Modne bzdury. Jak bycie eko i naturalnym szkodzi Ziemi
Coraz bardziej puchną sklepowe stoiska, na których wykłada się "naturalne" i "organiczne" produkty. Gardzi się z kolei "chemią" występującą w "normalnych" produktach. Moda na bycie eko paradoksalnie potrafi przynieść więcej szkody niż pożytku.
02.01.2019 | aktual.: 03.01.2019 11:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Powiedzieć, że przemysł organiczny rośnie jak na drożdżach, to nic nie powiedzieć. Między 2006 a 2015 rokiem w samych Stanach Zjednoczonych jego wartość urosła z niecałych 20 do ponad 40 miliardów dolarów. W Polsce też można zauważyć zmiany. Rynek eko kosmetyków w latach 2014-2020 ma zwiększać się o 9,8 proc. To dwukrotnie szybciej niż w przypadku kosmetyków konwencjonalnych.
Smarowanie bez chemii
Wychodzi na to, że pragniemy powrotu do natury. Żeby nasze jedzenie było bez konserwantów, a ubrania wykonane bez poliestru i plastików. Jednocześnie negujemy konserwanty i to, co udało się osiągnąć w przeciągu ostatniego wieku w kontekście podnoszenia naszej jakości życia. Nie brakuje specjalnych blogów, które oceniają poszczególne produkty pod kątem bezpieczeństwa podczas korzystania i przyjmują, że naturalność z automatu oznacza dobrą jakość.
"Ale substancje pochodzenia naturalnego też są częstymi alergenami. Na przykład olejki eteryczne albo wyciągi z roślin nagietka, arniki czy rumianku. (…) Tak samo o każdym kosmetyku można powiedzieć, że 'u osób wrażliwych może spowodować podrażnienia' - to nie jest argument, że produkt jest zły i beznadziejny, bo każdy konsument może zareagować inaczej w kwestii nadwrażliwości i alergii" - zauważa autor na blogu Skintellectualist na temat naukowej strony pielęgnacji skóry.
Zobacz także
Przy okazji warto również przypomnieć, że naturalne, certyfikowane kosmetyki również powstają w laboratorium, nie zaś na łonie Matki Natury. Ale pielęgnacja skóry to jedno, ale co z żywnością? Tutaj problemów jest jeszcze więcej.
Przede wszystkim problemem pozostaje eko-konsumpcjonizm, który da się łatwo zauważyć po rozrastających się działach z eko-żywnością - najpierw w droższych marketach, później również w dyskontach. W niektórych miejscach żywność ta jest sprowadzana z zagranicy (zużycie benzyny, dodatkowe spaliny), często też jest pakowana w plastik. Nic tak nie wyraża obaw o Ziemię, jak kupowanie warzyw w folii.
Rolnictwo (nie)ekologiczne
Ciemną stroną ekomody jest także rolnictwo. W przypadku upraw ekologicznych wydajność jest gorsza niż w przypadku tradycyjnych form. Plon z hektara jest po prostu mniejszy. To z kolei wymaga większego areału ziemi i przyczynia się do większej wycinki lasów. W konsekwencji dochodzi do dodatkowej emisji dwutlenku węgla, która wspomaga efekt cieplarniany. Szwedzcy naukowcy policzyli, że żywność eko ma około 50 proc. większy, niekorzystny wpływ na klimat niż tej z dużych plantacji.
Łukasz Sakowski, biolog prowadzący popularnego bloga To Tylko Teoria, również nie ma najlepszego zdania na temat tego trendu.
- Moda na żywność ekologiczną jest szkodliwa dlatego, że żywność ekologiczna ani nie jest zdrowsza niż ta ze zrównoważonego rolnictwa konwencjonalnego, ani nie jest lepsza dla środowiska. Jest wręcz przeciwnie. Niska wydajność rolnictwa ekologicznego powoduje, że potrzebny jest większy nakład pracy i więcej powierzchni do uzyskania odpowiednich plonów - argumentuje Sakowski.
W efekcie takie niewydajne i zabobonne rolnictwo może się przyczyniać do wylesiania. W końcu potrzeba więcej powierzchni pod nisko wydajne uprawy. Jest też gorsze z punktu widzenia walki ze zmianami klimatu. Oczywiście w określonych warunkach rolnictwo ekologiczne ma swoją rację bytu. Ciężko apelować o zdelegalizowanie przydomowych ogródków. Ale wszystko rozbija się o jego zasięg.
- Na szeroką skalę eko-rolnictwo jest w większości przypadków beznadziejne. Niestety, napędza je moda na tak zwany "zdrowy styl życia", która więcej wspólnego ma z bezrefleksyjnym konsumpcjonizmem niż z dbaniem o swoje zdrowie, o społeczeństwo i o środowisko naszej wspólnej planety - podkreśla Sakowski.
W podobnym tonie wypowiadał się prof. Krzysztof Krygier z Wydziału Nauk o Żywności Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. W wywiadzie na temat konserwantów w żywności wspomina, że na zajęciach zadaje swoim studentom pytanie: czy wolą konserwanty w konserwie mięsnej czy jedzenie bez konserwantów i z ryzykiem, że może pojawić nam się jad kiełbasiany, który ich zabije? W ten sposób chce im uzmysłowić, jak ważnym wynalazkiem okazały się konserwanty.
Wspomina również o oleju rafinowanym, który swego czasu był dość krytykowany z powodu przeprowadzania na nim procesu rafinacji. W efekcie miał tracić tokoferole, związki chroniące organizm przed wolnymi rodnikami, i sterole.
Zobacz też: Polka chce zastąpić plastik grzybami
Badania pokazują jednak, że ubytek to 10-20 proc. Zalet jest za to dużo więcej. W kontekście psucia się jakości żywności wiele mówi się o zanieczyszczeniach przemysłowych. O tym, że jedzenie jest skażone wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi jak benzopiren, znany jako składnik smogu. Proces rafinacji broni nas przed wchłanianiem go wraz olejem. Usuwa również zanieczyszczania mikrobiologiczne, pozostałości pestycydów i toksyny ze spleśniałych, źle przechowywanych nasion, wylicza naukowiec.
Czy jeśli coś jest naturalne, to jest automatycznie lepsze? Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach i warto spojrzeć na to, co dzieje się, kiedy wybieramy droższe produkty z zieloną etykietką. I czy robimy to bardziej dla siebie niż dla Matki Ziemi.