Młodzi ludzie z internetu znowu nie zagłosowali. Za parę lat będzie na to za późno
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po raz kolejny młodzi ludzie zbojkotowali wybory. W internecie jest siła, po którą nikt nie sięga. A była to jedna z ostatnich szans, bo lada moment głos młodych przestanie się liczyć. Najważniejsi będą starsi, niechętni nowym technologiom.
Snap, firma stojąca za popularną młodzieżową aplikacją, pochwalił się, że w ciągu dwóch tygodni pomógł zarejestrować się ponad 400 tys. wyborcom. Możemy domyślać się, że w listopadowych wyborach w Stanach Zjednoczonych udział weźmie więc spora grupa osób w wieku od 18 do 24 lat - to właśnie ludzie w takim wieku najczęściej korzystają ze Snapchata.
"The New York Times" przypomina, że cztery lata temu zaledwie 17.1 proc. z tej grupy wiekowej brało udział w wyborach. Dwa lata później, w wyborach prezydenckich, zagłosowała niecała połowa wyborców wieku do 29 lat, która miała taką możliwość. Nie wiadomo, czy w listopadzie uda się w znaczący sposób polepszyć ten wynik, ale pospolite ruszenie dzięki Snapowi - a także Tinderowi, Facebookowi czy Twitterowi, które także zachęcają do oddania głosu - może mieć na to wpływ.
Internet nie głosuje
Tymczasem z analizy serwisu oko.press wynika, że w ostatnich wyborach samorządowych w Polsce "wśród obywateli w wieku 18-29 lat aż 63 proc. nie głosowało wcale". Jak zauważa Maciek Piasecki, "podstawowa batalia PiS – kontra KO, angażuje przede wszystkim wyborców w średnim i starszym wieku".
Nic nowego, chciałoby się rzec. Ale po raz kolejny widzimy, jak duży elektorat marnuje się w sieci - i nikt po niego nie sięga.
Facebook nieśmiało w dniu wyborów przypomniał polskim użytkownikom o obywatelskim obowiązku, jakim jest głosowanie. Ale trudno, żeby to cokolwiek dało, skoro młodzi w Polsce odwracają się od Facebooka. W ciągu roku Facebook stracił 18 proc. użytkowników w wieku od 13 do 17 lat - wynika z danych firmy NapoleonCat, o których pisał serwis Wirtualne Media. W czerwcu 2017 roku było to 1,8 mln użytkowników, w czerwcu 2018 - już 1,5 mln. Oczywiście to jeszcze nie są wyborcy, ale wkrótce nimi będą.
Gdzie ich szukać? Jak wynika z raportu Hash Fm, muserzy z Tik Tok - czyli nowego hitu wśród młodych: 65 proc. z nich należy do grupy wiekowej 13-21 - właśnie nie korzystają z Facebooka, a z innych apek wolą Snapa i Instagrama. To olbrzymia grupa, przeciętnego polskiego musera śledzi około 600 tysięcy użytkowników. Tym bardziej naiwne wydają się dyskusje, czy Facebook lub Twitter pomagają w Polsce wygrać wybory.
Pytanie, czy ktoś po instagramowych wyborców sięgnie. Publicysta Jakub Wencel sugeruje, że Instagram mógłby pomóc Donaldowi Tuskowi w wyborach prezydenckich, ponieważ były premier jako jedyny wie, jak z niego korzystać. Szef Rady Europejskiej na Instagramie zajada się słodkościami, żartuje, a internauci szaleją. Dziś Tuska na portalu społecznościowym obserwuje prawie 80 tys. osób.
Na głosy z internetu będzie za późno
Niewykluczone jednak, że głosy z Instagrama nie będą żadnemu politykowi potrzebne. Klaus Bachmann na łamach "Tygodnika Powszechnego" zauważył, że "już wkrótce wyborcy po pięćdziesiątce staną się najważniejszą grupą w elektoracie każdej partii". Wybory samorządowe są zresztą na to dowodem, ale każde kolejne - z punktu widzenia młodych - będą pod tym względem jeszcze gorsze. Społeczeństwo się starzeje, młodsi będą bardziej zapracowani, więc od większości po 50. roku życia będzie wszystko zależało. Nawet jeśli w końcu znajdzie się ktoś, kto za pomocą mediów społecznościowych przekona do siebie młodych, to na taki ruch może być po prostu za późno.
"Ta armia ludzi będzie miała też o wiele więcej wolnego czasu niż młodzi pracujący, aby budować strukturę, organizować się, koordynować swoje działania i naciskać na władzę na każdym szczeblu" - przekonywał Bachmann.
A mogłoby się wydawać, że minione wybory były idealnym momentem, by młodzi włączyli się do gry. I chociaż Maciej Gdula, publicysta "Krytyki politycznej", cieszy się, że "smog, z którego kilka lat temu śmiali się politycy mainstreamu, był jednym z kluczowych tematów", to w skali kraju niewiele to dało. Młodzi ludzie chodzą w maskach, kupują oczyszczacze powietrza, szukają nowoczesnych rozwiązań, tworzą i pobierają aplikacje monitorujące jakość powietrza, to w kluczowej chwili milczą. Przypomnijmy druzgocące wyniki: "wśród obywateli w wieku 18-29 lat aż 63 proc. nie głosowało wcale".
E-wybory? Zapomnij
Co jakiś czas powracają opinie, że młodych do głosowania zachęciłyby np. wybory przez internet. Być może szansa na takie nowinki już przepadła, właśnie z powodu presji starszych i ważniejszych wyborców, niechętnych nowym technologiom i rozwiązaniom. Żaden poważny kandydat nie będzie chciał podpaść większej grupie wyborców ("Panie, jaki internet, a jak sfałszują?!"; albo po prostu będą obawiać się kolejnej wpadki), tym bardziej stawiając na tak niepewny internetowy elektorat.
Zmianę znaczenia internetowych wyborców najlepiej ukazują protesty przeciwko ACTA - te oryginalne i te ostatnie, sprzeciwiające się "ACTA 2". Manifestacje z 2012 miały jasno określonego wroga, którym także byli rządzący. Zanim Donald Tusk zmienił zdanie, stanowczo zapewniał, że rząd "w żadnym wypadku nie ustąpi wobec szantażu".
Na protestach pojawiały się transparenty z hasłami "Rząd to spam, skasuj go!", Donald Tusk był twarzą prześmiewczych memów, a hakerzy atakowali nie tylko strony rządowe, ale też bloga Katarzyny Tusk. Podział był jasny: "my kontra oni". Wroga ACTA miała twarz konkretnych polityków.
ACTA - zmarnowana szansa
Wówczas wydawało się, że właśnie tworzy się nowa, niezależna siła - ludzi młodych, z sieci, ale gotowych do realnego działania. Tymczasem:
"Z ACTA nie wyłoniła się żadna nowa, silna organizacja. Apolityczność ruchu mogła pomóc mu rozkwitnąć, ale sprawiła, że w polityce najbardziej zainteresowani kwestiami sieci są urzędnicy Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Ten brak politycznej przeciwwagi, obecności internetu w sferze publicznej, może trochę rozczarowywać" - zauważał gorzko jeden z felietonistów.
Tegoroczne protesty przeciwko ACTA 2 były zupełnie inne. Niby ważne, ale tak naprawdę niewielu wiedziało, dlaczego. Niby przeciwko komuś, ale z poparciem władzy - wszak rządzący PiS w najważniejszym momencie stanął po stronie manifestujących, zrzucając winę na opozycję i Unię Europejską. Ruch "ACTA 2" został storpedowany, zanim zdążył się rozpędzić. Stał się elementem dobrze znanego sporu - a przy tym ani nikomu nie pomógł, ani nie zaszkodził (oko.press: "tylko co 11 dwudziestolatek (9 proc.) dał legitymację rządom Prawa i Sprawiedliwości, a co dwunasty (8 proc.) wybrał Koalicję Obywatelską"). I możemy wnioskować, że to konsekwencja zmarnowanej okazji z 2012 roku. Jedyną lekcję z tamtych protestów wyciągnęli politycy.