Koronawirus i paszporty covidowe. Pytamy, czy to ma sens
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Paszport covidowy" to idea wydawania dokumentu, który poświadcza odporność na koronawirusa SARS-CoV-2. Osoby z takim paszportem mogłyby się swobodnie poruszać i uczestniczyć w życiu publicznym. Czy w Polsce to możliwe? Eksperci nie widzą w tym pomyśle zbyt dużo sensu.
Już dwie firmy (Pfizer i Moderna) ogłosiły, że ich szczepionki są bezpieczne i skuteczne w ponad 90 procentach. Kolejna, niemiecka, szczepionka jest także bliska podobnych efektów. Może to oznaczać, że już na początku 2021 rozpocznie się masowa akcja szczepienia przeciwko SARS-CoV-2.
Niektóre kraje, jak Stany Zjednoczone, Włochy czy Niemcy sugerowały wydawanie "paszportów odporności na Covid-19". Miałyby je otrzymywać osoby zaszczepione i ozdrowieńcy. Osoby z paszportami mogłyby swobodnie się poruszać i podróżować, chodzić do kin, na siłownie i baseny.
Wielu sceptyków, którzy nie wierzą w istnienie koronawirusa lub wątpią w jego naturalne powstanie, uważa, że pandemia i ewentualne szczepienia będą wykorzystane do "zaczipowania ich" i śledzenia. Chociaż te teorie należy włożyć między bajki, to są inne argumenty, które każą wątpić w sens wydawania "paszportów covidowych".
- Już dziś istnieją żółte Międzynarodowe Książeczki Szczepień WHO, w których zapisane są szczepienia przeciwko żółtej gorączce, jak też dodatkowe szczepienia - tłumaczy WP Tech dr hab. Ernest Kuchar, lekarz specjalista chorób zakaźnych. - Taka książeczka ze szczepieniem przeciwko żółtej febrze potrzebna jest np. do wjazdu do niektórych afrykańskich krajów. Więc dokument potwierdzający zaszczepienie przeciwko koronawirusowi SARS-CoV-2 nie byłby niczym niezwykłym ani nowatorskim.
Specjalista chorób zakaźnych zwraca jednak uwagę na inne problemy związane z pomysłem "paszportów covidowych". Jeśli miałyby one stanowić o możliwości wyjazdu osoby za granicę lub korzystania z niedostępnych dziś usług, to trzeba by wydawać je także ozdrowieńcom, którzy tak samo jak osoby zaszczepione mają odporność i swoiste przeciwciała przeciwko SARS-CoV-2.
Kolejnym problemem jest ten, że nauka nie wie w tej chwili, ile czasu dokładnie utrzymują się w organizmie swoiste przeciwciała przeciwko koronawirusowi.
- Z tego samego powodu nie wpisujemy do książeczek corocznych szczepień przeciwko grypie - tłumaczy dr Kuchar. - Szczepienia chronią przez około pół roku, ewentualne książeczki nie miałyby dużego sensu.
Problemów jest więcej, bo tam, gdzie do funkcjonowania wymagane są konkretne dokumenty, momentalnie pojawiają się podrabiane dokumenty.
- W licznych krajach Afryki można na granicy kupić falsyfikat żółtej książeczki WHO ze wszystkimi wpisanymi szczepieniami i pieczęciami za około 2 dolary - opowiada lekarz specjalista. - Sam wymóg dokumentu nie znaczy też, że wszyscy od razu się zaszczepią.
Jeszcze bardziej sceptyczny wobec pomysłu "paszportów covidowych" jest dr Krzysztof Łanda, były wiceminister zdrowia w rządzie PiS w latach 2015-2017. Po pierwsze według niego tego rodzaju dokumenty będą stygmatyzacją. Ponadto zauważa, że zanim proces szczepień się rozpocznie, to możemy osiągnąć zadowalający poziom odporności naturalnie.
- Według badań, aby społeczeństwo uzyskało odporność stadną, to w przypadku SARS-CoV-2 65 proc. populacji musi być na niego odporna - mówi w rozmowie z WP Tech dr Łanda. - Chociaż dziś oficjalnie mamy ok. 20 tys. zakażeń dziennie, to w rzeczywistości liczba ta znajduje się na poziomie 100-150 tysięcy dziennie. W tym tempie i przy założeniu przestrzegania MDD (maska, dezynfekcja, dystans) do marca 2021 powinniśmy nabrać wystarczającej odporności jako społeczeństwo.
Zdaniem eksperta ewentualny proces wszczepienia całego społeczeństwa i wydania o tym zaświadczeń byłby trudny logistycznie, drogi, a także prawdopodobnie zbędny.
- Zanim zaczną się szczepienia, to odsetek nowych zakażeń spadnie do poziomu z wiosny tego roku - tłumaczy dr Łanda. - Wydawanie wtedy miliardów złotych na szczepionki niekoniecznie będzie miało sens.
Ekspert podaje też kolejny argument, że szczepionki dla wszystkich nie będą wcale potrzebne. Ma to związek z tym, ile ludzi umiera w związku z zachorowaniem na Covid-19. Według danych europejskich, u osób poniżej 55. roku życia jest to zaledwie 0,7 proc. Z kolei w największej grupie ryzyka są mężczyźni powyżej 60. i kobiety powyżej 70. roku życia.
- To właśnie te osoby zatykają nam teraz służbę zdrowia i trafiają pod respiratory - mówi były wiceminister zdrowia. - Jeśli szczepionka zostanie wynaleziona, to w pierwszej kolejności oni powinni zostać zaszczepieni. Następnie personel medyczny i osoby, które mają kontakt z wieloma osobami, np. sprzedawcy w sklepach, kierowcy, nauczyciele.
Tym bardziej więc, zdaniem dr. Łandy, niepotrzebne będzie wystawianie o tym zaświadczeń. To, co należałoby zrobić, to zadbać o najbardziej zagrożoną część społeczeństwa, czyli seniorów. Do tego nie wystarczy jednak wyznaczyć godzin dla seniorów w sklepach, bo nie ma to znaczenia, jeśli po tych godzinach także robią zakupy i się zarażają. Zdaniem eksperta należałoby ich możliwie jak najskuteczniej odseparować od reszty społeczeństwa, otoczyć opieką i pomocą.