Katastrofa w Świętoszowie. Eskadra niemieckich Stukasów roztrzaskała się o ziemię

Katastrofa w Świętoszowie. Eskadra niemieckich Stukasów roztrzaskała się o ziemię

Katastrofa w Świętoszowie. Eskadra niemieckich Stukasów roztrzaskała się o ziemię
Źródło zdjęć: © Narodowe Archiwum Cyfrowe
Łukasz Michalik
16.08.2020 12:36, aktualizacja: 16.08.2020 21:46

Byli najlepsi. Wyszkoleni, gotowi do działania, dowodzeni przez lotniczych asów. Dwa tygodnie później mieli bombardować Polskę. Ich ćwiczenia mieli podziwiać niemieccy generałowie, na raport oczekiwał Adolf Hitler. Nie wyszło. 13 niemieckich samolotów, jeden po drugim, roztrzaskało się o ziemię. Jak do tego doszło?

Hauptmann Walter Sigel ma powody do zadowolenia. Zwiad meteorologiczny donosi o doskonałych warunkach do przeprowadzenia pokazu. Podstawa chmur – 900 metrów. Poniżej czyste niebo. To doskonała wiadomość, bo dobra pogoda zapewni obserwującym wojskowym odpowiednią widoczność.

15 sierpnia 1939 roku do Neuhammer (obecnie Świętoszów koło Żagania) przybyło wielu ważnych oficerów Luftwaffe. Wśród gości jest Dowódca Lotnictwa do Zadań Specjalnych – generał Wolfram von Richthofen. To kuzyn słynnego asa z czasów I wojny światowej, "Czerwonego Barona". Towarzyszy mu lotnicza elita III Rzeszy - jest generał Bruno Loerzer, legendarny as myśliwski, jest i Hugo Sperrle, który już niebawem zostanie mianowany feldmarszałkiem.

Hauptmann Sigel odtwarza w głowie ćwiczony wiele razy scenariusz pokazowego ataku. Dowodzone przez niego Stukasy – 26 bombowców nurkujących Junkers Ju 87 - wespną się na 4000 metrów. Zaczną nurkowanie, wlecą w śnieżnobiałą nicość i po chwili przebiją się przez chmury. Na oczach zgromadzonych na ziemi obserwatorów wypadną z obłoków całą formacją. W stromym nurkowaniu zlokalizują cele i zgodnie z wypracowaną taktyką zaatakują, wyprowadzając maszyny do lotu poziomego nisko nad ziemią.

To tyko ćwiczenia, więc wnętrze bomb zamiast materiału wybuchowego wypełnia beton, ale cała reszta ćwiczona jest na serio. Przebazowany z austriackiego Grazu 76. Kampfgeschwader to powietrzna pięść, która już niebawem ma torować niemieckim wojskom drogę przez Polskę.

Ju 87, latająca artyleria

W 1939 roku Stukas mógł wydawać się przestarzałym samolotem. Bez odpornego pancerza, powolny, niezbyt zwrotny, z wielkimi owiewkami stałego podwozia jawił się reliktem minionych czasów. Miał jednak istotną zaletę: dobrze nadawał się do tego, do czego został zaprojektowany: bombardowania z lotu nurkowego.

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 183-1987-1210-502 , Hoffmann, Heinrich , CC-BY-SA 3.0

Formacja Ju 87

Pilot nurkując samolotem pod bardzo dużym kątem był w stanie precyzyjnie celować. Zamiast zrzucać bomby na jakiś obszar z nadzieją, że któraś trafi, atakował konkretne cele. Bomby uderzały w bunkry, czołgi, stanowiska artylerii, a skuteczność tego rozwiązania została zweryfikowana przez Niemców podczas wojny domowej w Hiszpanii.

To właśnie tam niemiecki Legion Condor pod okiem Wolframa von Richthofena testował nową broń i doskonalił taktykę jej użycia. I właśnie tam dowiedziono, że powolny, ociężały Stukas to świetne narzędzie Blitzkriegu - wojny błyskawicznej, która tradycyjną linię frontu zastępowała manewrem i koncentracją sił. Dzięki wysokiej celności mógł zrzucać bomby bezpośrednio przy walczących własnych wojskach, wspierając je tam, gdzie toczyła się walka. Niska prędkość była w tym przypadku zaletą – ułatwiała celowanie.

Bombowiec nurkujący: zabójcza pokraka

Junkers Ju 87 Stuka, nazywany Stukasem, został dobrze przygotowany do swojej roli. Charakterystyczny kształt skrzydeł, przypominających w przekroju spłaszczoną literę "W", poprawiał widoczność z miejsca pilota. W wykrywaniu celów pomagało także odsłaniane okno w podłodze, a duże hamulce aerodynamiczne pozwalały maksymalnie spowolnić lot podczas nurkowania, dając więcej czasu na celowanie.

Obraz
© Wikimedia Commons, Bundesarchiv, Bild 101I-565-1407-31A , Macioszek, lic. CC BY-SA 3.0 de

Charakterystyczne, łamane skrzydło Stukasa, przypominające w przekroju literę W (zdjęcie z 1943 r.)

Ponieważ mimo hamulców aerodynamicznych samolot mógł osiągnąć podczas ataku nawet 600 km/h, lot w kierunku ziemi zakłócał krążenie krwi załogi. Dlatego Stukasy wyposażono także w automat, pozwalający samoczynnie wyprowadzić maszynę z nurkowania. Kolejną innowacją był wyrzutnik, który przed zrzutem bomby wysuwał ją poza krąg obracającego się śmigła. Dzięki temu najlepsi piloci mogli atakować z chirurgiczną precyzją, nurkując niemal pod kątem prostym.

Niemcy nie zapomnieli także o psychologicznym aspekcie nalotów. Stukasy wyposażono w syreny, które podczas nurkowania wydawały charakterystyczny dźwięk. Nie chodziło tu jednak o ostrzeganie przed atakiem, ale o obniżenie morale przeciwnika i paraliżowanie strachem przed nadciągającą z nieba śmiercią.

Obraz
© Domena publiczna

Schemat ataku Stukasa

Takimi właśnie maszynami dysponuje 76. Kampfgeschwader. Zbliża się wielka wojna, Niemcy wydają krocie na zbrojenia - piloci niedawno dostali nowe wersje samolotów.

Katastrofa w Świętoszowie

Stukasy są już w powietrzu. Hauptmann Sigel rozpoczyna nurkowanie, dając znak pozostałym pilotom. Jego samolot otacza mleko – takie wrażenie można odnieść, przebijając się przez rozległą chmurę. Mijają sekundy. 10, 15. Długo. Gdy nie ma żadnego punktu odniesienia, zmysły wariują, a czas płynie inaczej. Ale dlaczego nie widać ziemi?

Mijają kolejne sekundy. Nie ma czasu by patrzeć na wysokościomierz, który zresztą przy takich przeciążeniach i prędkości przekłamuje wskazania. Gdzie ta ziemia?

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 101I-646-5188-17 , Opitz , CC-BY-SA 3.0

Nagle do pilota dociera, że o ton ciemniejsza chmura przed nim, to zbliżające się z potworną szybkością wierzchołki drzew. Zabójczo bliskie, zasnute zwodniczą mgłą. Nie ma 900 metrów na nurkowanie, nie ma sekundy na rozpoznanie celu, nie ma granicy pomiędzy chmurą i mgłą. Ziemia jest tuż przed samolotem, trzeba ratować życie.

Hauptmann Sigel to doświadczony pilot. Ściąga na siebie drążek, próbuje wyciągnąć maszynę z nurkowania. Uruchamia automat wyprowadzający Stukasa do lotu poziomego i krzyczy przez radio ostrzeżenie dla pikujących tuż za nim pilotów: "Wszyscy wyciągać! Mgła przy ziemi!"

Obraz
© Domena publiczna

Zbombardowany Wieluń. 1 września 1939 r. w nalocie na cywilne cele w mieście zginęło 1200 mieszkańców

Piloci, którzy zbombardowali Wieluń

Ma szczęście. Zbliżający się z prędkością setek kilometrów na godzinę las tu i ówdzie przedzielają przesieki. Gdy wierzchołki drzew już prawie uderzają w kadłub, kieruje swojego Stukasa w jedną z nich, wyprowadzając maszynę z nurkowania 2 metry nad ziemią, głęboko poniżej szczytów drzew.

Tego szczęścia – a może i doświadczenia – brakuje pozostałym pilotom. 13 Stukasów, jeden po drugim, wbija się w las pod Świętoszowem. Z 26 bombowców, biorących udział w ćwiczebnym nalocie, połowa przestaje istnieć. 13 samolotów i 26 członków załóg – piloci i strzelcy pokładowi.

Katastrofę skutecznie zatuszowano, jednak we wspomnieniach niemieckich oficerów – jak "Stracone zwycięstwo" Ericha von Mansteina – można znaleźć wzmianki na jej temat. Neuhammer Stuka-Ungluck (nieszczęście Stukasów w Świętoszowie), jak nazwano pechowe ćwiczenia, w żaden sposób nie zmienia biegu historii. Dwa tygodnie później Wolfram von Richthofen wydaje rozkaz zbombardowania Wielunia. Lotniczy atak jest uznawany za początek II wojny światowej.

Nalot na bezbronne miasto, w którym udział biorą także Ju 87, prowadzi doświadczony dowódca – ocalały z "nieszczęścia Stukasów" Hauptmann Walter Sigel.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (275)