Jeff Bezos chce zlikwidować przemysł na Ziemi. Zobacz, czym zamierza go zastąpić

O podboju kosmosu mówi o wiele mniej niż jego rywale, wizjoner Elon Musk czy ekscentryk Richard Branson. Tymczasem Jeff Bezos, szef Amazon.com i jeden z najbogatszych ludzi świata, jest do bólu konsekwentny i skuteczny, ale plan ma radykalny. I jeśli uda mu się go ziścić, to świat, w którym żyjemy, zmieni nie do poznania.

Jeff Bezos chce zlikwidować przemysł na Ziemi. Zobacz, czym zamierza go zastąpić
Źródło zdjęć: © East News | AFP/EAST NEWS
Łukasz Michalik

09.11.2017 | aktual.: 09.11.2017 15:32

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pionier taniej astronautyki

Założyciel Amazonu i najbogatszy człowiek świata Jeff Bezos marzenia o podboju kosmosu realizuje konsekwentnie od 2000 pod szyldem Blue Origin. Choć jego osiągnięcia są mniej znane od sukcesów Elona Muska, to właśnie firma Bezosa jako pierwsza w listopadzie 2015 roku wysłała w kosmos statek kosmiczny i w kontrolowany sposób sprowadziła na Ziemię jego rakietę nośną.

Co istotne, Jeff Bezos raczej oszczędnie opowiada o swoich projektach. Wiadomo, że buduje lądownik księżycowy, planuje w 2019 roku rozpocząć suborbitalne, załogowe loty statkiem New Shephard, a do tego buduje nową rakietę, zdolną do wynoszenia ładunków na orbitę. Niedawno miliarder wspomniał jednak o projekcie, którego wizjonerstwo i rozmach – nawet, jeśli nie podzielamy wizji Bezosa – wydają się co najmniej ciekawe.

Jeff ma bowiem całkiem konkretne plany, związane z wykorzystaniem przestrzeni kosmicznej. Choć wydaje się robić wokół siebie mniej zamieszania od Elona Muska, ma zarazem w ręku wiele atutów. Poza samodzielnie opracowanym silnikiem rakietowym i ambitnym projektem rakiety New Glenn są nimi przede wszystkim własne pieniądze. Bezos nie musi oglądać się na inwestorów ani - jak SpaceX - walczyć o publiczne fundusze. Co roku zasila Blue Origin miliardem dolarów ze sprzedaży akcji Amazonu.

Wyrzućmy fabryki w kosmos

Zamiary najbogatszego człowieka świata są ambitne: Bezos chce wyprowadzić ciężki przemysł na orbitę, zmieniając tym samym naszą planetę w zielone, idealne miejsce do życia. To odwrotność tego, co już wiele razy przerabiała popkultura, a wspaniale pokazał choćby Neill Blomkamp w filmie "Elizjum", raczącym nas wizją zniszczonej, zdegenerowanej Ziemi, z której kto może, ucieka na czystą, schludną, dobrze zarządzaną i bezpieczną orbitę.

Sam pomysł, by wykorzystać przestrzeń kosmiczną do rozwoju przemysłu nie jest nowy. Już Wernher von Braun, planując swoją marsjańską misję zakładał, że budowa i montaż statków kolonizacyjnych będzie odbywać się poza Ziemią. Poza oczywistymi, ale możliwymi do pokonania problemami, wiąże się to z istotnymi korzyściami. Od mikrograwitacji, dzięki której odpada problem wytrzymałości, składowania czy przemieszczania gigantycznych ładunków, po brak problemów i kosztów związanych z wejściem i opuszczaniem ziemskiej atmosfery.

Nic zatem dziwnego, że coraz bliższe urzeczywistnienia plany eksploatacji planetoid i pozyskiwania kosmicznych surowców zakładają, że ich obróbka nie odbywałaby się na powierzchni naszej planety, ale gdzieś daleko. Na Ziemię trafiałyby tylko cenne owoce kosmicznego przemysłu, oszczędzając nam zatrutego środowiska, efektu cieplarnianego i codziennego wysłuchiwania poselskich tyrad za lub przeciwko nowoczesnym źródłom energii. Argumentem za rozwojem przemysłu poza Ziemią jest również kwestia dostępu do energii słonecznej – na orbicie jesteśmy w stanie wykorzystywać ją znacznie efektywniej.

Ziemia bez przemysłu

Tym, co w pomyśle Bezosa jest nowatorskiego, to skala. Miliarder nie postuluje przeniesienia w kosmos kilku fabryk czy kosmicznych stoczni, ale całego – albo prawie całego – przemysłu ludzkości.

Obraz
© Blue Origin

Zgodnie z tą wizją Ziemia miałaby ponownie stać się czystą, zieloną i pozbawioną przemysłowych zanieczyszczeń planetą, czymś na wzór zielonego rezerwatu, otoczonego pierścieniem przemysłowych stacji orbitalnych.

Łatwo można sobie także wyobrazić powszechne loty do pracy na LEO (niską orbitę okołoziemską). Koszty takiego przedsięwzięcia spadają z roku na rok, przy niemałym udziale SpaceX. W kosmicznym wyścigu uczestniczy również ekscentryczny miliarder Richard Branson ze swoim Virgin Galactic, a także inwestorzy promujący kosmiczną turystykę, skupieni wokół projektu Bigelow Aerospace. Nietrudno zatem założyć, że kosmiczne zagłębie przemysłowe zaczęłoby z czasem obrastać ludzkimi osiedlami.

Kontrola populacji w rezerwacie

Stąd już tylko krok do realizacji postulatu kolejnego wizjonera – Elona Muska – którego ambicją jest nie tyle kolonizacja Marsa (to tylko środek do celu), a przede wszystkim uczynienie z ludzi gatunku międzyplanetarnego. W kontekście nieuchronnej katastrofy, której nasza planeta prędzej czy później, ale z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, w końcu doświadczy, to niegłupi pomysł.

Obraz
© Blue Origin

Tym, co mnie niepokoi i zastanawia, jest jednak los mieszkańców Ziemi. Jeśli ktoś ogromnym nakładem środków przywróci ją do stanu, w którym uwolniona od wpływu przemysłu trawa będzie się zielenić, ptaszęta kwilić, a zdrowe mleko będzie prosto od krowy, to zechce zapewne zachować ją w tym stanie – w końcu o rezerwaty przyrody trzeba dbać.

Dbać, czyli – między innymi – kontrolować populację potencjalnych szkodników. Ciekawe, czy i kiedy mieszkańcy orbity, księżycowej bazy czy marsjańskiej kolonii zaliczą do nich swoich pobratymców, zamieszkujących powierzchnię Błękitnej Planety?

kosmosastronautykajeff bezos
Komentarze (16)