Francuski parasol nuklearny. Ekspert mówi, jak może wyglądać
Emmanuel Macron zasugerował, że francuskie siły odstraszania jądrowego mogą rozszerzyć swoją ochronę na europejskich sojuszników. Artur Kacprzyk, analityk ds. odstraszania nuklearnego PISM wyjaśnił, jak mogłoby to wyglądać i czy Polska ma szansę na dołączenie do programu nuclear sharing.
Karolina Modzelewska, dziennikarka WP Tech: Stany Zjednoczone stają się coraz mniej wiarygodnym gwarantem bezpieczeństwa w Europie. Trwają dyskusje na temat przyszłości NATO i tego, w jaki sposób ta część świata może zabezpieczyć swoje interesy na przyszłość, szczególnie jeśli chodzi o odstraszanie Rosji. W tym kontekście coraz częściej mówi się o odstraszaniu nuklearnym, ale czy Europa ma takie możliwości? Czy można nazywać ją potęgą nuklearną?
Artur Kacprzyk: Nie mówiłbym o Europie jako o potędze nuklearnej, bo tak naprawdę mamy dwa państwa z bronią nuklearną - Wielką Brytanię i Francję - i to one mają wyłączne prawo do decydowania o jej użyciu. Nie podzielą się nim z sojusznikami. Ich siły nuklearne są też znacznie mniejsze od arsenału rosyjskiego i amerykańskiego, dlatego w NATO to potencjał nuklearny Stanów Zjednoczonych jest postrzegany jako główna gwarancja sojuszniczego bezpieczeństwa. Francja i Wielka Brytania uzupełniają amerykańskie odstraszanie, natomiast większość z arsenałów tych dwóch państw europejskich jest wydzielona do odpowiedzi na poważny atak na nie same.
Francja i Wielka Brytania mogą rozszerzyć swoją ochronę nuklearną nad inne państwa?
Odsetek francuskiej i brytyjskiej broni jądrowej, która mogłaby być użyta do obrony sojuszników, jest o wiele mniejszy niż w przypadku Stanów Zjednoczonych. Jeśli mówimy o potencjalnym zastąpieniu Amerykanów przez Francuzów i Brytyjczyków, mówimy o czymś, co należy uznać za plan B. Byłoby to rozwiązanie dające szansę na dalsze odstraszanie Rosji od użycia broni jądrowej, ale nie tak wiarygodne wojskowo jak z udziałem USA.
Francuzi mają przy tym więcej do zaoferowania sojusznikom niż Brytyjczycy, posiadając nieco większy i bardziej zróżnicowany arsenał. Obejmuje nie tylko pociski balistyczne wystrzeliwane z okrętów podwodnych, ale i pociski manewrujące krótszego zasięgu, przenoszone przez samoloty Rafale.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: SięKlika #38 - wiadomości technologiczne z humorem
Prezydent Francji Emmanuel Macron zaproponował przecież otworzenie francuskiego "parasola nuklearnego" nad innymi państwami Europy.
Prezydent Macron mówiąc o nuklearnym parasolu dla Europy, z jednej strony wspominał, że trzeba dalej współpracować z Amerykanami, ale z drugiej strony zaznaczył, że może dojść do sytuacji, kiedy nie będziemy już mogli na nich liczyć. Rozciągnięcie parasola nuklearnego nad Europą wiązałoby się ze złożeniem klarownej deklaracji przez Francuzów, że mogą użyć broni jądrowej w obronie sojuszników. Amerykanie i Brytyjczycy mówią to od lat, ale Francuzi wypowiadali się dotąd na ten temat niejednoznacznie.
Paryż na przestrzeni lat na różne sposoby sugerował, że nie wyklucza takiego scenariusza, ale dominowało przekonanie, że lepiej zachować jak największe pole manewru w tej kwestii. Warto również przypomnieć, że Francja zdobyła broń jądrową w latach 60. przede wszystkim dlatego, że wątpiła w koncepcję "rozszerzonego odstraszania", czyli w gotowość Amerykanów do zaryzykowania wojny jądrowej w obronie sojuszników.
Nie ma jasnej deklaracji, są propozycje, sugestie, zaproszenia do debaty. Jak to interpretować?
Na złożenie przez Macrona ostatniej propozycji dialogu o możliwości wykorzystania francuskich sił nuklearnych do ochrony sojuszników wpłynęły rosnące obawy o wiarygodność USA i agresywność Rosji, ale i rosnące zainteresowanie innych państw europejskich (możliwością posiadania broni jądrowej - przyp. red.). Macron wspominał o słowach - najprawdopodobniej - przyszłego kanclerza Niemiec Friedricha Merza, który niedawno mówił, że Europa musi myśleć o niezależnym odstraszaniu nuklearnym.
Jeśli Francuzi jednak otworzą swój "parasol nuklearny" nad Europą, jak to może w praktyce wyglądać?
"Rozszerzanie parasola nuklearnego" może obejmować różne działania, ale najważniejsze będzie złożenie jasnej deklaracji przez Francję. Następnie można podejmować różne kroki, by ją uwiarygadniać np. przelotami francuskich samolotów zdolnych do przenoszenia broni jądrowej nad terytorium sojuszników, udziałem tych ostatnich w ćwiczeniach francuskich sił nuklearnych czy konsultacjami na temat scenariuszy możliwego użycia broni jądrowej.
W grę wchodzi przenoszenie zasobów nuklearnych do innych sojuszniczych państw?
W najbliższym czasie nie spodziewałbym się, że Francuzi rozmieszczą broń jądrową na terytorium sojuszników. Raz, że mają jej relatywnie ograniczone zasoby, a dwa, że z politycznego punktu widzenia byłaby to rewolucja we francuskiej strategii nuklearnej. Sądzę, że mogliby zdecydować się na taki krok w razie dalszego osłabienia więzi transatlantyckich, np. w razie wyjścia USA z NATO czy wycofania z Europy amerykańskiej broni nuklearnej. Szacuje się, że jest to ok. 100 bomb lotniczych w pięciu krajach. Część z nich może być użyta za zgodą USA i zgodnie ze wspólnie przygotowanymi planami przez lotnictwo tych państw. Na tym polega nuclear sharing w NATO.
Mówiąc o amerykańskiej koncepcji nuclear sharing, czy Polska mogłaby stać się jej istotną częścią?
W tym momencie włączenie Polski do amerykańskiego nuclear sharingu nie jest realne. Administracja Trumpa próbuje zresetować i ocieplić relacje z Rosją, by odciągnąć ją od współpracy z Chinami, a rozmieszczenie broni jądrowej bliżej rosyjskich granic wywołałoby zdecydowany sprzeciw Kremla.
A jeśli ocieplenie relacji z Rosją nie wyjdzie?
Gdyby ten reset ostatecznie się nie udał, to możliwe, że Amerykanie byliby bardziej skłonni do wzmocnienia nuklearnego odstraszania w Europie. Natomiast wtedy bardziej prawdopodobne od rozmieszczenia broni jądrowej w Polsce byłoby mniej kosztowne i kontrowersyjne "połowiczne" włączenie naszego kraju do nuclear sharing.
"Połowiczne"? O czym konkretnie mówimy?
Polska kupuje myśliwce F-35, które będą technicznie dostosowane do przenoszenia amerykańskiej broni jądrowej. Certyfikowanie ich do tego zadania wymagałoby jeszcze specjalnego wyszkolenia polskich pilotów. Wtedy nasze samoloty byłyby siłami rezerwowymi – mogłyby podjąć amerykańskie bomby nuklearne z baz na zachodzie Europy, gdyby inne służące do tego celu samoloty sojusznicze zostały zniszczone przez Rosjan.
Karolina Modzelewska, dziennikarka Wirtualnej Polski