"Czerwone Orły": Tajny dywizjon na kradzionych maszynach
O istnieniu Dywizjonu 4477 wiedzieli tylko ci, którzy musieli. Jednak nawet oni nie domyślali się, że ta tajna jednostka jest zasłoną dymną dla jeszcze większej tajemnicy.
25.07.2021 17:44
Wojna w Wietnamie stanowiła dla amerykańskich sił powietrznych prawdziwy zimny prysznic. Okazało się, że mimo użycia rakiet samonaprowadzających, piloci muszą umieć coś więcej, niż tylko latać prosto i obsługiwać radar. Muszą potrafić prowadzić walkę manewrową.
W wyniku wietnamskiej lekcji powstała należąca do sił powietrznych Air Force Fighter Weapon School oraz prowadzona przez marynarkę wojenną United States Navy Fighter Weapons School, znana powszechnie jako "Top Gun". Żeby zapewnić szkolonym w nich pilotom odpowiednich przeciwników, z doświadczonych instruktorów sformowano jednostki "agresorów", latające na samolotach pomalowanych w sposób charakterystyczny dla radzieckich myśliwców i korzystające z taktyk potencjalnego przeciwnika. Ale to wciąż było mało.
Obce maszyny ze Strefy 51
Tymczasem w słynnej Strefie 51, czyli bazie Sił Powietrznych Groom Lake, w ogromnej tajemnicy amerykańscy wojskowi badali sekrety obcych maszyn. Nie były to jednak latające spodki kosmitów. W zamkniętych hangarach rozbierano na kawałki radzieckie samoloty - kupione, ukradzione lub zdobyte na całym świecie.
Testy obejmowały zarówno badania konstrukcji, jak i próby w locie prowadzone przez pilotów-oblatywaczy, ukryte pod kryptonimami Have Drill (testy MIG-17 zdobytego przez Izrael w Syrii) oraz Have Doughnut (testy MIG-21, także przekazanego przez Izrael, uzyskanego od uciekiniera z irackich sił powietrznych). Program był tak tajny, że jakiekolwiek treningi z pilotami US Air Force, wymagały długotrwałej procedury biurokratycznej.
Pewnego dnia odpowiadający za przygotowywanie formalności do tych treningów major Gail Peck, doświadczony pilot myśliwski i instruktor "agresorów", usłyszał z ust zatwierdzającego n-ty raz plany kolejnych ćwiczeń generała Hoyta Vandenberga słowa, które w jego uszach zabrzmiały niczym muzyka: "Mam dość. To marnowanie twojego i mojego czasu. Zróbcie z tym coś, albo uwolnijcie mnie od tego!". "Panie generale" - brzmiała odpowiedź Pecka, który czuł, że to właśnie szansa, na którą czekał - "może moglibyśmy znaleźć sposób, żeby zbudować naszą własną bazę, zebrać tam MiG-i i ćwiczyć tak, jak byśmy chcieli?"
Dwóch generałów i trzy rozmowy później plan miał zielone światło oraz kryptonim. Ten ostatni, wymyślony przez Pecka niemal na poczekaniu, składał się z kodu wywoławczego generała Vandenberga, który brzmiał "Constant", oraz imienia żony majora - "Peg". Tak narodził się program "Constant Peg".
Baza, której nie było, piloci, którzy znikali
Program "Constant Peg" rozpoczął się od przebudowy zapomnianego przez wszystkich, leżącego w środku pustyni w Nevadzie niewielkiego lotniska w Tonopah.
Już wtedy, za zasłoną ściśle tajnego projektu testów radzieckich myśliwców chował się inny, jeszcze tajniejszy program. Jednak dla majora Pecka liczył się formowany właśnie pod jego dowództwem 4477 Dywizjon Testowo-Ewaluacyjny (4477-th Test and Evaluation Squadron), ochrzczony „Czerwonymi Orłami” którego piloci mieli uczyć swoich kolegów walczyć z rosyjskimi myśliwcami.
Do dywizjonu trafili najlepsi piloci z USAF i US Navy. Przykrywką było przeniesienie na stanowisko instruktora w Top Gun, lub szkole myśliwskiej Sił Powietrznych. Przybywający z takim skierowaniem do bazy Nellis pilot był odprowadzany do nieoznakowanego samolotu łącznikowego, na pokładzie którego trafiał w miejsce, o którym nigdy dotąd nie słyszał.
Żeby zamaskować jakoś pojawienie się w sennym miasteczku Tonopah kilkudziesięciu mężczyzn o wojskowej aparycji, dowództwo programu wydało specjalne pozwolenie na poluzowanie ścisłych, wojskowych reguł wyglądu. Dzięki temu cały personel "Constant Peg" mógł nosić nieregulaminowo długie włosy, baczki czy brody.
Nie wiesz jak tym latać? My też nie.
Piloci 4477 dywizjonu musieli być najlepszymi z najlepszych, bo po przybyciu do Tonopah mieli pilotować maszyny, które były dla nich całkowitą zagadką. MiG-i miały instrumenty opisane cyrylicą i wyskalowane w metrach i litrach, zupełnie nieznane charakterystyki lotu, a co gorsza, nie było do nich ani podręczników, ani wersji treningowych.
Każdy nowy pilot przechodził podobną procedurę: bardziej doświadczony kolega "oprowadzał" go po kokpicie, "na sucho" przechodząc przez procedury startu i lądowania, a potem… w powietrze! Każdą z tysiąca rzeczy, które przeważnie trenuje się najpierw wielokrotnie pod okiem instruktora tu trzeba było poznawać dosłownie w locie. A przecież nie chodziło tylko o to, żeby latać. Trzeba było nauczyć się wycisnąć z tych obcych maszyn wszystko, co potrafiły.
Równie trudne zadanie stało przed ekipą mechaników. Utrzymanie MiG-ów w stanie zdolności do lotu stanowiło nie lada wyzwanie. Tajne służby USA otrzymały jasną dyrektywę - jeżeli gdziekolwiek na świecie rozbije się MIG 17, 21 lub 23, należy pozyskać z niego tyle części, ile tylko się uda. Wszystkie te fragmenty samolotów trafiały potem do Tonopah, gdzie magicy z "Constant Peg" wyczarowywali z nich potrzebne części zamienne.
Tajemnica ukryta w tajemnicy
4477 dywizjon latał na MiG-ach 21 i ich chińskich wersjach Chengdu J-7Bs, MiG-ach 23, a także MiG-ach 17. Dla zachowania tajemnicy, nazw tych samolotów nie wolno było wspomnieć w żadnej rozmowie telefonicznej czy korespondencji radiowej, dlatego ukryto je pod desygnatami YF-110 i YF-114. Litera Y oznacza w USAF samolot prototypowy a trzycyfrowy numer sugerował przynależność do maszyn z tak zwanej "Serii Tysiąclecia", obejmującej takie konstrukcje maszyny jak F-104 Starfighter czy F105 Thunderchief.
Wytypowani do ćwiczeń z "Czerwonymi Orłami" piloci najpierw odbywali telefoniczną odprawę z lotnikami z 4477 dywizjonu - oczywiście używając umówionych kryptonimów samolotów. Następnie spotykali się z nimi w powietrzu, przechodząc przez kilka scenariuszy demonstrujących możliwości MiG-ów do symulowanej walki powietrznej, w której oprócz tego, co potrafią maszyny poznawali sztuczki, którymi mogli próbować ich zaskoczyć piloci z ZSRR.
Niektórzy piloci zauważyli coś, co ich zastanowiło. Podczas odpraw mówiono im jasno: omijajcie lotnisko Tonopah. W razie jakiejkolwiek awarii, która nie stanowi bezpośredniego zagrożenia życia, kierujcie się do baz Miramar lub Nellis, albo na któreś z okolicznych lotnisk cywilnych, bo jeżeli wylądujecie w Tonopah, będziecie musieli zostać tam na długo, a tajne służby przetrzepią was na wszystkie strony. Czemu? Oczywiście, pozyskane nielegalnie MiG-i i istnienie "Czerwonych Orłów" stanowiły tajemnicę, ale przecież już o niej wiedzieli. Co jeszcze kryło się w Tonopah takiego, czego nie mogli zobaczyć dopuszczeni do sekretu bazy piloci? Na odkrycie tej tajemnicy trzeba było poczekać do 1988 roku.
Have Blue - niewidzialne cudo
10 listopada 1988 roku, podczas konferencji prasowej w Pentagonie po raz pierwszy zaprezentowano zdjęcie supertajnego samolotu bojowego F-117 Nighthawk. Był to pierwszy samolot zbudowany z myślą o minimalizacji widoczności dla radaru, okrzyknięty "niewidzialnym".
F-117 stanowił rozwinięcie projektu o kodowej nazwie Have Blue i samolotów YF-117, testowanych właśnie w Tonopah. W ciągu dnia "niewidzialne" samoloty czekały ukryte w hangarach, podczas gdy MiG-i "Czerwonych Orłów" startowały do lotów szkoleniowych i odbywały ćwiczenia z pilotami USAF i US Navy. Nocą przychodziła pora Nighthawków.
Ktokolwiek dowiedziałby się czegoś o tajnej bazie w Nevadzie, trafiłby zapewne na kodowe nazwy Have Doughnut, czy Have Drill. Mógłby dowiedzieć się, że latają tam samoloty określane jako YF-110, i YF-114. Idąc tym tropem dowiedziałby się może, że to nie prototypy myśliwców, tylko kryptonimy testowanych tu, uprowadzonych samolotów radzieckiej produkcji. Czy domyśliłby się, że Have Blue, określany jako YF-117, chociaż pasuje do powyższego schematu to rzeczywiście nowy, supertajny samolot? Wygląda na to, że nie.
A "Czerwone Orły"? Spełniły swoją misję, szkoląc tysiące amerykańskich pilotów w walce z radzieckimi samolotami. Dywizjon 4477 został rozwiązany w 1988 roku, jednak liczne poszlaki wskazują na to, że następcy "Bandytów" Gaila Pecka latają także i dziś - jak zwykle okryci tajemnicą.