Cyberpunk 2077 to tylko początek. Dieselpunk i atompunk – tam dopiero się dzieje!
Oczekiwanie na murowany hit, polską grę Cyberpunk 2077, nieco się wydłuży. Czas pozostały do premiery warto przeznaczyć na poznanie kilku nieco bardziej niszowych, niecodziennych odmian cyberpunka. A wśród nich tę łączącą estetykę lat 50. z kosmitami.
Dieselpunk
O ile, obok cyberpunku, steampunk z jego charakterystyczną, wiktoriańską stylistyką cieszy się pewną popularnością, znacznie mniej znany jest dieselpunk. Gdyby trzymać się mocno umownej linii czasu, dieselpunkowa rzeczywistość odwołuje się do epoki postwiktoriańskiej, karmiąc nas brawurowym wydaniem retrofuturyzmu.
Wielka wojna jest już przeszłością, porządek świata – mniej więcej ułożony, a wiek pary już za nami. Czas na kolejny etap rozwoju, gdy elektryczne (ale nie elektroniczne!) urządzenia nie są już niczym niezwykłym, świat napędzany jest ropą naftową, a po niebie suną majestatyczne cygara zeppelinów.
Jak to często bywa w czasach, gdy wszystko wydaje się idealne – za rogiem czai się kolejny, wielki konflikt. W dieselpunkowych realiach druga wojna światowa to starcie, gdzie obok mniej więcej znanych broni i technologii pojawiają się mocno nietypowe machiny zagłady, łączące technologiczne zaawansowanie ze stylistyką bliską art deco i streamline, z opływowymi, pozbawionymi ostrych krawędzi kształtami i zachwytem, kierowanym w stronę aerodynamiki.
Wpływy tego nurtu znajdziemy w dziełach takich, jak film "Człowiek rakieta", serial "Człowiek z wysokiego zamku", czy seriach gier "Bioshock" i "Wolfenstein". A już niebawem w "Iron Harvest" - tworzonej przez studio King Art Games grze, inspirowanej twórczością Jakuba Różalskiego.
Atompunk
Moc atomu lekiem na całe zło tego świata? Ależ oczywiście! W końcu koszmar drugiej wojny zakończył się w cieniu atomowych grzybów. Kto może, kleci bomby atomowe, a pokojowe wykorzystanie nowego wynalazku nie ogranicza się do elektrowni. Przecież niewielką głowicą można szybko i skutecznie wykopać wcale niemałe jezioro!
Atompunkowy świat to hołd dla epoki, gdy planetą rządziło wspaniałe pokolenie, ukształtowane przez doświadczenia wyniesione z drugiej wojny. Wyszydzani dzisiaj boomersi mieli po kilka lat, z zapałem ciągnęli swoje czerwone wózeczki i bawili się z golden retrieverami. Oczywiście – jak przystało na idealizowaną przeszłość - na starannie przystrzyżonych trawnikach przed domami bez płotów. I marzyli, by zostać astronautami odkrywającymi nowe światy.
Do takich właśnie realiów odwołuje się atompunk, wzbogacając american dream o roboty, schrony atomowe i przejaskrawiony, zimnowojenny militaryzm, ze złowrogimi Sowietami w roli globalnego szwarccharakteru. Atompunkowy świat bywa prosty, dobro i zło jasno określone, papierosy zdrowe, a pigułki z amfetaminą powszechnie stosowane jako lek na depresję i osłabienie. I komu to przeszkadzało?
Wielbiciele tego nurtu mogą zanurzyć się w nim, odwiedzając uniwersum "Fallout", a na srebrnym ekranie - oglądając takie klasyki, jak "Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę". Albo ostatnie - na razie - przygody Indiany Jonesa.
Raypunk
Nie pasuje nam Ziemia? Żaden problem, zawsze możemy się od niej oderwać. Czasy pionierów, którzy w kruchych łupinkach, siedząc na gigantycznych zbiornikach z paliwem, decydowali się na szaleńczą podróż na orbitę, już dawno za nami. Przed nami – bezkres Kosmosu, z jego bogactwem światów i cywilizacji. Bo fakt, że jest ich pełno, jest przecież oczywisty, wbrew czarnowidztwu pana Fermiego.
Do takiego świata przenosi nas raypunk, znany także pod nazwą raygun gothic. To uroczy koktajl, do którego wrzucono wątki SF, podróże kosmiczne, obce rasy i technologie. W roli równoprawnego składnika występuje tu stylistyka, a nierzadko mentalność i relacje społeczne typowe dla pierwszej połowy XX wieku.
Obce rasy, widoki – dosłownie nie z tej Ziemi – dziwne technologie, bronie i artefakty, zasady wymykające się wszelkim ziemskim doświadczeniom. Aby się o tym przekonać, przeszukaj serwisy streamingowe w poszukiwaniu hitu z 1968 roku, "Barbarella - królowa galaktyki". Albo obejrzyj pierwszy serial z uniwersum Star Trek. Pokochasz, albo znienawidzisz.
Biopunk
Stop GMO! – wykrzykują przeciwnicy manipulowania w genach. Sporo tracą, bo z takim podejściem do grzebania w genach zapewne nie zostaną fanami biopunka. A szkoda, bo charakterystyczna dla niego rzeczywistość prezentuje się nader interesująco.
Wszystko za sprawą modyfikacji genetycznych, a zwłaszcza ich nie do końca planowanych i kontrolowanych następstw. Trzecia ręka? A może pancerz, jak u stawonoga?
Biohakerzy są gotowi na wszystko, podobnie jak wielkie koncerny biotechnologiczne. Inżynieria genetyczna przeżywa swój rozkwit, a postęp związany jest raczej z grzebaniem w dna, niż przesyłaniem i przetwarzaniem cyfrowych danych. Taką rzeczywistością uraczą nas filmy "Gattaca", "Repo men", czy "Dystrykt 9", a z gier łączący wiele gatunków "Bioshock".
Desertpunk i oceanpunk
Świat zamieniony w jedno wielkie pustkowie? Ten popularny motyw doczekał się własnej nazwy, jednym słowem opisującej, czego możemy się spodziewać. Desertpunk rzuca nas w nieprzyjazne środowisko, gdzie cywilizacja znikła pod wydmami, a woda i paliwo stały się towarem mocno deficytowym.
Brzmi nieźle? Popkultura eksploatuje ten motyw dość intensywnie, więc znajdziemy go w takich hitach, jak seria Mad Max, postapokaliptycznej mandze - nomen omen - "Desert Punk" czy serii gier "Fallout".
Przeciwieństwem desertpunka jest oceanpunk. Zasady są podobne, znana nam cywilizacja to odległe wspomnienie, a świat faluje aż po horyzont. Najbliższy ląd? Jest całkiem blisko, odległy o zaledwie jakieś dwa kilometry. W dół.
Z takimi realiami mierzył się Kevin Costner w fantastycznym, acz mocno niedocenionym po premierze "Wodnym świecie". A wielbiciele gier mogą ich doświadczyć np. w podwodnym symulatorze "AquaNox".