Broń, amunicja i amfetamina. Zaćpana II wojna światowa
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W zestrzelonym niemieckim samolocie Anglicy odkryli tajemnicze tabletki. Gdy je zbadali, wyprodukowali własne, fundując żołnierzom darmową amfetaminę. Zaczęło się wielkie ćpanie. Na froncie II wojny światowej narkotyki okazały się równie ważne, jak dobra broń.
Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Naćpani czołgiści, piloci myśliwców z rozszerzonymi – bynajmniej nie ze strachu – źrenicami czy znikające ze szpitali polowych ampułki z morfiną. Podczas drugiej wojny światowej substancje psychoaktywne były na frontach równie powszechne, jak strach i śmierć.
Dzielni żołnierze mieli się na kim wzorować – wszak psychoaktywny doping towarzyszył ludzkości od najdawniejszych czasów. Dość wspomnieć, że na Krecie – kolebce europejskiej cywilizacji - tworzono posążki makowej bogini, a Herodot opisywał Scytów, ryczących z zadowolenia po wdychaniu konopnego dymu.
Dawni mieszkańcy Starego Kontynentu raczyli się również naparami z lulka czarnego, wilczej jagody czy bielunia. Współczesny chemik stwierdziłby zapewne, że dobrze wiedzieli, co robią – rośliny z rodziny psiankowatych to przecież bogate i łatwo dostępne źródło halucynogennej hioscyjaminy.
Heroina lekiem na uzależnienie
Wróćmy jednak do czasów bliższych współczesności. Jeszcze sto lat temu narkotyki nie były tematem tabu. Przeciwnie, niektóre środki, wystarczające dzisiaj do postawienia poważnych zarzutów "za posiadanie", cieszyły się uznaniem i renomą, godną porządnych lekarstw. Było tak choćby z heroiną, sprzedawaną przez znaną i dzisiaj firmę Bayer jako lek na wszystko. Heroina pomagała z kaszlem, bólem i nałogami,"lecząc" uzależnienie od morfiny.
Stare powiedzenie głosi, że w miłości i na wojnie nie obowiązują żadne zasady. Miłość – tym razem – zostawmy jednak na boku, skupiając się na mniej przyjemnym aspekcie braku zasad. A więc: wojna, czas zabijania. Instynkt przetrwania działa, nic zatem dziwnego, że jesteśmy w stanie zrobić naprawdę wiele, by być wśród zabijających, a nie zabijanych.
Jednym ze sposobów jest wszelkiego rodzaju doping – ten zwiększający, przynajmniej na chwilę, wydolność organizmu, ograniczający poczucie strachu czy minimalizujący ból. Historia pełna jest przykładów niestandardowego wspomagania na polu walki. Greccy hoplici pijali wino na co dzień, ale przed bitwą dostawali go znacznie więcej.
Mityczni wikińscy berserkowie mieli zagrzewać się do boju różnymi wywarami, a podczas wojny Szwecji z Norwegią w 1814 roku pewien szwedzki regiment walczył wyjątkowo dzielnie. Sekretem odwagi Szwedów były spożyte przed walką grzybki, po których – według zachowanych relacji – wojacy długo odsypiali trudy bitwy.
Benzedryna dobra na wszystko
Nie powinno zatem dziwić, że po różne wspomagacze sięgano także podczas największego konfliktu w dziejach. W przededniu wojny uznaniem cieszyła się amfetamina, oferowana pod handlową nazwą Benzedryny. W tamtym czasie była odpowiednikiem lewoskrętnej witaminy C – "leczyła" wszystko: od otyłości, przez astmę, po impotencję.
Działanie specyfiku zwróciło uwagę Instytutu Fizjologii Ogólnej i Obronnej Berlińskiej Akademii Medycyny Wojskowej, który zalecił zamówienie przez armię i lotnictwo III Rzeszy solidnych zapasów Pervitinu. Jego pigułka zawierała 3 miligramy metamfetaminy.
Ruszając na Polskę, Niemcy mieli do dyspozycji 29 mln porcji wspomagacza. Pervitin sprawdził się doskonale, więc podczas kolejnej kampanii, tym razem we Francji, paliwem Blitzkriegu było 35 mln tabletek.
Niektórzy badacze skłaniają się do wniosku, że właśnie Pervitin był – poza doskonałym dowodzeniem i wyszkoleniem – trzecim filarem niebywałych sukcesów niemieckiej "Dywizji Duchów". Prowadzona przez zyskującego właśnie sławę boga wojny Erwina Rommla, 7 Dywizja Pancerna, poruszała się z niespotykaną dotychczas prędkością, zaskakując na równi nieprzyjaciela, co i własne dowództwo.
Wódz III Rzeszy: koneser narkotyków
W zależności od tego, kto zażywał Pervitin, specyfik doczekał się różnych nazw. Pancerniacy pałaszowali "czołgową czekoladę" (Panzerschokolade), a lotnicy raczyli się pigułkami Hermana Goeringa albo tabletkami Stuka (od potocznej nazwy bombowca nurkującego Ju 87).
W ślady żołnierzy poszedł sam Hitler, który może był wegetarianinem i ascetą, ale narkotyków sobie nie skąpił. Theodor Morell, osobisty lekarz wodza III Rzeszy, regularnie aplikował swojemu szefowi mieszankę 74 różnych substancji, w tym amfetaminę, morfinę i ekstrakt z nasienia byka.
Warto zauważyć, że Niemcy, którzy jako pierwsi rozpoczęli amfetaminową suplementację żołnierzy, również jako pierwsi odnotowali negatywne skutki powszechnego ćpania. I jako pierwsi rozpoczęli profilaktykę antynarkotykową (a także, co warte odnotowania, wdrożyli nowoczesny program antytytoniowy). Choć amfetamina towarzyszyła żołnierzom do końca wojny, to Pervitin został wycofany z powszechnego użycia w 1941 roku.
Naloty dywanowe napędzane pigułkami
Zachodni Alianci mieli mniej wątpliwości. Gdy okazało się, że niemieccy piloci latają nie tylko na benzynie lotniczej, ale i na amfetaminie, podobne wspomaganie wdrożono w brytyjskim RAF-ie. Czas był ku temu najwyższy – po opanowaniu niemieckiej ofensywy powietrznej nadchodził czas rewanżu, czyli nalotów na Niemcy. Oznaczało to nużące, niebezpieczne i bardzo długie misje.
Procedura zakładała zażycie dwóch dawek amfetaminy: pierwszą przed lotem i drugą bezpośrednio po zrzucie bomb. Dopiero w połowie 1943 roku Anglicy zorientowali się, że naćpany żołnierz, choć ma pewne zalety, nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Nie wycofali jednak amfetaminy całkowicie, ale ograniczyli jej użycie, ograniczając zażywanie do wyjątkowych, niestandardowych sytuacji. Nie przeszkodziło im to zużyć około 72 mln porcji narkotyku.
Wygrywają lepsze tabletki
Wszystkich pod względem rozmachu pokonali jednak Amerykanie. W ich przypadku nie było ograniczeń – benzedryna trafiła do wojskowych apteczek i była powszechnie dostępna. Ćpał, kto chciał.
Szacunki dotyczące zużycia narkotyku są bardzo rozbieżne, choć raczej zgodne co do skali. Na frontach drugiej wojny światowej Amerykanie zużyli co najmniej kilkaset milionów porcji narkotyku. Dość wspomnieć, że już po zakończeniu działań wojennych z uzależnieniem zmagało się około 15 proc. amerykańskich pilotów.
Przerażające? Być może, ale stanowiło to w sumie dość niewinny wstęp do tego, co miało dopiero nadejść. Farmakologizacja wojny nabierała bowiem rozpędu, o czym świat miał przekonać się podczas uwędzonej w konopnym dymie wojny w Wietnamie, czy późniejszych konfliktach w zatoce Perskiej czy Afganistanie.
To właśnie podczas aktualnego konfliktu z talibami problem został ponownie dostrzeżony i nagłośniony tak, że nie dało się całkowicie zamieść go pod dywan. Prym - ponownie - wiedzie amfetamina. Mniej więcej jedna trzecia przestępstw popełnianych przez żołnierzy ma miejsce pod wpływem różnych narkotyków.
Niekiedy dochodzi do prawdziwych tragedii, jak zbombardowanie przez pilotów Gwardii Narodowej kanadyjskiego oddziału. W czasie śledztwa ujawniono, że lotnicy tłumaczyli zdezorientowanie wcześniejszym zażyciem pobudzającej pigułki "Go".
Całe szczęście, że Pentagon ma sposób na nadmiernie pobudzonych żołnierzy. Są nim tabletki "No-go", zapewniające spokój, odprężenie i mocny sen przed nadciągającą bitwą...