Breczko: "A dowodzik jest?". Dostęp do internetu tylko pod własnym nazwiskiem

Austria planuje ustawę zakazującą anonimowego komentowania w internecie. Podobne prawo weszło na chwilę w życie w Korei Południowej, a w 2013 taki przepis chciał wprowadzić stan Illinois w USA. Wiele wskazuje na to, że anonimowe "surfowanie" przechodzi do historii.

Breczko: "A dowodzik jest?". Dostęp do internetu tylko pod własnym nazwiskiem
Źródło zdjęć: © WP.PL | Barnaba Siegiel
Bolesław Breczko

"Nigdy nie podawaj swojego prawdziwego imienia i nazwiska w sieci" - tak brzmiała jedna z najważniejszych, ale nieoficjalnych zasad, gdy globalna sieć stawała się popularna w Polsce w latach 90. i 00. Nikomu z nas nie przyszłoby wtedy do głowy, żeby na popularnych wówczas forach internetowych i czatach występować pod prawdziwym imieniem.

W czasach radosnych początków internetu nawet adresy mailowe zakładało się na pseudonimy typu "dziubasek04" czy "hunter-killer". Dopiero konieczność wpisania takiego adresu na podaniu o pracę zmuszała do założenia konta typu "imię kropka nazwisko". Pamiętam, że kilkanaście lat temu prawdziwym szokiem była dla mnie wiadomość, że na Facebooku ludzie logują się swoimi prawdziwymi danymi i jeszcze do tego udostępniają własne zdjęcia!

Dziś to już norma. Norma, która wkrótce będzie dokładnie uregulowana.

Już nie chcemy być anonimowi

Z biegiem lat sytuacja zmieniła się diametralnie. Chociaż mamy (jeszcze) możliwość bycia anonimowymi w sieci, to sądzę, że zaledwie mała garstka ludzi będzie tej anonimowości bronić do utraty tchu. Reszta z nas już pogodziła się z faktem, że w sieci występujemy pod własnymi nazwiskiem.

Facebook zdecydowanie przyczynił się do śmierci pseudonimów, pod którymi ukrywaliśmy się na forach i czatach. Z jednej strony dlatego, że wymagał podania pełnych danych do stworzenia konta, a z drugiej dlatego, że skutecznie zabił te fora i czaty. Teraz to właśnie przez Facebooka i swoje dane logujemy się do wielu innych usług i aplikacji.

Imię, adres, komentarz

Inne serwisy i usługi poszły śladem wytyczonym przez Facebooka. Google coraz chętniej zaczął nas prosić o imię, nazwisko i inne dane, jak adres zamieszkania, numer telefonu i informacje płatnicze. Internetowe banki w oczywisty sposób wymagają od nas pełnych danych, a my się już temu nie dziwimy. Nasze porzucenie anonimowości w sieci świetnie widać na Twitterze, gdzie - pomimo że nie trzeba podawać swojego prawdziwego imienia - wiele osób to robi. Pokazuje to też niedawna zmiana w przepisach, dotycząca obowiązku rejestrowania kart SIM prepaid. Szybko przeszliśmy nad tym faktem do codzienności.

Do tego stopnia, że te resztki anonimowości w sieci zaczynają być problemem dla rządzących, którzy muszą walczyć choćby z plagą hejtu. W Austrii zaproponowano właśnie ustawę o odpowiedzialności w internecie. Ustawa ta przewiduje, że użytkownicy będą musieli podać właścicielom portali i stron internetowych swoje pełne dane, zanim będą mogli zostawić tam komentarz lub się wypowiedzieć.

Użytkownicy nadal będą mogli występować pod pseudonimem, ale ich dane będą znane administratorom strony i organom ścigania, jeśli zajdzie taka potrzeba. Przepis, który miałby wejść w życie w 2020 r. dotyczyłby stron, które mają więcej niż 100 tys. zarejestrowanych użytkowników, zarabiają więcej niż 500 tys. euro rocznie lub otrzymują rządowe granty medialne na kwotę 50 tys. euro i więcej.

Niemożliwe? Wręcz przeciwnie

Skoro porzuciliśmy walkę o anonimowość, a do kontrolowania jej resztek rzucają się rządy, trudno jest odrzucić taką ideę: za kilka-kilkanaście lat, aby w ogóle skorzystać z internetu, trzeba będzie zalogować się na oficjalne konto.

"Ale jak to miałoby wyglądać? Stworzenie pojedynczego systemu do logowania się w internecie jest niemożliwe!" - słyszę już ten głos sprzeciwu i przeciwstawiam mu swój głos. Taki system praktycznie już istnieje, trzeba tylko zintegrować jego elementy. Z siecią łączymy się przez dostawców internetu. Dla nich zbudowanie systemu nadzorującego każdego użytkownika nie byłoby problemem.

Mało tego, w ramach tzw. "ustawy antyterrorystycznej" podobny system już istnieje i daje organom ścigania niekontrolowany dostęp do naszej historii w internecie.

System już jest

Taki hipotetyczny "oficjalny system logowania do internetu" nie musiałby nawet opierać się o infrastrukturę pojedynczej instytucji. Wyobrażam sobie, że konto można by było założyć np. na Facebooku lub Google (tutaj wymagane byłoby dodatkowe potwierdzenie autentyczności danych), przez bank lub e-obywatela. Natomiast te usługi podlegałyby kontroli organów państwowych.

Już teraz rządy niektórych krajów chcą zaostrzenia przepisów dla mediów społecznościowych takich jak Facebook. Jednym z tych krajów jest Nowa Zelandia, gdzie doszło do zamachu terrorystycznego streamowanego na żywo na Facebooku.

Elementy systemu informatycznego są praktycznie gotowe, nasze przywiązanie do anonimowości skutecznie zanika, a przykłady płyną z innych krajów, także tych europejskich. Jak długo czasu minie zanim obowiązek logowania się imieniem i nazwiskiem do internetu zawita do Polski? Według mnie kilka do kilkunastu lat.

Widzę tylko jeden argument za tym, że do tego nie dojdzie. Możliwe, że państwo i służby mają już wystarczające środki do momentalnego zidentyfikowania każdego z nas, a walka z hejtem (także politycznym) wcale nie jest im na rękę.

wiadomościfelietonanonimowość w sieci
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (89)