Boeing 737 MAX miał wadę konstrukcyjną. Przyznaje to sam szef Boeinga
Dyrektor generalny Boeinga, Dennis Muilenburg, ma świadomość, że system zapobiegający przeciągnięciu (MCAS) w samolotach 737 MAX był wadliwy. "Popełniliśmy błąd" - przyznał w niedzielę dziennikarzom. Niedopatrzenie przedsiębiorstwa kosztowało życie łącznie 346 osób.
17.06.2019 | aktual.: 17.06.2019 10:39
Jak donosi "Radio ZET", Muilenburg zabrał głos przed paryskim Międzynarodowym Salonem Lotniczym. Powiedział, że komunikacja Boeinga "nie była spójna" i że jest to "nie do przyjęcia". Zarazem bronił inżynieryjnego podejścia do opracowania systemów.
Należy przez to rozumieć, że Boeing przyznaje się do naruszenia obowiązujących procedur, lecz nie do wpadki na polu konstrukcyjnym.
Wadliwie działające czujniki
Amerykańska Federalna Agencja Lotnictwa (FAA) zarzuca Boeingowi, że przez ponad rok nie informował o wadliwym wskaźniku bezpieczeństwa w modelu 737 MAX.
Wskaźnik informujący o przeciągnięciu, czyli utracie siły nośnej wskutek zbyt dużego kąta natarcia, a co za tym idzie spadku prędkości, w samolotach 737 MAX działał tylko z wykorzystaniem jednego sensora kąta natarcia. Tym samym położenie samolotu nie zawsze określane było w sposób prawidłowy.
Wadliwe oprogramowanie potrafiło ściągać nos maszyny, doprowadzając do lotu nurkowego. Tak właśnie rozbiły się 737 MAX w Indonezji i Etiopii.
- To jasne, że możemy wprowadzać poprawki, rozumiemy to i będziemy je wprowadzać - odpowiedział wymijająco Muilenburg, zapytany dlaczego procedury nie wychwyciły oczywistych wad MCAS. Wyraził przy tym przekonanie, że 737 MAX wrócą na szlaki przed końcem 2019 r., choć odbudowa zaufania pasażerów będzie wymagać czasu.
Ponoć 90 proc. linii lotniczych już korzysta z poprawionych symulatorów, które zakładają wykorzystanie nie jednego, lecz dwóch sensorów kąta natarcia. Tego rodzaju poprawka pojawi się oczywiście także w samych maszynach.
Dwie katastrofy, 346 ofiar śmiertelnych
Według niemieckiej Deutsche Presse-Agentur, poprawki w 737 MAX są w tym momencie analizowane przez organy nadzorcze, takie jak Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA). Wcześniej polegano na wskazaniach amerykańskiej FAA, ale teraz wini się ją za dopuszczenie 737 MAX do lotów.
Przypomnijmy, 29 października 2018 r. krótko po starcie rozbił się lot Lion Air 610 z Dżakarty. Zginęło 189 osób. Z kolei 10 marca 2019 r. identyczny los spotkał lot Ethiopian Airlines 302 z Addis Abeby. Zginęło kolejnych 157 ludzi.
Po tych wydarzeniach, wszystkie Boeingi 737 Max utraciły certyfikat uprawniający je do lotów z pasażerami.
W ostatnich dniach maja producent poinformował, że zakończył prace nad wymaganymi poprawkami. Los wszystkich 737 MAX spoczywa w rękach regulatorów lotnictwa. Ale ponowny proces certyfikacji może potrwać nawet kilka miesięcy.