Biorą urlop w pracy, wysyłają rodziny na wakacje. Wszystko po to, by żyć w wirtualnym kosmosie

Za dnia zwykli ludzie, wieczorami - piloci statków kosmicznych. W "Elite: Dangerous" eksplorują kosmos, toczą boje lub zabijają czas w kosmicznym barze. Dzięki elitarnym jednostkom w wirtualnej przestrzeni kosmicznej znajdzie się wszystko. Nawet polski oscypek.

Biorą urlop w pracy, wysyłają rodziny na wakacje. Wszystko po to, by żyć w wirtualnym kosmosie
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Adam Bednarek

08.03.2019 | aktual.: 10.03.2019 07:41

Jedni pomagają innym, uczestnicząc w misjach ratunkowych albo konwojach. Drudzy prowadzą wojny, a w czasie pokoju spotykają się w barze, opowiadając o swoich historiach. Nie tylko tych widzianych zza kokpitu wirtualnego statku. Są tacy, co dołączają do grup, by być częścią wielkiej wspólnoty, a inni wybierają samotną ścieżkę. "Ta gra pozwoliła mi zrozumieć jacy mali jesteśmy we wszechświecie" - napisał na blogu w serwisie PPE jeden z graczy.

Ostatnio o grze zrobiło się głośno za sprawą śmiałka, który postanowił dotrzeć do najdalej wysuniętego punktu w świecie gry. To nie była misja na jeden wieczór. Wirtualny pilot lecieł przez 42 ziemskie(!) dni. Taka wyprawa jest dokładnie zaplanowana. Nie ma miejsca na najdrobniejszy błąd. Zbędny lub przypadkowy ruch oznacza zużycie paliwa. I szanse na szczęśliwy powrót maleją do zera.

Historia w "Elite: Dangerous" zna takie przypadki. A to komuś omsknie się palec, a to na klawiaturę wskoczy kot. "Elite: Dangerous" to fachowa symulacja, która błędów nie wybacza. Nie ma przycisku "restart", opcji teleportu do bazy. Jest tylko usunięcie konta i rozpoczęcie od nowa. Albo czekanie na ratunek. Na szczęście w tym kosmosie słychać twój krzyk.

Na pomoc!

Są specjalne grupy, które zajmują się wspieraniem innym. Ekipa leci na ratunek, dzieląc się paliwem i odprowadza zgubę w bezpieczne miejsce. W przypadku bijącego rekord pilota, który utknął w nicości, po kilku tygodniach (także ziemskich) nadleciała ekipa Fuel Rats. Społczeność osób, których główną misją jest nie zdobywanie laurów na wojennych frontach, ale poświęcanie swojego wolnego czasu na latanie po wirtualnym kosmosie z tonami paliwa.

- Tak spektakularne akcje ratunkowe zdarzają się dosłownie dwa-trzy razy w roku - opowiada Przemek Małacha. W "Elite Dangerous" znany jest jako "Cmdr Mathias Shallowgrave", lider polskiej grupy "The Winged Hussars". I tego miana będziemy się trzymać - bo właśnie na tym magia gry polega. W "Elite: Dangerous" stajesz się prawdziwym pilotem kosmicznego statku, zapominając o ziemskiej rzeczywistości.

Widowiskowe akcje ratunkowe są streamowane, a relację na żywo oglądają w sieci tysiące. Ale jeszcze ciekawiej jest wewnątrz statku kosmicznego. "Elite: Dangerous" to olbrzymia, kosmiczna piaskownica. Wirtualni piloci sami tworzą zasady i historię. Każdy lot w nieznane może być niezapomnianą opowieścią właśnie dzięki temu, że tworzą ją prawdziwi ludzie.

Tydzień poszukiwań

- Pamiętam, jak na początku naszej przygody jednemu z naszych pilotów skończyło się paliwo podczas powrotu ze wspólnej ekspedycji i dostaliśmy od niego wiadomość SOS - opowiada Mathias Shallowgrave - Pilot ten był miłośnikiem gier fabularnych i w duchu tej zabawy nie chciał dokładnie podać swojej lokacji. Dobrze odgrywał swoją rolę, wysyłając nam szczątkowe wiadomości - "urwane" albo "niepełne" przez awarię statku. Musieliśmy sami lecieć go szukać.

Cała akcja trwała tydzień. Śmiałkowie przemierzali kosmos, sklejając zdobyte informacje. Ci, którzy w tym czasie nie mogli lecieć, słuchali relacji w internetowym radiu. Tak, polscy fani "Elite: Dangerous" mają nawet swoje radio, które transmituje takie wydarzenia. A poza tym codziennie puszcza muzykę, jak zwykła stacja. Jest nawet bar w świecie gry, w którym polska społeczność może się spotkać i porozmawiać.

Podróż w nieznane trwa 42 dni. Misja ratunkowa - tydzień. Tymczasem spore grono "Elite: Dangerous" tworzą osoby dorosłe. Mające pracę, obowiązki, rodzinę. Mimo to znajdują czas, by w wolnej chwili wcielić się w wirtualnego pilota kosmicznego statku. W całej zabawie chodzi nie tylko o sterowanie pojazdem. Piloci tworzą własne kosmiczne życiorysy, stając się postaciami rodem z filmów science-fiction.

Polskie "The Winged Hussars" liczy 330 członków. To jedna z największych i najbardziej szanowanych grup w świecie gry. Doceniają ją nawet twórcy "Elite: Dangerous".

Żona do teściowej i gramy

- Nasza społeczność działa na zasadzie wolontariatu. Chcesz - udzielasz się. Nie chcesz - nie musisz - opowiada Mathias Shallowgrave - W "Elite: Dangerous" piękne jest to, że można pomagać nawet wykonując najprostsze i mało czasochłonne czynności w grze, więc dosłownie każdy może się zaangażować, jeśli tylko chce.

Szczególnie podczas tych dużych akcji chętnych pilotów nie brakuje. Nawet przeszło 300 osób uczestniczy w "pospolitym ruszeniu". Gracze biorą urlopy w pracy, wysyłają rodziny do teściów. Przez tydzień siedzą przy komputerze, by zbudować nową instalację w jednym z systemów albo przejąć kontrolę nad jakąś ważną stacją.

Są też duże ekspedycje. Wycieczki do kilku ręcznie wymodelowanych mgławic czy odwiedziny największych gwiazd w galaktyce. Brało w nich udział kilkunastu graczy.

Obraz
© NASA

- Określa się kilka punktów zbornych na trasie, gdzie wszyscy spotykają się danego dnia w celu kontynuowania podróży. Do tych punktów każdy leci swoim tempem - niektórzy samemu, niektórzy w kilka osób, jedni wolniej, drudzy szybciej. W określony dzień wszyscy uczestnicy zbierają się w danej lokacji i razem rozpoczynają kolejny etap wyprawy. Taki sposób pozwala każdemu cieszyć się ekspedycją na swój sposób, ale nadal podróżować jako jedna ekipa - opowiada Mathias Shallowgrave, organizator atrakcji w "Elite: Dangerous".

Czy w kosmosie jest demokracja? To zależy. Każdy może zaproponować jakąś eskapadę i zebrać chętnych. Ale wielka polityka to już zadanie dla strategów. W "Elite: Dangerous" może dochodzić do wojen. Polska społeczność kontroluje jedno z największych terytoriów w całej zamieszkałej przestrzeni. W realu obecność naszego kraju w kosmosie to dla wielu żart - ale w tej globalnie popularnej grze naprawdę sporo znaczymy.

Kosmiczny ambasador

Polska społeczność ma nawet swojego ambasadora. Jego zadanie polega na utrzymywaniu kontaktu z innymi grupami, z którymi grupa ma relacje dyplomatyczne. Co ciekawe, w "prawdziwym świecie" ambasador "Cmdr Fenyl de Lechia" jest absolwentem powiązanego z taką działalnością kierunku studiów. Wiedzę ze świata realnego można wykorzystać w kosmosie.

Działa to też w drugą stronę. Dzięki "Elite: Dangerous" gracze zaczynają się pasjonować kosmosem, inżynierią, a nawet programowaniem. "Dzięki tej grze również lepiej planuję sobie dzień" - przyznaje jeden z graczy. Wirtualny kosmos to pasja, która rozwija.

"Skrzydlata Husaria" swoją nazwą wprost nawiązuje do narodowości grupy. Mathias Shallowgrave przyznaje, że kiedy rozkręcał społeczność, nie miał jeszcze pojęcia, że "husaria" stanie się oklepaną nazwą polskich społeczności w grach online. Dzięki temu jednak pozwala zostawić "polski ślad w galaktyce".

Oscypek w kosmosie

- Jestem pewien, że - przynajmniej częściowo - to dzięki "Skrzydlatej Husarii" społeczność "Elite" zdaje sobie sprawę, że istnieje taki kraj na mapie. Pomocny jest fakt, że oprócz bycia liderem tej społeczności, jestem również wieloletnim moderatorem na oficjalnym forum developerów i mam stały, bezpośredni kontakt z twórcami i moderatorami społeczności. Oprócz działań w grze, regularnie co roku odwiedzamy jeden z najbardziej popularnych zlotów fanów "Elite" i tam również staramy się promować naszą polską społeczność i działania, jakie prowadzimy - wyjaśnia lider "Skrzydlatej Husarii".

Obraz
© flickr.com | Stefans02 licencja: (CC BY 2.0

A jest tych działań dużo. Wyścig im. Hermaszewskiego, system Kopernik, a wkrótce być może nawet… oscypek. "Skrzydlata Husaria" chce, aby do gry został wprowadzony towar z polskim rodowodem. Byłby to jeden z unikatowych towarów - dostępne są tylko w konkretnym systemie i nigdzie indziej nie można ich kupić. Obecnie projekt jest w fazie planowania.

Popularność "Elite: Dangerous" jeden z graczy tłumaczył "syndromem komandora". To poczucie obowiązku wobec własnego statku i współtowarzyszy. Chociaż wirtualny kosmos jest ogromny, to nikt nie jest w nim sam. Takie podejście pozwala nie tylko lepiej zrozumieć fenomen gry, ale także napawa optymizmem tych, których temat kolonizacji kosmosu przeraża.

Komentarze (28)