Aplikacje wiedzą o tobie więcej, niż myślisz
Po bieganiu aplikacja przesyła do sieci trasę biegu i udostępnia ją w sieci. To normalna rzeczywistość każdego biegacza. Gorzej, jeśli takie dane pochodzą nie z parku, tylko z pilnie strzeżonej bazy wojskowej. Gadżety i programy mogą zdradzić więcej, niż nam się wydaje.
29.01.2018 | aktual.: 29.01.2018 15:25
Twórcy aplikacji dla sportowców Strava udostępnili udoskonaloną wersję mapy, na której widać trasy tych, którzy za pomocą programu pozwalają śledzić swoją aktywność. Użytkownicy Twittera postanowili wykorzystać okazję i poszukać miejsc raczej odludnych, w okolicach których ćwiczą ludzie. Po co? Żeby w ten sposób namierzyć wojskowe bazy.
Szybka analiza mapy pomogła stwierdzić, że aplikacja cieszy się popularnością m.in. wśród rosyjskich służb czy pracowników CIA w Mogadiszu. Jak zauważył Niebezpiecznik, obserwacja ośrodka szkoleniowego CBA pomogła ustalić ścieżki, które na mapach są zasłonięte przez drzewa.
Czy doszło do naruszenia prywatności? Na szczęście nie. Dzielenie się swoją aktywnością jest dobrowolne, a użytkownicy mogą zrezygnować z pokazywania ścieżek na interaktywnej mapie. Na dodatek można wyznaczyć strefy, które mają nie być zapisywane. Czyli program podzieli się trasą po parku, ale już nie pokaże drogi prowadzącej do domu czy pracy. Jeżeli ktoś udostępnia więc takie dane, to głównie dlatego, że nie zrezygnował z tej funkcji.
Zresztą słusznie Niebezpiecznik zauważył, że o położeniu takich baz większość osób, które teoretycznie nie powinny o nich wiedzieć, pewnie jednak wie. I od dawna ma wiele innych sposobów na obserwacje. A te super ściśle tajne ośrodki potrafią się przed ujawnianiem informacji chronić, jak np. Pentagon.
Nie oznacza to jednak, że takie dane można lekceważyć i traktować je jako ciekawostkę - choć to rzeczywiście niesamowite, że Jan Kowalski z okolic Szczecina może obserwować treningi biegowe pracowników CIA w Mogadiszu. Szalone czasy.
Fitnesowe aplikacje i gadżety to rzeczywiście spore zagrożenie dla naszej prywatności.
- Naruszenia prywatności to jeden z trendów cyberprzestępczych, które będziemy obserwować w tym roku. Przykładem mogą być gadżety fitnessowe noszone na ciele - szacuje się, że do końca 2019 r. ponad 110 milionów osób na całym świecie będzie korzystało z takich urządzeń. To oznacza ogromną ilość danych przechowywanych na urządzeniach, które często posiadają minimalną lub nawet zerową ochronę. W 2018 r. możemy znaleźć się o krok bliżej od masowego złamania zabezpieczeń danych obejmujących informacje fitnessowe - mówił w rozmowie z WP Tech Piotr Kupczyk z Kaspersky Lab Polska.
A aplikacja, która teoretycznie mierzy tętno, zlicza spalone kalorie i przebiegnięte kilometry, może zdradzać znacznie więcej.
- Swego czasu opaski Fitbit, rejestrujące aktywność fizyczną użytkownika, domyślnie publikowały dane użytkowników uprawiających seks. Ich profile pokazywane były w wynikach wyszukiwarki Google, więc wystarczyło połączyć pseudonim użytkownika z nazwiskiem, by dowiedzieć się dokładnie, kiedy dana osoba się całowała, przytulała i uprawiała seks - dodaje w rozmowie z WP Tech Kamil Sadkowski, analityk zagrożeń w firmie ESET.
Wcale nie trzeba korzystać z gadżetów i aplikacji mierzących aktywność. Wiele programów chce wiedzieć, gdzie jesteśmy, co robimy i jak dużo czasu nam to zajmuje. Po co? Żeby sprzedać te dane reklamodawcom. Ale wygląda to tak, jakby ktoś naprawdę nas śledził i wiedział o nas więcej niż powinien.
Przekonali się o tym uczestnicy muzycznego festiwalu Open'er. Z badań firmy Selectivv wynikało, że 11 proc. festiwalowiczów korzystających ze smartfonów to mniejszości seksualne, 29 proc. aktywnie poszukuje partnera, 14 proc. to kobiety starające się o dziecko, a 4 proc. to osoby zainteresowane zakupem nieruchomości. To nie efekt ankiety - wszystko zdradziły telefony użytkowników. Google i Apple udostępniają zebrane dane sieciom reklamowym, a one firmom takim jak Selectivv.
Przykład? Jeśli kobieta korzystała z aplikacji takich jak PeriodTracker, WomanLog, GetBaby i ich polskich odpowiedników, to znaczy, że zapewne stara się o dziecko.
Oczywiście żaden program nie przekazywał informacji w stylu: “Anna Nowak z Konina planuje zajść w ciążę, więc producencie pampersów, wyświetl jej reklamy”. Dla takich firm jesteśmy tylko ciągiem liczb i znaków. Nie zmienia to faktu, że na podstawie anonimowych, ale bardzo szczegółowych danych można lepiej opisać użytkownika i dostarczyć mu reklamy, które go zainteresują. I tak kobieta korzystająca z aplikacji do wyszukiwania mieszkań może częściej widzieć ogłoszenia niż ktoś, kto takich programów nie używa.
A jeszcze lepiej zna nas Facebook. Lista 98 rzeczy, które wie o tobie Facebook, jest przerażająco szczegółowa. Portal zna m.in. rodzaj i wartość posiadanego lokum, jakiego typu jesteś matką (sportowa, trendy, itd) czy kiedy w ciągu roku najwięcej kupujesz. Sami też możecie sprawdzić, jak widzi was Facebook. Listę rzeczy, które Facebook uważa za interesujące dla was znajdziecie tu.
Sam fakt, że mając konto Google i domyślnie włączoną historię lokalizacji, można dokładnie sprawdzić, gdzie i kiedy się było, również jest przerażający. Tym bardziej jeśli nie zdajemy sobie sprawy, że taka funkcja jest i co robi. A potrafi wiele: bardzo dokładnie śledzi niemal cały nasz ruch. Jeśli mamy przy sobie telefon.
Jest kilka korzyści z takiego śledzenia. Sam fakt, że algorytmy zauważą, że kręcimy się często wokół sklepu z zegarkami albo butami może zaowocować tym, że zobaczymy reklamy produktów, które rzeczywiście nas interesują. Płacimy więc danymi nie tylko za to, że aplikacja jest darmowa, ale też za to, że przeglądanie sieci jest wygodniejsze - bo wciskane nam produkty są związane z naszymi zainteresowaniami.
Ale co jeśli kiedyś do gry wejdą firmy, które zechcą zrobić z tego większy użytek? Skoro na podstawie historii lokalizacji można zauważyć, że co weekend użytkownik telefonu spaceruje od baru do baru, to raczej taka osoba nie powinna mieć taniego ubezpieczenia, prawda?
Zgoda, wielkie firmy raczej nie pójdą na taki układ i sprzedadzą takich poufnych informacji - właśnie po to, żeby nie stracić użytkowników. Ale ubezpieczyciele mogą stworzyć własne programy. To już się zresztą dzieje.
Na początku 2017 roku Yanosik, popularna aplikacja dla kierowców, przygotował ofertę ubezpieczenia bazującą na stylu jazdy. Zasady były jasne. Jeśli kierowca hamuje płynnie, to "złapie punkty", ale jeśli gwałtownie - na preferencje nie ma co liczyć. Poza tym Yanosik sprawdza też zachowanie w sytuacji zagrożenia (aplikacja ma przecież informacje, gdzie są wypadki lub inne utrudnienia drogowe), średnią prędkość i jej dostosowanie do panujących na drodze warunków. I na tej podstawie może przyznać zniżki do OC.
A teraz wyobraźmy sobie, że podobny program związany jest ze zdrowiem. Biegasz, zdrowo się odżywiasz, omijasz puby? Świetnie, czyli zasługujesz na zniżkę. Nie odwiedzasz siłowni, stołujesz się w kebabie i nie biegasz nawet wtedy, gdy ucieka ci autobus? Cóż, promocji nie będzie, trudno.
Oczywiście to czarny scenariusz, rodem z serialu “Black Mirror”. Dzisiaj przed takim profilowaniem mimo wszystko możemy się bronić. Wystarczy w aplikacjach sprawdzić ustawienia i wyłączyć funkcję lokalizacji, jeśli z niej korzystamy. Możemy też wypisać się z profilowanych reklam (nadal będą się pojawiać, ale nie będą spersonalizowane) i zresetować swój identyfikator. Zrobimy to na Androidzie, wchodząc w: Ustawienia/Google/Reklamy.
Niestety, trzeba liczyć się z tym, że nasze prywatne dane i tak mogą wyciec, np. wtedy, gdy firma padnie ofiarą ataku hakerskiego.