1 stycznia 1945 roku. Noworoczny grom z nieba, czyli Operacja Bodenplatte

Podczas nalotu Niemcy nie przewidzieli jednego – napotkania w powietrzu niewyspanych, wymęczonych posylwestrowym kacem Polaków. Ci dobrze wykorzystali szansę od losu: wystarczyło kilka chwil, by z nieba zaczęły spadać samoloty z czarnymi krzyżami.

1 stycznia 1945 roku. Noworoczny grom z nieba, czyli Operacja Bodenplatte
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik

1 stycznia 1945 roku, o świcie, Niemcy poderwali w powietrze 1000 maszyn różnych typów. Celem były alianckie lotniska – uśpione, wypełnione samolotami i – jak trafnie zakładali niemieccy sztabowcy - nieco rozleniwione po sylwestrowej nocy.

Operacja Bodenplatte – bo taką nazwę otrzymał niespodziewany nalot - miała zniszczyć alianckie lotnictwo nie w walkach powietrznych, ale na ziemi. Niemcy zakładali, że zniszczenie setek maszyn wroga pozbawi jego wojska wsparcia z powietrza i odmieni los kampanii na Zachodzie. Nic dziwnego, że do walki rzucono niemal wszystko, czym Luftwaffe wówczas dysponowała.

Efekt okazał się spektakularny: niemieckie lotnictwo zniszczyło około 450 samolotów wroga. Za sukces przyszło jednak zapłacić wysoką cenę. Dobrym przykładem jest los pilotów, atakujących jedno z lotnisk. Mieli pecha – przypadł im w udziale nalot na bazę Sint-Denijs-Westrem pod Gandawą, gdzie stacjonowały polskie dywizjony ze 131. Skrzydła Myśliwskiego.

Polacy wdychają tlen

Przełom 1944 i 1945 roku był czasem, gdy los wojny wydawał się przesądzony. Na Zachodzie trwała wprawdzie niemiecka ofensywa w Ardenach, ale ostatni, wielki atak III Rzeszy tracił już impet i przestawał stanowić zagrożenie. Nic zatem dziwnego, że na oddalonych od frontu lotniskach lotnicy hucznie świętowali nadejście nowego roku, po którym słusznie oczekiwano zakończenia wojny.

Zmęczeni świętowaniem piloci, wyznaczeni do porannych lotów, ratowali się inhalacjami z tlenu, co wspomina w swojej książce "Ostatni pilot myśliwca" uczestnik tamtych wydarzeń, Jerzy Główczewski. Nie brakowało wśród nich Polaków – część lotników wyruszyła na poranną misję zniszczenia niemieckich przepraw. Gdy po wykonaniu zadania wracali do bazy, wiedzieli już, kogo nad nią zastaną – kontrola lotów zaczęła naprowadzać polskich pilotów na niemiecką formację.

Obraz
© Domena publiczna

Masakra w powietrzu, masakra na ziemi

Walka była bardzo gwałtowna, czemu sprzyjał fakt, że Polacy mieli za sobą nietypowy atut – pod koniec misji ich maszyny były lekkie, bo w zbiornikach było niewiele paliwa. Nie brakowało za to amunicji. Dramatyzmu starciu dodawał fakt, że doszło do niego bardzo nisko nad ziemią, gdzie margines błędu w zasadzie nie istnieje.

W powietrzu Polacy stracili 2 samoloty. Sami zgłosili 21 zwycięstw, z czego uznano im 18,5. Znacznie poważniejsze były straty poniesione na ziemi – podczas niespodziewanego nalotu Niemcy skutecznie zniszczyli bazę lotniczą, liczne samoloty i zapasy paliwa. Walki w rejonie Gandawy były zarazem ostatnim większym starciem, w jakim podczas II wojny światowej brali udział polscy piloci.

Pyrrusowe zwycięstwo

W sumie podczas operacji Bodenplatte Niemcy zniszczyli ok. 450 samolotów, tracąc około 300 własnych. Z punktu widzenia statystyki można więc mówić o niemieckim sukcesie. W praktyce było to jednak pyrrusowe zwycięstwo Luftwaffe.

Zaangażowane środki nie przyniosły spodziewanego przełomu – przewaga aliantów była tak duża, że strata nawet pół tysiąca samolotów nie stanowiła na tym etapie wojny istotnej różnicy. Zniszczone lub uszkodzone maszyny mogły szybko zostać zastąpione nowymi, tym bardziej, że podczas nalotów zniszczeniu uległy głównie stojące na ziemi samoloty bez załóg – alianci utracili wprawdzie dużo sprzętu, ale niewielu ludzi.

Taktyczny sukces, strategiczna porażka

W przypadku Niemców było inaczej. Taktyczny sukces oznaczał dla nich pozbycie się resztek zasobów. Było to tym bardziej dotkliwe, że po masakrze, jakiej Luftwaffe doświadczyła w 1944 roku, w jego końcówce niemieckie lotnictwo zaczęło odzyskiwać siły, zarówno w kwestii sprzętu, jak i przeszkolonego personelu.

Obraz
© Domena publiczna

Użycie tych zasobów do efektownej, ale mało skutecznej akcji sprawiło, ze już do końca wojny Luftwaffe przestała się liczyć jako realna siła. Dotkliwa była utrata ponad 300 maszyn, ale prawdziwą katastrofą był brak możliwości zastąpienia utraconych – zabitych lub wziętych do niewoli – pilotów.

Bez szans na odwrócenie losów wojny

Warty wzmianki jest przy tym fakt, że niemal jedna trzecia niemieckich strat była efektem ognia własnej artylerii przeciwlotniczej – mniej więcej tyle samo maszyn zestrzelili artylerzyści wroga. Operacja była tak tajna, że nie uprzedzono o niej jednostek obrony przeciwlotniczej, które – widząc nisko lecąca formacje samolotów – otworzyły do nich intensywny ogień.

Operacja Bodenplatte była ostatnią tak dużą akcją Luftwaffe. Podobnie jak prowadzona przez Niemców od połowy grudnia 1944 roku ofensywa w Ardenach, mimo zaskoczenia aliantów i taktycznych sukcesów, nie była w stanie wpłynąć na losy wojny. Ostatnią nadzieją pozostawała broń, znana pod zbiorczą nazwą Wunderwaffe – pionierskie, nieraz bardzo innowacyjne konstrukcje, które jednak nie przyniosły spodziewanego przełomu. Na odwrócenie losów wojny było już po prostu za późno.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (245)