Zdradził największy sekret Izraela. Trzy dni później schwytał go Mosad
Fizyk jądrowy nie opierał się długo namowom pięknej Cindy - atrakcyjna Amerykanka bez trudu namówiła Mordechaja Vanunu na romantyczną wycieczkę do Rzymu. W jej mieszkaniu czekało trzech agentów Mosadu. Jeszcze tego samego wieczoru oszołomiony narkotykami naukowiec został dostarczony na niepozorny statek, zakotwiczony tuż za granicą włoskich wód terytorialnych. Tak Izrael sprowadzał do ojczyzny najgroźniejszego szpiega w swoich dziejach – zdrajcę, który ujawnił światu izraelski program atomowy.
28.08.2017 | aktual.: 28.08.2017 15:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdzie jest uran?
22 listopada 1963 roku Lee Harvey Oswald miał wyjątkowe szczęście. Nie dość, że – będąc mocno przeciętnym strzelcem - w ciągu 6 sekund zdołał 3 razy przeładować, wycelować i strzelić z zawodnej broni do ruchomego celu, to w trafieniu nie przeszkodził mu nawet niewłaściwie zamontowany celownik optyczny.
Nic zatem dziwnego, że niedługo później zwolennicy teorii spiskowych zaczęli podważać oficjalną wersję wydarzeń, przedstawioną przez tzw. komisję Warrena. Jedną z mniej atrakcyjnych dla mediów teorii była ta, łącząca zabójstwo Kennedy'ego ze zdecydowanym sprzeciwem amerykańskiego prezydenta w kwestii przekazania amerykańskiemu sojusznikowi, Izraelowi, broni jądrowej.
Kilkanaście miesięcy po śmierci Kennedy'ego amerykańska Komisja Energii Atomowej z niemałym zdziwieniem odkryła, że jakimś cudem zginęły co najmniej 93 kilogramy wzbogaconego uranu (mniej ostrożne szacunki mówią nawet o ćwierć tony). Szybkie śledztwo wykazało, że odpowiadała za to dostawca cennego surowca, firma Nuclear Materials and Equipment Corporation (NUMEC), powiązana z działającym w Stanach Zjednoczonych agentem Lakam.
Lakam: niewidzialni agenci
Ojcowie założyciele współczesnego Izraela nie mieli złudzeń: demografia jest nieubłagana. Dla niewielkiego państwa, otoczonego przez kilkadziesiąt razy liczniejszych, a do tego wrogich sąsiadów, każda przegrana wojna oznacza zagładę.
Zdefiniowana w takich warunkach polityka obronna nie dopuszcza poniesienia porażki. Problem polega na tym, że – jak pokazały kolejne dziesięciolecia – każda kolejna wojna jest dla Izraela coraz trudniejsza i pochłania coraz większą liczbę ofiar.
Nic zatem dziwnego, że już u zarania swojej państwowości Izrael rozpoczął starania o zdobycie nuklearnej polisy ubezpieczeniowej. Miała w tym pomóc supertajna służba Lakam (Biuro Łącznikowe do Spraw Naukowych - Liszka LeKiszrei Mada), stworzona w 1957 roku w jednym celu: dać Izraelowi bombę atomową.
Niemiecka pożyczka
Problem polegał na tym, że państwa, które już taką broń miały, nie kwapiły się z udostępnianiem jej komukolwiek, a zwłaszcza w tak zapalnym rejonie świata, jak Bliski Wschód. Zdecydowane "nie" powiedzieli Izraelowi – mimo wcześniejszej współpracy – nawet sojusznicy, tacy jak Francja czy Stany Zjednoczone. Pomoc nadeszła za to z dość nieoczekiwanej strony.
Najpierw, jeszcze w 1959 roku, pomocną dłoń wyciągnęła Norwegia, która – mimo ostrzeżeń z Ottawy (Kanada prowadziła wówczas własny program jądrowy) zdecydowała się dostarczyć Izraelowi 20 ton ciężkiej wody. Kilka lat później, gdy Amerykanie odkryli problem z NUMEC, Izrael zyskał innego, niespodziewanego sojusznika.
Hans Rühle - jeden z niemieckich ekspertów zajmujących się bronią jądrową i były wysoki urzędnik w niemieckim ministerstwie obrony w latach 80. XX w, ujawnił kilka lat temu na łamach "Die Welt", że niespodziewanym sojusznikiem okazał się niemiecki kanclerz. Konrad Adenaurer na mocy tajnego porozumienia, zawartego z izraelskim prezydentem, Davidem Ben-Gurionem, zdecydował się sfinansować izraelski program atomowy.
RFN w ramach tzw. "Przyjacielskiego Interesu" (niem. Geschäftsfreund) przekazał wówczas Izraelowi 2 mld marek na "zagospodarowanie pustyni Negew, budowę zakładów tekstylnych i odsalarni wody morskiej" i pożyczył kolejne 5 mld, z których 4 umorzono. Jak po latach stwierdził izraelski premier, a zarazem jeden z głównych twórców programu jądrowego, Szymon Peres: "Niemcy w pewnym sensie dokonały zadośćuczynienia Izraelowi, chroniąc go przed niebezpieczeństwami przyszłości".
Operacja Plumbat - znikający statek z uranem
Pieniądze na budowę niezbędnych instalacji to jednak nie wszystko. Problemem było zdobycie surowców, potrzebnych do budowy bomby. Zajął się tym Lakam, który jednak – przez przypadek – o mało nie zdemaskował całego przedsięwzięcia. Wszystko za sprawą pożaru, który w 1966 roku wybuchł na pokładzie izraelskiego statku "Tsefat", cumującego w Rotterdamie. Kiedy ratujący go strażacy zaczęli zalewać płonący ładunek wodą, ten wszedł z nią w gwałtowną reakcję chemiczną sugerującą, że jest czymś innym, niż zgłoszono służbom celnym. Aferę udało się zatuszować – agent Lakamu, Elijahu Sacharow, przekupił wówczas holenderskich urzędników.
Dwa lata później niemiecka firma Asmara Chemie zamówiła – zgodnie z prawem i pod nadzorem Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej – ładunek 200 ton kongijskiego fluorku uranu, który był składowany w Belgii i miał posłużyć do barwienia tekstyliów i trafić do podwykonawcy – mediolańskiej firmy chemicznej.
W międzyczasie Elijahu Sacharow kupił w Norwegii frachtowiec "Scheersberg A", pływający pod banderą Liberii. Uran został załadowany w belgijskim porcie, statek – zgodnie z planem – wziął kurs na Morze Śródziemne, po czym zamiast dotrzeć do Genui, rozpłynął się w powietrzu. Odnalazł się w Turcji – z pustymi ładowniami. Transport uranu został na pełnym morzu przeładowany na inny statek i dostarczony do Izraela, który tym samym miał już wszystkie elementy układanki: infrastrukturę i surowce, potrzebne do budowy bomby atomowej.
Pustynna układanka
Puzzle to połączono na pustyni Negew, we wzniesionym za niemieckie pieniądze ośrodku Dimona, dzięki zbudowanemu przez Francję reaktorowi i z wykorzystaniem amerykańskiego i kongijskiego uranu, dostarczonego z Belgii.
Dopełnieniem układanki okazała się Republika Południowej Afryki, gdzie w 1978 roku na jednym z poligonów amerykańskie satelity zarejestrowały zjawisko, którego nie potrafiono jednoznacznie sklasyfikować. Według jednych analityków była to jakaś anomalia pogodowa. Według innych – test izraelskiego ładunku jądrowego.
Warto przy tym zaznaczyć, że – zgodnie z konsensusem, wypracowanym przez amerykańskiego sekretarza stanu, Henry'ego Kissingera, Izrael – choć uzyskał atomową polisę bezpieczeństwa – nie mógł używać informacji o broni jądrowej jako formy nacisku, co miało powstrzymać nuklearny wyścig zbrojeń na Bliskim Wschodzie. Stany Zjednoczone oficjalnie nigdy nie zapytały, czy Izrael jest atomowym mocarstwem, a Izrael nigdy oficjalnie o tym nie powiedział.
Koniec sekretu: Mordechaj Vanunu robi zdjęcia
Sytuacja ta zmieniła się w 1986 roku, kiedy to zatrudniony wcześniej w ośrodku Dimona fizyk jądrowy, Mordechaj Vanunu, zdecydował się sfotografować pilnie strzeżone wnętrze kompleksu. Fotografie, wraz z dokładnym opisem prowadzonych w nim badań, trafiły niebawem do redakcji brytyjskiej bulwarówki "Sunday Times". Artykuł zawierał m.in. informacje o rocznej produkcji materiałów rozszczepialnych, sięgającej 40 kilogramów, a także o izraelskim arsenale jądrowym, szacowanym na 100 do 200 głowic.
Sprawca nieprawdopodobnego skandalu dyplomatycznego i przetasowania na geostrategicznej mapie świata nie miał jednak okazji przeczytać artykułu. Zanim gazeta trafiła do sprzedaży, Mordechaj Vanunu był już – po niefortunnym spotkaniu z agentką "Cindy" - w drodze do Izraela.
Wbrew naciskom tajnych służb, gotowych zabić naukowca, politycy nie zgodzili się na egzekucję własnego obywatela. Mordechaj Vanunu został osądzony i skazany na 18 lat więzienia. Przez część wyroku był przetrzymywany w całkowitym odosobnieniu, w celi ze stale włączonym światłem. Wyszedł na wolność w 2004 roku, by trzy lata później ponownie zostać skazanym za złamanie warunków zwolnienia.
Wymieniany jako kandydat do pokojowego Nobla, z wyprzedzeniem zastrzegł, że odmówi przyjęcia nagrody, wśród laureatów której znalazł się również jeden z głównych architektów izraelskiego programu jądrowego, Szymon Peres.