Zatruty parasol i Georgi Markow. Tak zabijają rosyjskie służby
Skrytobójstwa dokonywane na całym świecie przez sowieckie i rosyjskie służby nie są niczym nowym. Obok stosowanego współcześnie nowiczoka czy promieniotwórczego polonu, agenci Kremla stosowali również bardziej finezyjne rozwiązania. Jednym z nich był zatruty parasol.
Stojący w tłumie Londyńczyków Georgi Markow niecierpliwie wyglądał autobusu. Podobnie jak wielu innych przechodniów, zaparkował samochód na pobliskim parkingu i na przystanku przy Waterloo Bridge czekał na przesiadkę. Kilka lat londyńskiego życia wystarczyło, by zaczął doceniać wygodę zbiorowej komunikacji, której przed laty – żyjąc i pracując w Bułgarii – za wszelką cenę starał się unikać.
Rozmyślania przerwał mu kłujący ból w udzie. Markow obejrzał się i ujrzał za sobą wysokiego mężczyznę, który podnosząc upuszczony parasol z obcym akcentem bąknął słowa przeprosin.
Polak? Rosjanin? A może bułgarski dysydent trafił na krajana, który jak on porzucił komunistyczną Bułgarię na rzecz kosmopolitycznego Londynu? Zanim Markow zdążył się nad tym zastanowić, mężczyzna wsiadł do oczekującej taksówki i odjechał.
Zabójcza kulka z rycyną
Georgi Markow nie przejął się nieprzyjemnym incydentem. Choć noga trochę bolała, jak zwykle dojechał do swojej pracy w bułgarskiej sekcji radia BBC. Tam ktoś zwrócił mu uwagę na krew, widoczną na nogawce spodni. Wyglądało na to, że parasol, którym został – jak sądził – przypadkowo uderzony, miał całkiem ostrą końcówkę.
Kolejnego dnia Markow poczuł się na tyle źle, że trafił do szpitala. 3 dni później był martwy.
Śmierć dysydenta spowodowała platynowa kulka trochę tylko większa niż zakończenie wkładu długopisu. Przy średnicy 1,6 mm miała w sobie miniaturowy zbiornik na rycynę i kanaliki, którymi trucizna mogła przedostać się do organizmu.
Rycyna jest zabójczą toksyną. Podczas pierwszej wojny światowej prowadzono nawet prace nad jej bojowym wykorzystaniem, ale ludzie żyjący 100 lat temu wykazali się rozsądkiem: ponieważ nie znano odtrutki na zatrucie rycyną, wstrzymano plany wykorzystania jej jako broni.
Ale dlaczego Georgi Markow zginął? I komu zależało na jego śmierci?
Lepiej nie żartować z przywódców
Ten ceniony w Bułgarii pisarz ściągnął na siebie niechęć władz publiczną krytyką komunizmu. Wyemigrował najpierw do Włoch, później do Wielkiej Brytanii. Pracując w radiu BBC przygotowywał audycje na temat życia za Żelazną Kurtyną. Były wśród nich satyry, uderzające w bułgarskie władze, w tym – osobiście – w bułgarskiego przywódcę, Todora Żiwkowa.
Dysydent dostał kilka ostrzeżeń – żadnego nie posłuchał, a osobista niechęć ze strony Żiwkowa przerodziła się w nienawiść. Bułgarzy, chcąc mieć pewność, że Markow zamilknie na zawsze, zwrócili się o pomocą do Wielkiego Brata ze Wschodu. Wbrew pozorom Sowieci nie ucieszyli się z bułgarskiej prośby – przystali na nią bardzo niechętnie.
Jak zauważa autor książki "Jak zabijają Rosjanie", Grzegorz Kuczyński, kremlowskie gremia decyzyjne obawiały się jednak, że brak pomocy ze strony KGB zostanie w Bułgarii uznany za dowód słabości i wewnętrznych konfliktów w kierownictwie ZSRR. Dlatego zapadła decyzja o udzieleniu pomocy, będąca zarazem wyrokiem śmierci na Georgiego Markowa.
Bułgarski parasol
Wyrok wykonano 7 września 1978 roku za pomocą opracowanego przez KGB urządzenia, znanego jako "bułgarski parasol". Był to mechanizm, który po wbiciu szpikulca w ciało zostawiał w ofierze ampułkę ze śmiertelną trucizną, której skuteczność przetestowano m.in. na koniu.
Śmiertelny pocisk był wystrzeliwany za pomocą sprężonego powietrza, a odpowiednie do przerobienia parasole ściągano - po kilka sztuk - aż ze Stanów Zjednoczonych.
Warto podkreślić, że kilka dni przed zabójstwem bułgarskiego pisarza podobny atak wykonano w paryskim metrze na innego dysydenta. Ten przeżył, ponieważ gruba warstwa odzieży uniemożliwiła odpowiednio głębokie wbicie trującej kulki w ciało.
Choć sowiecki udział w zabójstwie Markowa został dowiedziony, mimo prowadzonego przez lata śledztwa brakuje wielu szczegółów. Do dzisiaj nie wiadomo, kto był egzekutorem (podejrzewany jest o to m.in. Włoch Francesco Gullino), a także czy udział KGB ograniczał się do dostarczenia sprzętu i zaplanowania operacji, czy też obejmował również jej przeprowadzenie.
Bułgaria zakończyła swoje śledztwo, uznając zabójstwo Georgiego Markowa za przedawnione. Zamach nie przedawnił się jednak w Wielkiej Brytanii, gdzie – oficjalnie – śledztwo w sprawie likwidacji dysydenta nie zostało zamknięte.
Dysydent: sport ekstremalny
Zamach na Markowa – powszechnie znany ze względu na nietypowe narzędzie mordu – jest jednak tylko jednym z długiej serii morderstw politycznych, popełnionych przez sowieckich agentów na całym świecie. Metody likwidacji były bardzo różne.
Lew Trocki zmarł w Meksyku od wbitego w głowę czekana. Stepan Bandera – ukraiński nacjonalista odpowiedzialny za ludobójstwo Polaków, a zarazem wróg ZSRR – zakończył życie w Monachium, zatruty cyjankiem wyrzuconym z "elektrycznego pistoletu".
Zelimchan Jandarbijew – czeczeński polityk – zginął w Katarze od bomby podłożonej pod samochodem. Aleksandr Litwinienko – podpułkownik KGB, a zarazem emigrant i krytyk Putina – wypił herbatę z izotopem silnie toksycznego, radioaktywnego polonu.
Aleksander Pieriepilicznyj, zeznający jako świadek w sprawie prania brudnych pieniędzy przez rosyjskie władze, wyszedł pobiegać w okolicy swojego angielskiego domu. Podczas truchtu przewrócił się tak niefortunnie, że zmarł. Okoliczności śmierci wywołały falę spekulacji.
Choć mijają dekady, nie ulega wątpliwości, że życie ze statusem dysydenta, albo – co gorsza – byłego oficera rosyjskich służb, to wyjątkowo niebezpieczne zajęcie.