Zatajona katastrofa nuklearna. Zabiła nawet 8000 osób. ZSRR postarało się, byś o niej nie usłyszał
Czarnobyl nie był pierwszą katastrofą nuklearną na olbrzymią skalę. Co najwyżej pierwszą, której Sowietom nie udało się zachować w tajemnicy. Zdarzenie, do którego doszło trzy dekady wcześniej, doprowadziło do śmierci setek lub nawet tysięcy osób.
18.11.2019 | aktual.: 18.11.2019 13:14
Według międzynarodowej skali zdarzeń jądrowych i radiologicznych (INES), stosowanej przez światowe organizacje od 1990 roku, najpoważniejszymi w dziejach były katastrofy w Czarnobylu (1986) i Fukushimie (2011). Na trzecim miejscu znajduje się katastrofa kysztymska. Sowieci postarali się, byś o niej nie usłyszał.
Kompleks Majak. Broń jądrowa i dziesiątki wypadków
Do wypadku doszło w tajnym kompleksie badań nuklearnych Majak, położonym w obwodzie czelabińskim – niedaleko granicy z Kazachstanem, 1500 kilometrów od Moskwy i prawie 2400 od Polski.
W żadnym innym miejscu na świecie nie prowadzono prac nad bronią jądrową w sposób równie niedbały i z podobną pogardą dla życia ludzkiego.
Według raportu ONZ z 2008 roku w Majaku doszło łącznie do pięciu poważnych incydentów radiologicznych. Wszystkich wypadków mogło być nawet przeszło trzydzieści (najnowszy w 2017 roku!). Żaden jednak nie dorównał skalą i konsekwencjami katastrofie z 1957 roku.
80 ton rozgrzanych odpadów radioaktywnych
We wrześniu 1957 roku doszło do awarii systemu chłodzącego w olbrzymim zbiorniku zawierającym od 70 do 80 ton płynnych odpadów radioaktywnych. Defekt nie został usunięty. W efekcie 29 dnia miesiąca zakładem wstrząsnęła eksplozja o sile nawet stu ton trotylu.
Ważące 160 ton, betonowe wieko zbiornika zostało wyrzucone w powietrze. Nikt nie zginął w samej eksplozji, ale radioaktywny opad skaził terytorium 20 000 kilometrów kwadratowych (równe 1/15 obszaru Polski), zamieszkane przez 272 000 osób.
Zobacz także
Zupełnie tak samo jak w następstwie eksplozji w Czarnobylu władze zignorowały incydent. W przeciągu pierwszych czternastu dni ewakuowano zaledwie… trzy wioski, położone na obszarze najsilniej napromieniowanym. Dalsze decyzje podejmowano z ociąganiem, zwłaszcza, że charakter zdarzenia zamierzano utrzymać w najściślejszej tajemnicy.
Ewakuacja… rok po katastrofie
Zgodnie z ustaleniami zespołu rosyjskich naukowców, opublikowanymi w 2017 roku w "Journal of Radiological Protection" kolejne siedem miejscowości ewakuowano dopiero 250 dni po katastrofie. Łącznie wysiedlono około 10 000 osób (23 miejscowości), ale 80% z nich musiało na to czekać powyżej roku, w międzyczasie przyjmując stałe dawki promieniowania!
59 000 hektarów ziemi wyłączono z jakiejkolwiek „aktywności ekonomicznej”. W kołchozach na skażonym terenie wprowadzono nową organizację pracy, mającą ograniczyć wykorzystanie skażonej gleby i działania na otwartym powietrzu. Zakazano uprawy zboża i warzyw, a do tego znacząco ograniczono produkcję mleka.
Niepozorny głaz upamiętniający ofiary katastrofy kysztymskiej z 1957 roku
Mieszkańcom nie wyjaśniono przyczyn tych dziwacznych kroków. A że mieli za sobą całą epokę stalinowskich kuriozów, to też nikt nie ważył się kwestionować zarządzeń władz.
Katastrofa? Skażenie? Nie, to tylko antykomunistyczna propaganda
Próby usuwania zanieczyszczeń spaliły na panewce. Pełnym sukcesem zakończyła się za to kampania kłamstw i przemilczeń, która pozwoliła ukryć katastrofę przed światem.
W 1958 roku w zachodniej prasie pojawiły się pierwsze, odosobnione wiadomości na temat domniemanego wypadku. Nie potraktowano ich poważnie. Dopiero po 18 latach od katastrofy Żores Miedwiediew – rosyjski biolog i dysydent, niedawno zbiegły ze Związku Sowieckiego – zaczął ujawniać szokujące szczegóły incydentu. Pisał o olbrzymiej panice, o ludziach, których skóra płatami obłaziła z twarzy, o łącznie tysiącach poszkodowanych…
Niemal nikt mu nie uwierzył. Miedwiediew stał się pośmiewiskiem; nawet sympatycy twierdzili, że rozsiewa antykomunistyczną propagandę. Dopiero dzięki olbrzymiemu samozaparciu, wielkiej odwadze cywilnej i ciężkiej pracy naukowiec zdołał przekonać sceptyków. W 1978 roku prawda o katastrofie w Majaku zaczęła wychodzić na jaw.
Przeczytaj też: Bohaterowie Czarnobyla. Ludzie, którzy mieli pracować 40 sekund
Nie było nawet nazwy
Ponieważ zarówno nazwy kompleksu, jak i położonych najbliżej miejscowości osnute były tajemnicą, mówiono o "katastrofie kysztymskiej" – od miana jedynej okolicznej osady, która widniała na oficjalnych mapach.
Wypadkowi przez ostatnie dekady poświęcono rozliczne prace. Jego skala i konsekwencje stale budzą jednak kontrowersje. Podobnie jak nie da się ustalić liczby ofiar Czarnobyla, tak też nie można wprost stwierdzić, ilu ludzi umarło na skutek eksplozji w Majaku z 29 września 1957 roku.
Ostrożne szacunki mówią o kilkudziesięciu ofiarach śmiertelnych (49-55 według raportu z 2011 roku), albo wręcz o licznie zbyt małej, by dało się ją wykryć (raport z 2017). Najbardziej alarmistyczne: nawet o 8000 zmarłych.
To mogła być przestroga
Dwie rzeczy wiadomo na pewno. Na obszarze południowego Uralu niebezpieczny poziom skażenia radioaktywnego utrzymuje się po dziś dzień. A katastrofa w Majaku mogła stanowić dla komunistycznej wierchuszki idealną przestrogę.
Jak słusznie zauważa Serhii Plokhy na kartach nowej książki Czarnobyl, w rejonie tajnego kompleksu "Sowieci zdobyli pierwsze doświadczenia nie tylko w zajmowaniu się skutkami katastrof jądrowych, ale również w wykorzystywaniu wojska do działań dekontaminacyjnych". Szkoda tylko, że wypadek nie przyniósł poza tym żadnego otrzeźwienia.
Do kolejnego poważnego incydentu w Majaku doszło już po trzech miesiącach, w styczniu 1958 roku. W 1978 roku niebezpieczny wypadek zdarzył się w cywilnej elektrowni Sosnowy Bór. A w Czarnobylu rozmyślnie zamontowano wadliwy reaktor, choć pierwotne plany zakładały wykorzystanie o wiele bezpieczniejszej technologii.
Kamil Janicki – historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Damy polskiego imperium, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Epoka milczenia czy Damy złotego wieku. Jego najnowsza pozycja to Damy przeklęte. Kobiety, które pogrzebały Polskę (2019).