Zabawy z czasem, czyli co zrobić, aby rok miał 367 dni

W powieści Juliusza Verne’a Fileas Fogg po 80-dniowej podróży dookoła świata wygrywa zakład, bo podróżując we właściwą stronę zyskuje dodatkowy dzień. To niejedyny przykład jak – korzystając ze sposobu, w jaki mierzymy czas – możemy nim manipulować. I przeżyć w ciągu roku kilka sylwestrów albo dodatkowy dzień, co zdarzyło się mieszkańcom pewnej wyspy.

Zabawy z czasem, czyli co zrobić, aby rok miał 367 dni
Źródło zdjęć: © Pixabay, Lic. CC0
Łukasz Michalik

05.07.2020 | aktual.: 05.07.2020 14:26

Dodatkowe godziny

Zacznijmy od przykładu dość banalnego – transatlantyckiej podróży samolotem na trasie Londyn – Nowy Jork. Jej czas zależy od tego, w którą stronę lecimy. Choć względem ziemi pokonujemy ten sam dystans, lot Europa–Ameryka będzie zazwyczaj dłuższy od lotu Ameryka–Europa. Jak to możliwe?

W tym przypadku rozwiązanie zagadki jest bardzo proste. Zwłaszcza, że zjawisko dylatacji czasu czy wpływ efektu Coriolisa, choć występują, to z punktu widzenia pasażera samolotu mają pomijalne znaczenie.

Znacznie większa jest za to rola mas powietrza, względem których porusza się samolot. Gdy porusza się w strumieniu silnego wiatru, dostaje swoistą premię do szybkości – względem ziemi może lecieć znacznie szybciej, niż jego teoretyczna, warunkowana mocą silników prędkość. Wykorzystują to linie lotnicze, starające się latać trasami, które pokrywają się z występowaniem prądów strumieniowych – stałych, silnych wiatrów wiejących na wysokości około 10 km.

Ekstremalnym przykładem wykorzystania tego zjawiska jest lot Boeinga 747 linii British Airways, który w lutym 2020 roku trasę z Nowego Jorku do Londynu pokonał w 4 godziny i 56 minut. Na części trasy poruszał się przy tym z prędkością naddźwiękową - poddźwiękowy Jumbo Jet podczas rekordowego lotu rozpędził się do imponujących 1327 kmh. Lot w druga stronę trwa znacznie dłużej – około 7 godzin.

Obraz
© Pixabay, Lic. CC0

Boeing 747 linii British Airways

Dodatkowy dzień

Nie wystarczy nam "urwanie" kilku godzin? Żaden problem – możemy to samo zrobić z całym dniem i np. świętować sylwestra kilka razy. Ekstremalni imprezowicze mogą – teoretycznie – świętować go nawet przez całą dobę. Najprościej będzie to zrobić podczas wyprawy na geograficzny biegun południowy. W sylwestrową noc będzie tam jasno świeciło Słońce.

Wystarczy teraz stanąć na biegunie, a następnie zrobić parę kroków w dowolnym kierunku, spojrzeć w niebo i ustawić się tak, aby biegun znajdował się pomiędzy nami i słońcem. Czas słoneczny będzie wówczas wskazywać północ. Wystarczy więc pilnować naszego – zmieniającego się względem Słońca – położenia, by strzelać korkami od szampana dopóki starczy nam sił. O ile szampan nam wcześniej nie zamarznie.

Dla tych, którzy cenią sobie bardziej praktyczny wymiar imprezowania, rozwiązaniem może okazać się wizyta na Kiribati, a konkretnie na należącym do tego państwa atolu Kiritimati. Nowy rok nadchodzi tam najwcześniej na świecie.

O ile nie powitamy go nazbyt intensywnie, 1 stycznia rano wystarczy wsiąść do samolotu lecącego do hawajskiego Honolulu. Gdy tam wylądujemy, ze względu na przekroczenie linii zmiany daty "cofniemy się w czasie" – choć sylwestrowa impreza będzie już za nami, w Honolulu ciągle będzie 31 grudnia. Dobrej zabawy!

Obraz
© Pixabay, Lic. CC0

Całodobowy sylwester? Na biegunie to możliwe!

10-dniowa podróż w czasie

Jeden dzień to jednak skromny wynik. Bywało bowiem i tak, że podróż w czasie dotyczył wielu dni, a nawet tygodni. Wszystko za sprawą reformy kalendarza, zastępującej stary, pamiętający starożytność kalendarz juliański kalendarzem gregoriańskim.

Reforma była potrzebna, bo juliański (od reformującego kalendarz Juliusza Cezara) sposób pomiaru czasu zakładał, że rok trwa dokładnie 265 i ¼ dnia. Rok jest jednak nieco krótszy, co powodowało "odkładanie się" dodatkowych dni – jednego na każde 128 lat używania kalendarza.

W praktyce – przy kolejnej, gregoriańskiej (od imienia papieża, Grzegorza XIII) reformie kalendarza opóźnienie sięgało 10 dni, co kłóciło się np. z tradycyjnymi datami chrześcijańskich świąt, orientowanych wokół dni astronomicznych przesileń.

Pierwsze kraje świata, które w 1582 roku przyjęły nowoczesny kalendarz – Polska, Portugalia, Hiszpania i większość Włoch – z 15 października przeskoczyły na 25, fundując mieszkańcom swoistą podróż w czasie. Państwa, które z reformą zwlekały, jak np. Grecja, musiały odbyć w czasie dłuższą podróż, sięgająca w XX wieku aż 13 dni.

Obraz
© Pixabay, Lic. CC0

Plaża na Samoa

Rok, który trwa 367 dni

Manipulacja kalendarzem jest jednak niczym wobec przeniesienia w czasie… całego państwa. W tym przypadku narzędziem okazała się linia zmiany daty – umowna linia pomiędzy strefami czasowymi, biegnąca mniej więcej wzdłuż 180 południka. To właśnie dzięki niej wspomniany wcześniej bohater powieści Juliusza Verne’a – Fileas Fogg – podróżując z zachodu na wschód "urwał" całą dobę i zdążył okrążyć świat w ciągu 80 dni.

Podobna sztuka – z odzyskanie dnia, a nie okrążeniem świata - udała się w 1892 roku państwu Samoa. Decyzją władz Samoa, choć fizycznie pozostała przecież w tym samym miejscu, została przeniesiona pomiędzy strefami czasowymi, aby zsynchronizować swój czas z Kalifornią. Oznaczało to dla mieszkańców dodatkowy dzień, który – wypadając w roku przestępnym – sprawił, że rok 1892 trwał na Samoa rekordowe 367 dni, a mieszkańcy dwa razy przeżywali 4 lipca.

Podróż w czasie, ale w drugą stronę, przeżyli Samoańczycy całkiem niedawno, gdy ze względów gospodarczych postanowili zsynchronizować czas i datę z bliskimi geograficznie Australią i Nową Zelandią. W 2011 roku z samoańskiego kalendarza wypadł więc 30 grudnia, a tym samym mieszkańcy wyspy "oddali" dodatkowy dzień, który stał się udziałem ich przodków ponad wiek wcześniej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)