Walka z nieprawdziwymi informacjami na Facebooku - wojna z kłamstwem czy szansa dla internetowej cenzury?
20.12.2016 09:56, aktual.: 20.12.2016 10:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Facebook musi stanowczo walczyć z nieprawdziwymi informacjami - twierdzi niemiecki polityk, proponując finansowe kary dla serwisu. Fałszywe wiadomości to teraz internetowy wróg numer jeden. Ale czy rzeczywiście są tak niebezpieczne, jak nam się wydaje? Więcej szkody może wyrządzić próba ich usunięcia.
Możliwość oznaczania fałszywych wiadomości oraz analizowanie ich przez specjalne organizacje to dla niemieckiego polityka za mało. Thomas Oppermann z Socjaldemokratycznej Partii Niemiec postuluje, by serwisy takie jak Facebook były karane, jeżeli w ciągu 24 godzin nie usuną nieprawdziwej lub obrażającej informacji. Proponowana suma to 500 tysięcy euro za wpis.
Pomysł, żeby Facebook zaczął odpowiadać za publikowane na portalu treści, jest ciekawy. Przede wszystkim dlatego, że wymaga od firmy zajęcia konkretnego stanowiska - wypowiedzenia wojny tym, którzy sieją dezinformację albo obrażają innych. Owszem, Facebook już ma plan na walkę z kłamliwymi treściami, ale ewentualna finansowa kara zmusiłaby do szybszych i bardziej zdecydowanych interwencji. A pośpiech jest wskazany, bo im dłużej fałszywa wiadomość wisi, do tym większej liczby osób dociera.
Podoba mi się fakt, że państwo nie daje korporacji całkowitej wolności. Nie pozwala na brak weryfikacji kłamliwych treści czy istnienie obrażających kogoś fanpage’ów. W Polsce mieliśmy z tym duży problem - niektóre profile istniały, niektóre były blokowane, mimo że łączyło je jedno: obraźliwe wpisy wymierzone w pewne grupy społeczne. Gdyby nad Facebookiem wisiała groźba zapłacenia “mandatu”, zapewne serwis byłby mniej wybiórczy.
Zastanawiający jest jednak zmasowany atak na fałszywe informacje. Dziś przypisuje im się olbrzymie znaczenie, sugerując, że między innymi dzięki udostępnianym na Facebooku kłamstwom Donald Trump wygrał wybory w Stanach Zjednoczonych. Nic dziwnego, że politycy widzą w tym zagrożenie, a Facebook, siłą rzeczy, presji się poddaje.
Ryzyko jest jednak duże. Zasadne są obawy i pytania, kto będzie weryfikował informacje i czy będzie miał interes w tym, by być obiektywnym. Już zwraca się uwagę na to, że wśród specjalistów analizujących newsy dla Facebooka znajdziemy np. ABC News. Czy z ich perspektywy nie byłoby lepiej, gdyby konkurenci uznani zostali za niewiarygodnych?
Zauważmy jeszcze jedną istotną rzecz. Oppermann mówi o “kasowaniu” fałszywych informacji, podczas gdy Facebook chce je oznaczać, ewentualnie zmniejszać ich widoczność. Pomysł polityka jest więc znacznie bardziej radykalny. Niepokojące?
Fałszywa informacja to kozioł ofiarny. To rzeczywiście przerażające, że ludzie tak łatwo wierzą w nieprawdziwe informacje i podają je dalej. Ale przypisywanie im tak istotnych ról to zrzucanie odpowiedzialności - odwracanie uwagi od istotnych problemów i przyczyn. Sytuacja bardzo podobna do tej z memami. Przy “śmiesznych obrazkach” twierdzono, że nikt nie może mieć takich poglądów. Przy fałszywych newsach uznaje się, że ludzie są nieświadomi i dali się oszukać. A “nasza” bańka, składająca się z osób wyznających te same racje i wykluczająca inne poglądy, może dalej istnieć nietknięta. W końcu to wina głupich ludzi, którzy dali się nabrać, a nie złego kandydata czy tych, którzy go nieudolnie promowali.
Przy okazji niebezpiecznie “uwiarygadnia” się tak zwane stare media. Można dojść do wniosku, że skoro Facebook to siedlisko kłamstw i półprawd, to rzetelności należy szukać wyłącznie w gazetach czy programach informacyjnych.
- Niektórzy chcieliby do tej sytuacji wrócić, bo to był stary dobry, bezpieczny świat, gdzie to "Gazeta Wyborcza" (albo w wersji ultraprawicowej "Nasz Dziennik") i "Washington Post" mówią jak jest, komunikują nieznoszącym sprzeciwu tonem, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, która informacja jest prawdą, a która nie - pisze Xavier Woliński na facebookowym profilu “Lewica Wolnościowa”.
Nie boję się fałszywych wiadomości. Tak, ludzie będą wierzyć w nieprawdziwe informacje, bo wierzyli na długo przed portalami społecznościowymi. Za to internet zwiększa szansę na wyprowadzenie z błędu. Fałszywe newsy bardzo szybko się rozprzestrzeniają, ale i bardzo szybko są prostowane. To rzecz jasna nie oznacza, że kłamstwo przestaje żyć swoim życiem, ale i tak można zmniejszyć jego konsekwencje. Dawniej takiej możliwości nie było.
Widzimy to nawet teraz. Prawicowy portal wPolityce.pl pokazuje “byłego funkcjonariusza służb mundurowych”, a “obecnego działacza KOD”, który na Facebooku nawołuje do akcji przeciwko władzy. O groźbach wymierzonych w stronę rządu materiał robią “Wiadomości”. Sęk w tym, że Mirosław Mrozewski ani nie jest działaczem KOD, ani nawet nie istnieje - to internetowy troll. O ile możemy się dowiedzieć o tym w sieci, choćby czytając komentarze, tak czytelnikowi gazety czy widzowi przed telewizorem nikt o tym nie powie. Kasując nieprawdziwe informacje z Facebooka, doprowadzi się do tego samego - owszem, kłamstwo zniknie, ale bez szansy na to, by przy okazji wytłumaczyć błąd i przekazać prawdę.
- Ale zawsze najważniejszym pytaniem jest to, co zostanie za fałszywkę uznane? Czy gdyby Facebook istniał w 2002 roku odsiewałby fałszywe informacje o rzekomej irackiej “broni masowej zagłady”, nawet te podawane przez główne media amerykańskie i światowe? - zastanawia się Woliński.
W miejsce “irackiej broni masowej zagłady” moglibyśmy wstawić inny mit, który rozpowszechniany był przez media lewicowe bądź konserwatywne. I właśnie dlatego wojna przeciwko fałszywym informacjom, choć teoretycznie wypowiedziana w dobrym celu, niesie ze sobą olbrzymie ryzyko. Znowu daje się prawo decydowania o tym, co jest prawdziwe, a co nie. I powinniśmy zastanowić się, czy nie o to w tym chodzi.