Wahadłowce powracają. Prywatna maszyna dostarczy ładunek na stację kosmiczną

Elon Musk ma powody do niepokoju. Jego kosmiczna firma, SpaceX, już niebawem będzie musiała mierzyć się nie tylko z wyzwaniami technologii, ale także z coraz ambitniejszymi konkurentami. Jeden z nich - Sierra Nevada Corporation – przeprowadził niedawno udany test nowego wahadłowca. Czym jest i co potrafi Dream Chaser?

Wahadłowce powracają. Prywatna maszyna dostarczy ładunek na stację kosmiczną
Źródło zdjęć: © NASA
Łukasz Michalik

15.11.2017 14:46

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Znane i nieznane wahadłowce

Mówisz: wahadłowiec. Myślisz: STS. Amerykańskie maszyny, zbudowane w ramach programu Space Transportation System stały się synonimem statków kosmicznych wielorazowego użytku. Nic dziwnego – w końcu jako jedyne odbyły setki kosmicznych misji i służyły dzielnie, choć nie bez wypadków, przez 30 lat.

Warto jednak pamiętać, że przez dziesięciolecia powstało wiele mniej lub bardziej bliskich zrealizowania koncepcji kosmicznych samolotów, zdolnych do wielokrotnych lotów w Kosmos i powrotów na Ziemię. Dość wspomnieć niemiecki projekt Silbervogel, inspirowany nim wahadłowiec Dynasoar, sowieckie kosmiczne myśliwce MiG-105 czy serię wahadłowców Buran. Jeden z nich – co prawda bez załogi – ale odbył kosmiczny lot, odbierając maszynom z serii STS wyłączność w tej dziedzinie.

Od 21 lipca 2011 roku, kiedy to prom kosmiczny Atlantis powrócił ze swojej ostatniej misji, era wahadłowców dobiegła jednak końca. Przynajmniej tych z ludźmi na pokładzie, bo w na niezwykle długie, trwające nawet dwa lata misje wciąż wyruszały dzieła DARPA i lotnictwa wojskowego Stanów Zjednoczonych - bezzałogowe, miniaturowe wahadłowce X-37B.

Dream Chaser podąża za marzeniami

Być może już niebawem będziemy świadkami renesansu załogowych wahadłowców. Choć zarówno rosyjskie (Kliper), jak i amerykańskie (X-33) projekty trafiły w końcu do kosza, to na placu boju pozostała prywatna inicjatywa.

Dream Chaser, zaprojektowany i zbudowany przez Sierra Nevada Corporation (SNC) na podstawie wcześniejszego projektu NASA, to niewielki – mierzący 9 metrów – wahadłowiec. Maszyna ma dostarczać na orbitę do 7 pasażerów i ładunki o masie do 5 ton, transportowane w hermetyzowanej ładowni, oraz kolejne 500 kg poza nią.

Pierwsza misja wahadłowca na Międzynarodową Stację Kosmiczną została zaplanowana na 2020 rok, więc czasu na testy i dopracowanie konstrukcji zostało już niewiele. Nic zatem dziwnego, że przed kilkoma dniami byliśmy świadkami drugiego i tym razem udanego testu nowego wahadłowca.

Podwieszony pod kadłubem śmigłowca Chinook Dream Chaser zaliczył udany, ślizgowy lot, zakończony lądowaniem na wojskowym lotnisku w bazie Edwards. Warto zauważyć, że lądowanie – choć udane – przebiegło z wyraźnym i prawdopodobnie niepożądanym odbiciem od płyty lotniska – jest zatem dobrze, ale wciąż jeszcze nie idealnie.

Nowa era lotów kosmicznych

Dlaczego udane testy Dream Chasera powinny budzić zainteresowanie? Kluczowy jest nie tyle fakt, że w kosmicznym wyścigu pojawia się nowy, ważny gracz, który może podkopać pozycję SpaceX. Znacznie ważniejsze wydają się parametry lotu wahadłowca, który ma oferować powrotną drogę na Ziemię z przeciążeniami wynoszącymi zaledwie 1,5 g.

Obraz
© Sierra Nevada Corporation

Tak mała wartość przeciążeń sprawia, że efekty różnych orbitalnych doświadczeń będą mogły trafić z kosmosu na naszą planetę bez ryzyka, że w czasie lotu powrotnego ulegną uszkodzeniu. Przed eksperymentatorami otwiera to zupełnie nowe możliwości. Co więcej, dzięki kontrolowanemu lądowaniu w bazach lotniczych, dostęp do dostarczonego ładunku będzie możliwy niemal natychmiast po wylądowaniu.

Gdy dołączymy do tego coraz bardziej zaawansowane prace firmy Blue Origin nad rakietami nośnymi, sukcesy SpaceX w odzyskiwaniu członów startowych rakiet, a także obiecujące testy orbitalnych, nadmuchiwanych habitatów Bigelow Aerospace, w niedalekiej przyszłości na niskiej orbicie naszej planety może zacząć robić się naprawdę tłoczno.

Z punktu widzenia entuzjastów eksploracji kosmosu to wiadomość najlepsza z możliwych – rośnie konkurencja, coraz więcej firm zaczyna dysponować kosmiczną technologią, spadają koszty wynoszenia ładunków na orbitę. Coś, co jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się bardzo odległe, jest naszą rzeczywistością. Przyszłość dzieje się na naszych oczach.

Komentarze (72)