"The Mandalorian" mógł być grą, a nie serialem. Szkoda, że na to nie wpadli
Obejrzałem dwa odcinki serialu "The Mandalorian" na podstawie "Gwiezdnych wojen". Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że powstałaby z tego genialna gra typu RPG. Zamiast tego, pozostaje mi się posilić niezbyt interesującym "Star Wars Jedi: Upadły zakon".
Uwaga! W artykule mogą znajdować się spoilery.
"The Mandalorian" to genialna produkcja, której niewiele brakuje do ideału. Jej jedynym problemem jest to, że nie można jej obejrzeć w legalny sposób. Ale to już problem Disneya+, który straci miliony dolarów przez dystrybucję filmu w zaledwie kilku państwach. Odcinki serialu biją więc rekordy na torrentach i zalewają wszelkie "szemrane" serwisy streamingowe.
The Mandalorian - po dwóch odcinkach jest świetnie, prawie jak w grze
"The Mandalorian" zachwyca scenerią i klimatem "Gwiezdnych wojen" znanymi jeszcze z oryginalnej trylogii oraz prequeli. Ma dokładnie to, czego zabrakło w trylogii kontynuującej "Gwiezdne wojny". To unikalny, brudny i mroczny charakter.
W serialu zastosowano bardzo ciekawą formę fabularną. Już po chwili miałem wrażenie, że skądś to znam. Opowieść cały czas skupia się na jednym, głównym bohaterze. A ten ma swoje zadania, podczas których rozwiązywania spotykają go niespotykane zwroty akcji. Problemy, których się nie spodziewał napotkać. Umiejętności, które musi nabyć. Zjawiska, których nie rozumie.
Główny bohater jest wojownikiem, a właściwie łowcą nagród. Zarabia na własny rozwój, jednocześnie wspierając swoją gildię. Mało kto go lubi, ale z racji pochodzenia, wielu czuje do niego respekt. Podczas swojej historii poznaje istoty chętne mu pomóc, nie wymagając niczego w zamian.
Po drodze podejmuje też wiele decyzji, a każda z nic niesie za sobą jakieś następstwa. Wszystko układa się w jedną całość. To jest genialny materiał na grę typu RPG. Niestety, zamiast tego doczekaliśmy się serialu, którego większość świata i tak nie może oglądać.