TEST Nothing Ear (1): świetne słuchawki, które kosztują tyle, co nic
Marka Nothing postanowiła bardzo ambitnie, że zupełnie zmieni oblicze rynku sprzętu mobilnego. Zaczęli od słuchawek - jak im poszło?
W "Odysei" Homera jest taka historia: Kiedy cyklop Polifem uwięził Odyseusza i jego kompanów, sprytny Grek powiedział mu, że ma na imię Nikt. W ten sposób "shakował system", bo kiedy oślepił swojego prześladowcę, ten wołał do swoich pobratymców, że Nikt go skrzywdził i ucieka… Co próbował osiągnąć ktoś, kto nazwał swoją firmę Nothing?
Witajcie w kolejnym odcinku TL;DR, ja nie jestem Nikt, nazywam się Kostek Młynarczyk i nie zamierzam NIKOGO oślepiać, tylko opowiedzieć wam, jak w moich testach wypadły słuchawki Nothing Ear (1). Czy nie powiem o nich NIC dobrego, NIC złego, czy NIC brzydkiego…?
Testujemy słuchawki Nothing Ear (1), które mają wnieść nową jakość do tego rodzaju urządzeń
W naszym nowym cyklu wideorecenzji nie opisujemy tylko, jakie dane urządzenie jest. Testujemy je w praktyce, a potem, niczym w starym westernie z Clintem Eastwoodem, bezlitośnie punktujemy, co okazało się dobre, złe i brzydkie.
Opowiem wam, jakie dobre cechy ma ten sprzęt, potem przejdę do minusów, żebyście wiedzieli, czego może wam w nim zabraknąć, a na koniec wyciągniemy to, co brzydkie - czyli rzeczy, których producent powinien się wstydzić albo które przeszkadzają tak bardzo, że tylko przez nie możesz zrezygnować z zakupu.
Dużo hałasu o nic? Tak. Zdecydowanie, te słuchawki robią w branży wiele hałasu i zamieszania, sprawiając, że konkurencja wygląda głupio. Nothing Ear (1) praktycznie nie mają słabych stron. Świetnie wyglądają, są wygodne i ergonomiczne, bardzo dobrze brzmią i oferują całą listę przydatnych funkcji - a każda z nich działa bez zarzutu. Do tego kosztują połowę tego, co wydawało mi się do tej pory kwotą, jaką trzeba wydać, żeby mieć dobre słuchawki.
Macie już dość moich sucharów z "Nothing"? Będzie jeszcze jeden na zakończenie. Nic, tylko brać!