Technologie w Chinach. Oto pięć rzeczy, które mnie zaskoczyło. Głównie negatywnie
Technologiczna potęga, za jaką uważane są Chiny, na dzień dobry wymierza obcokrajowcom policzek. Przez tydzień czułem się tam jak bez ręki. Co najmniej jednej. Niestety, przykrych niespodzianek jest więcej.
16.12.2019 | aktual.: 17.12.2019 13:40
Jeszcze z okna samolotu widzę miasto, które rozmiarami przypomina bardziej państwo. Setki kosmicznie wysokich drapaczy chmur z daleka zdają się obwieszczać, że trafiam do futurystycznego raju. Zderzenie z rzeczywistością zaczyna się już na lotnisku. Pierwszy dzień jest szokiem. Drugi to przyzwyczajanie się. Trzeci - irytacja. Dalej jest już tylko zrezygnowanie. Tak wyglądała moja reakcja na korzystanie z internetu w Chinach. Chcecie przykład?
Google nie żyje
Otwieram przeglądarkę, wpisuję jakieś słowo. To przecież od dawna standardowy sposób, żeby szybko dostać wynik wyszukiwania. A tu niespodzianka: "Ta witryna jest nieosiągalna”. No tak, przecież pasek przeglądarki wyszukuje hasła za pomocą Google’a. A tego w Chinach nie ma.
I nie chodzi tylko o samą wyszukiwarkę, ale każdy możliwy produkt. Chcesz sprawdzić Gmaila? Nie sprawdzisz. Bierzesz do Chin laptopa i zamierzasz z niego pracować? Nie zrobisz tego, jeśli listę artykułów czy tabelek zapisywałeś w Arkuszu Google. Chcesz posłuchać ulubionej piosenki? Przykro mi, YouTube także należy do Google’a, a więc jest zablokowany.
Ten sam problem jest z Google Maps - bo nawigacja to rzecz niezbędna dla każdego, kto wchodzi do molocha, jakim jest Shenzen. Co jednego z wieczorów zaowocowało zgubieniem się. Nie mogłem wrócić do hotelu, bo jedyną działającą mapą okazała się ta w chińskim komunikatorze WeChat - bardzo daleka od ideału. Efekt – trzygodzinny spacer z wielokrotnymi próbami dogadania się na migi z napotkanymi Chińczykami.
Typowa zabudowa miejska w Shenzhen.
Oczywiście nie ma też Wikipedii, Facebooka i Instagrama, więc pożegnajmy się ze wrzucaniem słodkich fotek. Pomóc może jedynie VPN (wirtualna sieć prywatna), która ominie chińskie blokady. Ale po pierwsze nie zawsze aplikacja z VPN działa, a po drugie nie zawsze jest to tak proste do zainstalowania.
W moim przypadku na blokady zareagował w końcu… sam Google. Po trzech dniach w Chinach zaproponował, bym - skoro nie mogę używać jego wyszukiwarki - korzystał z alternatywnej Sogou. Było to ułatwienie, choć wciąż to WeChat pozostał głównym narzędziem do funkcjonowania w sieci.
Płatności w Chinach znakiem zapytania
WeChat to zresztą w Państwie Środka bardzo ważne narzędzie. To komunikator, medium społecznościowe, mapy i narzędzie do płatności w jednym. Jest on tak rozpowszechniony, że nie posiadać WeChata to tak jak w Polsce nie posiadać Facebooka i karty płatniczej.
Widać to choćby przy zakupach, co było kolejnym zaskoczeniem. W jednym sklepie można płacić tylko WeChatem i AliPayem (kolejny mobilny system płatności), nie można za to gotówką. W drugim sklepie zapłacisz zagraniczną kartą i WeChatem, ale nie AliPayem. W trzecim – wszystkim na raz. Reguły nie ma, dlatego pierwszą rzeczą po wejściu do sklepu powinno być pytanie o możliwe sposoby płatności.
Robot w parku
Choć niekoniecznie musimy kupować w tradycyjnie rozumianym sklepie. Spacerując po Parku Chińskiej Wsi, można napotkać mobilnych ochroniarzy i sklepikarzy w jednym. Mające jakieś półtora metra wysokości autonomiczne pojazdy krążą alejkami, sprzedając napoje. Jednocześnie mają system kamer, który wszystko monitoruje i pilnuje bezpieczeństwa.
Pojazdy są zautomatyzowane - gdy na ich drodze stanie człowiek, hamują lub zjeżdżają na bok. Wiedzą oczywiście, gdzie zakupowiczów jest najwięcej. I wiedzą – dzięki człowiekowi z centrali monitoringu – gdzie należy podjechać i nagrać otoczenie kamerą, bo coś niedobrego może się dziać.
Tyle kamer w całym mieście
W ogóle Shenzhen jest najbezpieczniejszym miastem w Chinach. Gdy – jak wspominałem wcześniej - zgubiłem się wieczorem na mieście, jedynym zmartwieniem było odnaleźć się. Nie bałem się natomiast, że ktoś mnie napadnie, okradnie czy pobije.
Kamery są na każdym rogu i to po kilka na raz – obracających się wokół własnej osi lub po prostu stale skierowanych we wszystkie możliwe kierunki. Ma to swoje dobre strony, ma i te ciemniejsze. W Shenzhen kamery pilnują obywateli na każdym kroku. Dzięki systemowi rozpoznawania twarzy, mogą one niemal natychmiast wychwycić, kto przeszedł na czerwonym świetle lub wyrzucił papierek na chodnik. Docelowo system ma działać w ten sposób, że od razu po haniebnym uczynku obywatel dostanie o tym powiadomienie SMS-em na telefon.
Efekt: jest bardzo czysto i bezpiecznie. Ale nigdy w życiu nie zdecydowałbym się, aby mieszkać na stałe w takim miejscu.
Żółwi internet w Chinach
I o ile być może dane z kamer ulicznych w mig przesyłane są do centrali, o tyle dane w smartfonie czy na komputerze idą jak po grudzie. Wi-Fi w hotelu czy na lotnisku nie umywa się do dowolnego w miejscach publicznych w Polsce. Nieco lepiej jest z internetem z chińskiej karty SIM w telefonie.
Ale i tu można mieć zastrzeżenia. Obcokrajowiec, który liczy na porządną sieć w Chinach, może się przeliczyć. Nie dlatego, że nie ma tam odpowiednich technologii - Chiny to jedno z państw-pionierów jeśli chodzi o rozwój sieci 5G. Problemem mogą być nawet same smartfony, bo nasze sprzęty przystosowane są do europejskich, nie chińskich sieci i infrastruktury.
Inna sprawa to filtrowanie całego ruchu sieciowego przez władze. Jeśli cenzura chce czytać i widzieć wszystko, co przez chińskie światłowody przepływa, musi to trwać nieco dłużej.
Na szczęście tamtejsze aplikacje do symultanicznego tłumaczenia z chińskiego na obce języki, potrafią działać w tle. Bez nich ani rusz – z Chińczykiem się nie dogadasz, nie potrafi po angielsku nawet policzyć do dziesięciu. Ale to już temat na inną opowieść, nie o technologiach, a o społeczeństwie…