Tak wielkie firmy chcą wychować wasze dzieci
Coraz więcej serwisów zapewnia, że dzieci w ich usługach są bezpieczne i nic złego im się nie stanie. Rodzice się cieszą, nie zauważając jednak, że wielkie firmy zaczynają wykonywać ich obowiązki.
08.12.2017 12:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
YouTube błyskawicznie zareagował na zarzuty, że w serwisie pełno jest materiałów niewłaściwych dla dzieci. Pod przykrywką niewinnych filmów odtwarzane są pełne przemocy i seksualnych podtekstów treści. Odpowiedzią na wycofanie się wielkich reklamodawców z YouTube’a było zapewnienie, że od nowego roku ponad 10 tys. pracowników będzie czuwać nad jakością filmów. Oczywiście możemy spierać się, czy chodzi tu o bezpieczeństwo najmłodszych, czy może wizerunek marek, które będa kojarzone z niewłaściwymi treściami, ale to i tak pokazuje, jak wielkie firmy starają się chronić dzieci w internecie.
Zareagował nie tylko YouTube. Facebook wystartował niedawno z wersją Messengera dla dzieci. Z komunikatora mogą korzystać osoby poniżej 13. roku życia, a znajomych akceptują opiekunowie, sprawujący kontrolę nad kontem.
Ruch Facebooka wydaje się naturalny, biorąc pod uwagę wątpliwości rodziców. Według badań CBOS, nawiązywania przez dziecko niebezpiecznych znajomości, w tym narażenia na ataki pedofilów lub nakłaniania do prostytucji, obawia się 43 proc. rodziców.
Jak czytamy na stronie uwaznirodzice.pl, według badań NASK niemal jedna czwarta nastolatków (23,1 proc.) przyznaje, że zdarzyło im się bezpośrednio spotkać z dorosłym poznanym w internecie. Tylko 39 proc. poinformowało o tym rodziców, a 29 proc. nie mówiło nikomu.
Z badań wynika, że niemal 7 proc. polskich nastolatków spotykało się z dorosłymi poznanymi w sieci, nikomu o tym nie mówiąc.
Wyniki tych badań mogą przerazić. Nic więc dziwnego, że wielu rodziców na media społecznościowe czy nawet pierwszy telefon reagują z niechęcią. Nie oszukujmy się - dla wielkich korporacji to strata.
Zobacz także
Wcale nie chodzi o tu finanse. Np. na Messenger Kids Facebook zarabiać nie zamierza. Aplikacja dla najmłodszych nie ma reklam i jak zapewniają twórcy, nie pobiera żadnych danych, które mogłyby być przekazane reklamodawcom. Zabraknie jakichkolwiek płatności, a wszelkie nieodpowiednie treści będą blokowane.
W takich aplikacjach ważniejsze jest coś innego. Wychowanie.
A w tym przypadku - przyzwyczajenie do usługi. Wiele wielkich korporacji wchodzi do szkół, oferując darmowe oprogramowanie dla uczniów. To bardzo przydatny i szczytny cel, ale za naukowe korzyści firmy dostają coś w zamian. Od najmłodszych lat dzieci uczone są, że jeśli poczta, to tylko od tej marki, jeśli wyszukiwarka, to od tej - w zależności od tego, kto jakiej szkole pomaga.
O podobne względy zabiegają domowe aplikacje. Na Netfliksie, Showmaksie czy HBO Go sekcje dla dzieci są coraz bogatsze i coraz to bardziej promowane. Jasne, to również jest argument dla rodziców, by opłacali abonament, bo znajdą w usłudze coś dla swoich pociech. Ale pokazując, że dziecko jest tutaj bezpieczne i ma “swój” profil, serwisy przywiązują też do siebie dzieci. Robią z nich naturalnych przyszłych klientów. Bez sekcji dziecięcych małolat być może nie byłby dopuszczony do aplikacji, bo natknąłby się na coś niewłaściwego. A tak - problem z głowy.
Ale w pewien sposób serwisy czy usługodawcy dzięki temu wręcz przejmują obowiązki rodziców. Profil dziecięcy sprawia, że dorosły nie musi kontrolować, co dziecko ogląda, wszak dostawca treści zapewnia, że nic złego pociecha nie zobaczy, bo już zajął się selekcją. Czyli zrobił coś, co zwykle czynił opiekun.
Właśnie to teraz próbuje obiecać YouTube. Serwis jest w trudniejszym położeniu, bo to użytkownicy wrzucają filmy, a nie sam usługodawca, więc trudniej je kontrolować. Ale i tak YouTube stara się przekonać, że sztab ludzi wraz z odpowiednimi algorytmami zadba o to, by nic złego dziecka w sieci nie spotkało. Rodzicu, śpij spokojnie, czuwamy nad twoją pociechą.
Prawda, że brzmi to nieco dziwnie?
Podobnie zresztą jest z finansami. Profile rodzinne lub dziecięce - w zależności od nazwy - na systemach czy w aplikacjach mają sprawić, że dziecko nie wyczyści konta, klikając wszędzie “kup teraz”. To dorosły akceptuje wszelkie transakcje.
Oczywiście firmy się w ten sposób zabezpieczają, by nie powtórzyć historii Amazona. Gigant musiał zwrócić rodzicom 70 mln dolarów, bo łącznie na tyle nieświadome dzieci zrobiły zakupy.
Z jednej strony potwierdzanie transakcji np. kodem PIN, który zna tylko rodzic, jest pomocne i bezpieczne. Z drugiej każe się zastanowić, czy nie wyręcza dorosłego, który nie musi już uświadamiać finansowych spraw, bo wszystko blokuje aplikacja. Jak kliknie, to nic się nie stanie, bo przecież to zakupów nie dojdzie. Tylko co będzie za kilka lat, gdy dziecko świadome, że mikrotransakcje istnieją, wreszcie będzie miało dostęp do własnych środków? Kontrola to jedno, uświadamianie - drugie. A przecież serwisy dbają tylko o to pierwsze. Do czasu, aż pociecha stanie się bardziej niezależna.
Chronienie dzieci przez serwisy i podkreślanie, jak wiele firmy robią, by bronić najmłodszych przed nieodpowiednimi treściami, jest krokiem w dobrą stronę. Należy jednak pamiętać, by nie zostawiać tych spraw wyłącznie wielkim korporacjom, bo one też mają w tym swój cel.
Problem samotności i zagubienia w internecie wreszcie dobrze pokazuje spot akcji Uważni Rodzice. O ile moim zdaniem większość tego typu kampanii jest stereotypowa i zwyczajnie nie na czasie, tak ta uderza w sedno problemu.
Bo to nie nowe technologie są złem, od którego trzeba izolować najmłodszych. Mogą być pomocne i nieszkodliwe nawet, gdy dziecko ma z nimi wcześnie kontakt. Istotne jest to, by nie pozostawiać ich z nimi samemu. Bo zagrożeniem może być nie tylko przestępca, ale też zwykła firma, która w najmłodszych widzi przyszły zysk.