Tajna broń Microsoftu w walce z konkurencją

Tajna broń Microsoftu w walce z konkurencją
Źródło zdjęć: © chip.pl

28.03.2015 09:35, aktual.: 30.03.2015 10:06

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Microsoft boleśnie odczuł transformacje rynku elektroniki użytkowej. Gigantowi, znającemu się głównie na tworzeniu oprogramowania, trudno odnaleźć się w nowych realiach. Obecnie dużo bardziej niż kiedyś istotna jest współpraca urządzeń, oprogramowania i internetu. Gigant z Redmond ma wprawdzie dobre rozwiązania techniczne, ale nadal brakuje mu sposobu na ich spieniężanie. Ale czy na pewno?

Jaka jest zasadnicza różnica pomiędzy Applem, Googlem i Microsoftem z punktu widzenia modelu biznesowego? Nadgryzione Jabłko chce sprzedać jak najwięcej sprzętu i na nim zarabia, a wszystko co tworzy oprócz tego, ma podbić ową sprzedaż. Google z kolei chce rozdawać wszystko za darmo, masowo, by napędzać ruch w jego usługach, by móc go analizować, a wnioski z owej analizy sprzedawać reklamodawcom.

Microsoft na razie jedynie eksperymentuje ze sprzedażą urządzeń i nie chce profilować użytkowników tak jak Google, przez co jego dział reklamy nadal jest w tyle. Gigant z Redmond przez dekady żył praktycznie wyłącznie ze sprzedawania oprogramowania, a ostatnio również i usług. Ten model jednak nie jest zgodny z tym, czego rynek oczekuje. Konsumenci nie chcą już wydawać dużych sum na oprogramowanie, którego zaawansowanych możliwości mogą nigdy nie wykorzystać.


Wszyscy wiemy, że gigant z Redmond może mieć w dłuższej perspektywie poważne kłopoty. Jego coraz popularniejsze usługi nie są obudowane spersonalizowanymi reklamami, na rynku mobilnym nadal raczkuje mimo dużych inwestycji, a tam gdzie nadal zarabia miliardy ma bardzo ostrą konkurencję.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Jak wygrać z darmochą?

W ostatnich latach taktyka Microsoftu była wręcz ordynarnie prosta i średnio skuteczna. Gigant z Redmond sugerował, że rozwiązania konkurencji są faktycznie tańsze, ale nijak się nie mogą równać z możliwościami jego produktów i usług. To argument celny, ale nie do końca. Z całą pewnością laptop z Windows pozwala na więcej niż Chromebook, a Dokumentów Google nie ma co porównywać do Office’a. Problem w tym, że darmowe alternatywy może są i gorsze, ale też dostatecznie dobre dla większości.


To z kolei oznacza, że wydatek na droższe urządzenie z Windows czy na abonament Office 365 jest zniechęcający. Jak już drogo, to niech będzie modnie (Macbook), a skoro darmowe rozwiązania pozwalają na „wykonanie roboty”, to po co płacić więcej? Microsoft zaczął to rozumieć i zmienił swoje podejście. Co więcej, stosuje je już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz zaczęliśmy sobie zdawać z tego sprawę.

„Pierwsza działka gratis”

Pamiętacie shareware? Twórcy aplikacji i gier oferowali swoje produkty za darmo, ale by uzyskać dostęp do zaawansowanych funkcji lub nowych elementów w grze, trzeba było już zapłacić. „Nowy Microsoft” garściami czerpie z tamtej filozofii, ale w sposób znacznie bardziej wyrafinowany. Spójrzmy, na przykład, na Windows. System ten jest udostępniany dla wszystkich urządzeń o wyświetlaczach 9-calowych lub mniejszych za darmo, stał się znacznie tańszy dla producentów większych urządzeń, a Windows 10 będzie dostępny dla wszystkich posiadaczy Windows 7 lub nowszych jako darmowa aktualizacja. Po co? By przyzwyczajać użytkowników, zachęcać do kupowania i korzystania, nawet kosztem zmniejszenia przychodów, tylko po to, by kolejne urządzenia tych użytkowników również były z Windows.

Obraz
© (fot. chip.pl)


A Microsoft Office? W najbardziej podstawowej, acz całkiem funkcjonalnej wersji, jest on dostępny za darmo, wymagając jedynie stałego połączenia z internetem. Pakiet biurowy Microsoftu jest darmowy również dla systemów iOS i Android w wersji podstawowej, a subskrypcja roczna Office 365 Personal jest w tej chwili dodawana bez dodatkowych opłat praktycznie do każdego urządzenia z Windows. Po to tylko, byś sprawdził, przetestował i zaczął z tego korzystać.

I w tym momencie zaczynają się przychody

Podoba ci się darmowy Windows na twoim laptopie, telefonie i tablecie? To zapewne będziesz chciał za kilka lat, przy wymianie starego urządzenia na nowe, również kupić takie, którego producent już ma od Microsoftu licencję na Windows. Fajny i wygodny ten darmowy Office w przeglądarce i na urządzeniach mobilnych? To zapewne będziesz chciał dalej z niego korzystać i zapłacić za możliwość pracy offline na PC czy bardziej rozbudowane funkcje w aplikacjach desktopowych i mobilnych (które na początku przecież i tak miałeś, bo dostałeś roczną subskrypcję gratis i nie będziesz chciał się już ich pozbywać, znając ich znaczenie przy pracy). A skoro już korzystasz z Cortany, to automatycznie korzystasz z Binga. Skoro już masz Outlooka, to pewnie i Skype’a wykorzystasz. No a Windows Phone przecież automatycznie oferuje ci przeróżne usługi, całkiem wygodne i łatwo dostępne, więc zapewne cię one zadowolą.


Ta cała „darmocha” nie jest dostępna dla użytkowników biznesowych, a wyłącznie indywidualnych. Ale przecież duże firmy i tak potrzebują zaawansowanych funkcji, niedostępnych w bezpłatnych wersjach konsumenckich, więc nie ma tu mowy o nierównym traktowaniu.

Czy ta strategia się powiedzie? To będziemy mogli zweryfikować najwcześniej w rok po premierze Windows 10.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (13)
Zobacz także