Szkoły, które miały być szpitalami. Jak Polska przygotowała się do trzeciej wojny światowej
W minionym roku wielokrotnie liczba zakażonych koronawirusem rosła na tyle, że pojawiały się informacje o braku miejsc w niektórych szpitalach. Na podobne problemy epidemiczne dobrze przygotowane były... władze PRL.
19.10.2020 | aktual.: 24.12.2020 16:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Tysiąc szkół na tysiąclecie państwa polskiego! Ambitny program wznoszenia szkół – pomników przyniósł wymierne owoce. W ciągu kilkunastu lat, od 1959 do 1972 roku powstało ponad 1400 obiektów, nazywanych potocznie tysiąclatkami. Ich przeznaczeniem była nie tylko edukacja. Podczas planowanej wojny miały pełnić zupełnie inną rolę.
Scenariusz trzeciej wojny światowej, kreślony w zaciszu sztabów, na mapach prezentował się całkiem nieźle. Kolorowe strzałki, rejony koncentracji i polskie związki taktyczne prące zwycięsko – w nawale sojuszników z Układu Warszawskiego - przez północne Niemcy i Danię.
Armii do wojny nie trzeba było przygotowywać. Po krótkiej, powojennej zapaści przeszła gruntowną reorganizację pod okiem marszałka Rokossowskiego. Rozrośnięta do blisko 400 tys., w latach 50. i 60. została nasycona nowoczesnym sprzętem. Coroczne, regularnie prowadzone manewry szkoliły ją do jednego: potężnego uderzenia na Zachód.
Kilka szczebli niżej, na poziomie konkretnych wsi i miasteczek strzałki na mapach oznaczały jednak coś zupełnie innego. Przepełnione szpitale, rannych konających na zatłoczonych korytarzach i bloki operacyjne pracujące bez chwili wytchnienia. I liczbę ofiar przekraczającą wszystko, co doświadczeni dwiema wojnami światowymi Polacy mogli sobie wyobrazić.
Odpowiedzią na ten problem były właśnie tysiąclatki.
Mapa wojskowa z planami inwazji na Zachód
Szkoła i szpital
Szkoły te, w znacznej części istniejące i funkcjonujące zresztą do dzisiaj, zapisały się w pamięci pokoleń Polaków. Na pozór nie było w nich nic nadzwyczajnego – zwykłe budynki o urodzie betonowych klocków, z rzędami dużych okien.
Ale gdy spojrzymy uważniej okaże się, że w wielu z nich znajdziemy podobne, na pozór nie w pełni logiczne rozwiązania. Jak choćby sale gimnastyczne, oddzielone od reszty budynku dość wąskim korytarzem. Szatnie z kratkami odpływowymi w podłodze czy – o ile nie zrobiono solidnego remontu – nadmiarowe przewody kominowe.
Wyjaśnieniem takich rozwiązań architektonicznych jest fakt podwójnego przeznaczenia budynków. W razie wielkiej wojny nauka miała być przerwana, a tysiąclatki miały zostać przekształcone w szpitale.
Napis na ścianie Szkoły Tysiąclecia w Mrzeżynie
Tysiąclatki podwójnego przeznaczenia
Kwestię tę opisuje Krzysztof Wałaszewski, autor poświęconej tysiąclatkom książki "Tysiąc szkół na Tysiąclecie". Zwraca on uwagę m.in. na kontrowersje, jakie spowodował fakt, że w wielu "szkołach typowych" droga do sali gimnastycznej prowadziła przez szatnie.
Sale lekcyjne były dostosowane do roli sal szpitalnych i bloków operacyjnych
Wynikało to z faktu, że właśnie tam miała znajdować się izba przyjęć, która musiała mieć niezależny od głównego wejścia dostęp z zewnątrz. Obok miał działać pokój badań i łazienka, dająca dostęp do ciepłej wody i możliwość podłączenia węża. Chodziło o wstępną selekcję i ewentualne mycie chorych, stąd w niektórych szatniach kafelki i kratki odpływowe.
Konieczne było także wydzielenie bloku operacyjnego, z miejscem do operowania, a także pomieszczeniami, gdzie lekarze mogli przygotowywać się do zabiegów. Wielu absolwentów tysiąclatek pamięta sale z nauczycielskimi kantorkami, w których znajdowały się krany. Niektóre z nich miały okienko prowadzące do większej sali.
Sala gimnastyczna w szkole podstawowej w Białych Błotach podczas epidemii koronawirusa
To również nie był przypadek. Konieczność sterylizacji narzędzi chirurgicznych wymagała użycia sterylizatorów węglowych – stąd dodatkowe przewody kominowe i okienka podawcze, przez które można było przekazywać czyste narzędzia na salę operacyjną. Dawni uczniowie tysiąclatek mogą przypomnieć sobie tamte rozwiązania, przywołując w pamięci obraz pracowni fizyki, chemii czy biologii.
Odrębną kwestią było zasilanie, konieczne do działania specjalistycznego sprzętu, jak choćby wyposażenie pracowni rtg. Ważny był także rozmiar drzwi, pozwalających na przemieszczanie się po terenie budynku z pacjentami na noszach.
Schrony pod szkołami
Warto w tym miejscu podkreślić, że choć drugie – szpitalne – przeznaczenie tysiąclatek było istotne, to na każdym etapie projektu traktowano je jako dodatkowe. Znalazło to odbicie również w finansowaniu, przy którym założono, że dostosowanie szkoły do celów szpitalnych nie powinno przekraczać 1 proc. kosztów inwestycji.
Ujście szybu ewakuacyjnego i wentylacyjnego - Szkoła Podstawowa nr 14 w Przemyślu
Niezależnie od tego pod szkołami rozbudowywano także dodatkową infrastrukturę, jak choćby schrony przeciwlotnicze, których systemy wentylacyjne wystawały z niejednego szkolnego podwórka. Dobrym przykładem jest np. przemyska Szkoła Podstawowa nr 14, pod którą urządzono Schron Kierowania Obroną Cywilną, będący obecnie atrakcją turystyczną.
Co istotne, wbrew popularnemu przekonaniu o utajnieniu kwestii dostosowania szkół do roli improwizowanych szpitali, nie było to żadną tajemnicą. Dokumenty z tym związane zostały przez władze odtajnione jeszcze w latach 60. Warto też podkreślić, że program budowy szkół pomników był przede wszystkim programem edukacyjnym. Nietypowe funkcje szkół były do niego tylko dodatkiem o stosunkowo niewielkim znaczeniu.
Tysiąclatki mają dzisiaj już co najmniej pół wieku. Wiele z nich - zwłaszcza wzniesionych w mniejszych miejscowościach - została zamknięta lub przeznaczona do innych celów. Choć dla tysiąclatek nie ma osobnej ewidencji, można zarazem przyjąć, że setki z nich nadal pełnią swoją rolę. W tym miejscu zasadne wydaje się pytanie: skoro przed laty przygotowano tak wiele szkół do roli improwizowanych szpitali, dlaczego nie wykorzystać ich teraz, podczas walki z koronawirusem?
Szukając odpowiedzi trzeba pamiętać, że przez lata szkoły remontowano i przebudowywano bez uwzględniania pierwotnych planów podwójnego zastosowania budynków. Mimo tego i dzisiaj puste szkoły znajdują swoją rolę w walce z pandemią - w ramach walki z koronawirusem SARS-CoV-2 wojewodowie polecili gminom przygotować miejsca do prowadzenia zbiorowej kwarantanny. Bardzo często tę rolę pełnią właśnie przyszkolne sale gimnastyczne. Wygląda zatem na to, że - po wielu latach - niektóre z tysiąclatek sprawdzą się w roli, do której przed laty je przygotowywano.
Autobusy w roli sanitarek
Warto przy tym podkreślić, że tzw. podwójne zastosowanie, czyli możliwość wykorzystania przez wojsko, dotyczyło nie tylko szkół. Dobrym przykładem jest zaprojektowany w latach 60. i budowany aż do 2006 roku autobus Autosan H9.
Autobus Autosan H9
Dzieło Sanockiej Fabryki Autobusów trwale wpisało się w krajobraz polskich miast, miasteczek i wsi, obsługiwanych przez PKS. Typowy dla całkiem nieodległych czasów autobus został zaprojektowany tak, aby w prosty sposób można było wymontować siedzenia i zastąpić je stelażami na nosze.
Luk załadowczy w autobusie Autosan H9. Zdjęcie pochodzi z książki "Urządzenia sanitarne US-71 do adaptacji autobusów"
Niejeden uważniejszy obserwator widząc starsze wersje takiego autobusu może zastanawiać się, po co z przodu niewielka, niezbyt wyróżniająca się klapa, za mała na drzwi, a do tego umieszczona tuż nad podłogą. To ślad po dawnym przeznaczeniu Autosanów – luk, pozwalający na łatwe wepchnięcie do środka noszy z chorymi. Podobne rozwiązanie przewidziano także w starszym autobusie San H100, gdzie przedni luk załadowczy zabezpieczała wielka, umieszczona tuż obok kierowcy pokrywa.
Co istotne, możliwość przebudowy cywilnych autobusów na sanitarki nie była czysto teoretyczna – personel PKS ćwiczył nie tylko sprawną przebudowę autobusów, ale także planowanie tras ewakuacji w warunkach, gdy różne węzły komunikacyjne zostałyby zniszczone.
Lotnisko na autostradzie
Podwójne zastosowanie dotyczy nie tylko pojazdów czy budynków, ale także znacznie większych obiektów. Współczesnym przykładem jest odcinek autostrady A4 pomiędzy węzłami Tarnów Północ a Dębica Wschód. W pewnym miejscu znika tam pas zieleni – zamiast niego kierunki ruchu oddziela betonowa, modułowa bariera, ciągnąca się na odcinku około 3 kilometrów. Uważniejszy obserwator dostrzeże również po obu stronach autostrady spore parkingi z wyjazdami prowadzącymi bezpośrednio na pas ruchu. One również są oddzielone od drogi betonowymi barierami.
Drogowy Odcinek Lotniskowy na autostradzie A4
Ten odcinek trasy to DOL, czyli Drogowy Odcinek Lotniskowy. Droga przygotowana do tego, by w razie potrzeby szybko przerobić ją na pas startowy. Wystarczy usunąć betonowe bariery, zablokować ruch na dwóch węzłach autostrady i… przygodne lotnisko gotowe, wraz z miejscami postojowymi dla samolotów i prowadzącymi do nich drogami zaopatrzenia.
DOL na A4 to pierwszy do dziesięcioleci obiekt tego typu. W PRL-u powstało co najmniej 21 podobnych (choć zlokalizowanych na drogach innych niż autostrada) obiektów, które jednak z czasem zostały zaniedbane. Mimo tego do użytku nadal nadaje się DOL Kliniska – odcinek drogi DW-142, tzw. Berlinki, w okolicach węzła z S3.
Jumbo Jet ma kabinę pilotów w garbie nad kadłubem
Wojskowy Jumbo Jet
Podwójne zastosowanie nie jest wynalazkiem tylko jednej ze stron Zimnej Wojny. Dość wspomnieć choćby ikonę lotnictwa – samolot Boeing 747, znany powszechnie pod nazwą Jumbo Jet. Zaprojektowana przez Boeinga maszyna wyróżnia się nie tylko gabarytami, ale także charakterystycznym garbem na kadłubie, w którym mieści się m.in. kabina pilotów.
Garb nie był fanaberią inżynierów – chodziło o zaprojektowanie takiej maszyny, w której dzięki wyniesieniu kabiny pilotów do góry, cały kadłub mógł być jedną, wielką ładownią, ciągnącą się od dziobu do ogona samolotu. Spełniając założenia dotyczące wojskowego transportowca, Boeing zbudował przy okazji jedną z najsłynniejszych maszyn pasażerskich świata. Ale to już zupełnie inna historia.