Sprzedam aparat cyfrowy - tanio! Smartfon już mi całkiem wystarcza

Sprzedam aparat cyfrowy - tanio! Smartfon już mi całkiem wystarcza

Sprzedam aparat cyfrowy - tanio! Smartfon już mi całkiem wystarcza
Źródło zdjęć: © WP.PL | Barnaba Siegel
Barnaba Siegel
13.08.2018 13:06, aktualizacja: 16.08.2018 11:59

Warstwa kurzu prawdopodobnie pokrywa moją kochaną "cyfrówkę" Canona, na której tak fajnie robiło mi się zdjęcia. Powód? Jest w mojej kieszeni. Waży tyle co nic, jest idealnym towarzyszem podróży, a zdjęcia robi już daleko, daleko ponad poziomem "ujdzie".

Oburzy się zaraz chór fanów fotografii, tłumacząc mi po kolei, jakich parametrów brakuje nawet najlepszym smartfonom. Nie będę się kłócił. Na pewno wiele je różni. Ale nie będę też na siłę przekonywał uparciuchów, którym komórkowa fotografia kojarzy się z niedoskonałością i sztuką godną fast-foodu. Sprzętowa zmiana warty trwa od lat, a teraz jeszcze wskakuje na naprawdę niską półkę cenową.

Podczas premierowej konferencji nowego telefonu Xiaomi pokazywano mnóstwo świetnych zdjęć, zrobionych stricte na cele promocyjne. A później kilka wykonanych smartfonem przez... fotografów National Geographic. Poczułem, że jest coś na rzeczy i moje odczucia nie są wzięte z kosmosu.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Zmiana z zaskoczenia

Zawsze mówiłem sobie, że smartfon smartfonem, ale porządnego aparatu nic nie zastąpi. Ale krążąc po Madrycie ze smartfonem Mi A2, uświadomiłem sobie, że "cyfrówki" przecież nie wyciągałem z szuflady od dawna. Wcale nie z premedytacji czy wygody. Po prostu obecność aparatu w komórce jest już tak oczywista, że o kompakcie zwyczajnie zapominam. Tak jak o drobnych, od kiedy prawie każdy sklep obsługuje karty na pay-passa.

W głębi duszy czuję się z tym źle. Aparat cyfrowy był dla mnie epokowym wynalazkiem ery miniaturyzacji, tak jak wcześniej odtwarzacz MP3, discman czy walkman. "To niesamowite, mogę robić setki zdjęć, a potem wszystko sobie zgrać na komputer, nagrać na płytę i dać komuś", myślałem, kiedy otrzymałem swój pierwszy kompakt na 18-stkę w 2005 roku.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Jak było wcześniej, wielu z was pamięta. Aparat "małpka", klisza Agfy albo Kodaka (niezbyt tania), do pstryknięcia 24 lub 36 ujęć. Oszczędność była konieczna. Ktoś powie, że robiło się tylko "ważne" zdjęcia. Nieprawda. Robiło się zdjęć mało i często ograniczało się do "pomników". Zero emocji, zero wartych zapamiętania momentów, zero eksperymentów. Cyfrowe kompakty wywróciły to wszystko do góry nogami.

Pierwsze "cyfrówki" nie były najlepsze, ale wystarczyło poczekać parę lat, żeby nadeszły nie tak drogie modele, które pozwalały robić naprawdę porządne zdjęcia. Takie, które świetnie wyglądały na telewizorze i po wywołaniu na odbitce. Czy smartfony doszły do tego poziomu? Nie wiem. I nie wiem, czy w ogóle muszą. Bo wszechobecność komputerów, komórek i internetu zupełnie zmieniły nasze podejście do tego, czym w ogóle jest zdjęcie jako takie.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Zresztą spróbuj sam odpowiedzieć na to pytanie – czym jest dla ciebie dzisiaj dobre zdjęcie?

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Kolejna epoka

Na cyfrze ograniczała nas tylko pojemność karty. Dlatego z wakacyjnych wyjazdów przywoziliśmy setki ujęć. Jeśli ktoś nie miał na tyle dużo dyscypliny, by potem przysiąść i wywalić te kiepskie, robiły się z tego dziesiątki przepastnych folderów. Lata mijały, zbiory zamieniały się z setek w tysiące. Jaki jest z nich użytek?

Na pewno fajnie jest raz na jakiś czas zasiąść za komputerem i przejrzeć konkretne wspomnienie. Albo wybrać kilkadziesiąt zdjęć i dodać je do rodzinnego albumu. Tylko czy często to robicie? Podejrzewam, że to zajęcie równie regularne co sezonowe, domowe porządki z myciem okien.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

W przypadki smartfona jest inaczej. Tu też zdjęcia idą w ilości hurtowe, ale mamy je przy sobie cały czas. A dzięki coraz lepszemu dostępowi do sieci czy pakietów z darmowymi MMS-ami, "obracamy" nimi bez przerwy jak banki walutą. Pstrykamy serię fotek, w drodze wybieramy najładniejszą, wrzucamy do wiadomości, po chwili mają ją nasi znajomi, sympatia, żona, dziecko, rodzice, dziadkowie.

To ujęcie momentu nie musi mieć takiej jakości, aby świetnie sprawdziło się na odbitce. Nie musi posiadać parametrów, które pozwolą na idealny druk w magazynie. Mobilne fotki mają jeden obowiązek – wyglądać fantastycznie na ekranie, na którym dostanie je odbiorca.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Lepiej i taniej

Komórki robią świetnie zdjęcie od dawna. Przodowały w tym iPhone'y, do wyścigu godnie dołączyły flagowce Samsunga czy Huaweia. Ale zawsze był to wydatek… duży. Najlepsze telefony danego roku kosztują od 3000 do 4500 złotych. Ja znakomity kompakt Canona, kręcący filmy w Full HD, kupiłem już ładnych kilka lat temu za złotych 800. Różnica jest kolosalna.

Ale właśnie dotarłem do momentu, w którym zdałem sobie sprawę, że cyfrowy aparat będzie mi już potrzebny tylko na naprawdę wyjątkowe okazje. Te, które chciałbym wrzucić do rodzinnego albumu. Bo całą resztę momentów zastąpią mi smartfony. To trochę jak z muzyką. Audiofilski koncert z płyty winylowej na lampowym wzmacniaczu zafundują sobie nieliczni w wolnej chwili w weekend. Na co dzień towarzyszy nam bezwzględnie streaming lub radio.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Niedawno zachwycałem się możliwościami Redmi Note 5. Pisałem, że robionych nim zdjęć zazdrościli mi znajomi. Po rozmowie z szeregiem dziennikarzy po fachu, przekonałem się, że nie tylko ja mam pozytywne zdanie o tym modelu. Ale Note 5 okazał się być tylko przedskoczkiem przed kolejną propozycją ze średniej półki cenowej od Xiaomi. Prawdziwą "foto bestią" jest wspomniany wcześniej Mi A2.

Po światowej premierze w Madrycie miałem jeszcze sporo czasu, żeby wykorzystać telefon w warunkach bojowych. Pochodzić ciasnymi uliczkami tego przepięknego miasta i sprawdzić, czy uda mi się bez większego wysiłku – oraz obróbki czy nakładania filtrów - zrobić zdjęcia, po których powiem: "Wow". Które wycisną kontury i kolory do takiego stopnia, że w pamięci telefonu zostaną same piękne zdjęcie, a nie tylko blade kadry do odświeżania wspomnień.

Obraz
© WP.PL | Barnaba Siegel

Udało się? Oceńcie sami. Wszystkie zdjęcia wyżej pochodzą właśnie z Mi A2. Ja już odpowiedziałem sobie na to pytanie. Smartfon, który w najtańszej wersji kosztuje mniej niż 1100 złotych, sprawił, że swój ukochany aparat cyfrowy muszę sprzedać. Albo schować głęboko do szuflady, aby poczekał sobie na jedną z tych kilku dorocznych, "ważnych" okazji.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)