Sony WH‑1000x M3. Tak się robi słuchawki premium [BURTAN OCENIA]
Poszukiwania słuchawek o możliwie najlepszej redukcji hałasu uważam za chwilowo zakończone. Sony przeszło samo siebie z modelem WH-1000x M3. Czegoś takiego się nie spodziewałem.
Pokaz nowych słuchawek na pewno można było określić jako zmyślny i przeprowadzony z konkretnym pomysłem. W ramach sprawdzenie możliwości tłumienia hałasu z zewnątrz przeleciałem się małą Cessną nad Warszawą, rozkoszując się dźwiękami muzyki. I faktycznie, WH-1000x M3 odseparowały mnie od furkoczących silników, co nie ukrywam było zaskakujące. Sony jednak nie przeliczyło się i urządzenie naprawdę dowiozło na pokazie.
Pokaz pokazem, ale latanie lekkimi samolotami nie jest moją tygodniową rutyną. Raczej komunikacja miejska (zwana popularnie "zbiorkomem") i zaludniony open space pełen gadających ludzi, bo w końcu w mediach rozmawianie jest podstawą większości materiałów. W tych stosunkowo zwyczajnych warunkach słuchawki również radziły sobie bardzo dobrze. Duża w tym zasługa stosunkowo bardzo wszechstronnego systemu wygłuszania.
Trzecia generacja bezprzewodowych słuchawek Sony potwierdza, że w systemie ANC nie chodzi tylko o odcięcie od zewnętrznych zakłóceń i stworzenie wrażenia, że słuchamy muzyki w beczce przez zbyt mocny efekt tłumienia. Chodzi o reagowanie na zmienne warunki, jakie pojawiają się w ciągu dnia.
Wszystko dzięki aplikacji, która pozwala nam na ustawienie poziomu wygłuszenia czy ustawienia dynamicznego wyciszania. To drugie oznacza ni mniej nie więcej, jak dostosowywanie tłumienia do głośności naszego otoczenia. Jedziemy pociągiem – będzie działać mocniej. Idziemy ulicą – przepuści nam dźwięki aut, żeby nie zginąć głupią śmiercią pod kołami. W pomieszczeniu wygłuszy odgłosy klawiatury i gadających znajomych.
Dodatkowo możemy kliknąć odpowiedni guzik pod prawym nausznikiem. Wtedy słuchawki "nasłuchują" odgłosy otoczenia i dostosowują poziom tłumienia. Dobre rozwiązanie, kiedy nie chcemy wyciągać telefonu. Tak samo jak to, że po przyłożeniu całej dłoni do prawego nausznika muzyka się wycisza, a głosy rozmówców są "podbite", dzięki czemu nie musimy zdejmować słuchawek przy kasie sklepowej lub gdy ktoś pyta nas o drogę.
Korzystam ze słuchawek od japońskiej firmy ponad pół roku. I jestem zadowolony nie tylko z wygłuszenia, ale również wykonania słuchawek. Widać, za co się płaci, bo słuchawki nie tylko dobrze tłumią, ale są też znakomicie wykonane. Plastik jest gruby i wytrzymały, tako samo zresztą poduszki i gąbka na pałąku. Słuchawki ciężko się rysują, a ich dobór kolorów jest bardzo przemyślany, dzięki czemu wyglądają jak użyteczny i elegancki dodatek.
A jak grają? Bardzo dobrze. Nie tylko możemy edytować dźwięk i dodawać efekty w aplikacji. Nawet bez tego wszystko brzmi jak powinno – każda ze ścieżek jest dokładnie słyszalna. Basy, gitary, klawisze, wokale – nic nie zlewa się w rzężącą papkę, tylko brzmi, jak powinno (chyba, że słuchamy harsh noise'u). Zarówno przez Bluetooth, jak i po kablu, co się bardzo ceni.
Bateria pozwala nam na słuchanie około 30 godzin, choć po kilku miesiącach użytkowania jest to bliżej 20-25 godzin. Czy to źle? Skąd, to bardzo dobry wynik jeśli weźmiemy pod uwagę, że przecież nie tylko potrzebujemy mocy do zasilania bezprzewodowego grania, ale i dynamicznego tłumienia dźwięków z zewnątrz. Jestem bardzo zadowolony. Tak samo jak z tego, że ładowanie nie trwa jakoś tragiczne długo – około trzy godziny wystarczy na pełne ładowanie.
W zalewie tych niewątpliwych zalet pozostają jednak pewne wady. Nie są to moje pierwsze wady od Sony i prawdę mówiąc dziwi mnie, że jeszcze się nad nimi nie pochylono. Może tylko mi przeszkadzają, ale chodzi o kilka detali.
Po pierwsze, kiedy osiągniemy maksymalną głośność, dostaniemy krótki komunikat dźwiękowy. To standard, wiele słuchawek tak robi. Ale w słuchawkach Sony przerywa to odtwarzanie muzyki, co strasznie irytuje. Głównie przez to, że wybija nas z piosenki. To niby kilka sekund, ale inni producenci rozwiązali to tak, że dźwięk maksymalnej głośności nakłada się na muzykę.
Drugim jest dość kapryśna obsługa muzyki z poziomu samych słuchawek. Zamiast guzików, prawy nausznik ma panel dotykowy. Przy stuknięciu pauzuje muzykę, a przy przesunięciu do przodu lub do tyłu włącza kolejny lub poprzedni utwór. Problem w tym, że nie działa on tak responsywnie i intuicyjnie jak powinien i często panel nie reaguje na nasze gesty. Przez to wygodniej jest wyjąć smartfona i zapauzować z poziomu aplikacji.
Ostatnią kwestią jest rozmawianie. Nie wiem dlaczego, ale mikrofon to zawsze najsłabsza część słuchawek Sony. Kiedy dzwonimy, z niewiadomych przyczyn przed połączeniem mikrofon zbiera odgłosy otoczenia i przekazuje je do naszych słuchawek. Słyszymy wszystko, co dzieje się wokół nas. A w trakcie rozmowy dobrze słyszymy naszych rozmówców, ale oni nas niekoniecznie. Za każdym razem, kiedy rozmawiałem przez słuchawki, to po chwili przechodziłem na smartfon. Bo po prostu nie było mnie słychać.
Ale mimo tych wad Sony WH-1000x M3 są warte swojej ceny. Za około 1500 zł dostajemy absolutny top od japońskiej firmy. Znakomicie wykonany pod kątem komponentów, z pięknym designem, do tego ze świetną jakością i genialnym tłumieniem. Jeśli potrzebujesz i szukasz czegoś więcej od słuchawek, to właśnie to znalazłeś.