"Precz z Kaczorem – dyktatorem" piszą konta… z Ameryki Południowej. Kto manipuluje w polskim internecie?

Astroturfing już dorobił się rzeszy wyznawców, którzy twierdzą, że ostatnie protesty to efekt wielkiej manipulacji. Astroturfing ma też liczne grono przeciwników, dla których to tylko kolejna teoria spiskowa. Problem jednak istnieje, jest poważny, a fikcyjne konta działają też w Polsce. I to z sukcesami.

"Precz z Kaczorem – dyktatorem" piszą konta… z Ameryki Południowej. Kto manipuluje w polskim internecie?
Źródło zdjęć: © Forum
Adam Bednarek

24.07.2017 | aktual.: 24.07.2017 15:32

“Astroturfing” ma szansę przebić swoją popularnością nawet słynne “fake newsy” i na stałe zagościć w polskim słowniku politycznym. Według Wikipedii astroturfing to anglojęzyczny eufemizm służący do nazwania pozornie spontanicznych, obywatelskich organizacji czy inicjatyw podejmowanych w celu wyrażenia poparcia lub sprzeciwu dla idei, polityka, usługi, produktu czy wydarzenia. Kampania tego typu ma sprawiać wrażenie niezależnej reakcji społecznej, podczas gdy rzeczywista tożsamość jej inicjatora i jego intencje pozostają ukryte.

Dla wielu przykładem na astroturfing są niedawne protesty w sprawie Sądu Najwyższego. Prawicowi publicyści nie wierzyli w przypadek i spontaniczność, skoro wszyscy uczestnicy mieli takie same świeczki. I nie tylko:

- Gdyby to były spontaniczne zrywy ludzi z Poznania i Krakowa, to praktycznie rzecz biorąc każda z tych grup miałaby swoje postulaty (...) a są one rozsyłane wszędzie jakby faksem - mówił w rozmowie z portalem wPolityce prof. Kazimierz Kik.
Można załamywać ręce, że w dobie internetu prof. nie rozumie jego potęgi, ba, nawet nie ma pojęcia, jak działa Facebook. Albo zastanawiać się, czy celowo to pomija, by jego hipoteza miała sens.

Gdy na Twitterze Marcin Czapliński‏ napisał, że w niedzielę wieczorem “zaczęto udostępniać filmik z czwartku (robi wrażenie) z opisem RIGHT NOW”, miałem bardzo proste wytłumaczenie. To nie żadna celowa manipulacja, a tradycyjny “fake news” - czyli puszczenie w świat nieprawdziwej informacji. Skoro hitem są archiwalne transmisje ze stacji kosmicznej, jako udawany materiał "live", to dlaczego ktoś miałby nie puszczać “na żywo” demonstracji sprzed kilku dni. Tym bardziej że obrazki rzeczywiście są efektowne. Ot, zwykła pogoń za klikami.

Ale może rzeczywiście nie o to chodzi? Może komuś zależało, by pokazać protest, który w danej chwili tak naprawdę się nie odbywa?

Sęk w tym, że nie wiemy. A wątpliwości jest więcej.

“Pod postem opublikowanym przez profil TVN24 pojawiły się komentarze uruchomione/zainstalowane w jednym momencie. Komentarze pochodzą z kont prawdziwych osób mieszkających na terenie całej Ameryki Łacińskiej” - informuje portal politykawsieci.pl.

Konta nie są ze sobą powiązane, 80 proc. jest aktywnych, a żaden z profili nie ma związku z użytkownikami na terenie Polski. W komentarzach są za to zgodne: “precz z Kaczorem - dyktatorem”.

Czy to zatroskani mieszkańcy Ameryki Południowej, którzy o protestach w Polsce dowiedzieli się m.in. dzięki twórcy “House of Cards”? A może po prostu ktoś ich zatrudnił i dorabiają sobie w ten sposób - pisząc polityczne komentarze, obserwując polityków PO?

“Niektórzy politycy w przeciągu jednej nocy zyskali kilka tysięcy followersów (...) Dane wskazują na anomalie związaną z dużym udziałem kont spoza granicy Polski” - pisze serwis politykawsieci.pl.

To musi być niepokojące. Naukowcy już dowiedli, że 33 proc. wiadomości wysłanych z Twittera w Polsce pochodziło z fikcyjnych kont. Oskarżenia kierowano w stronę Rosji - wpisy miały wzmocnić polski nacjonalizm i niechęć do Ukrainy.

Portal wirtualnemedia.pl pisał o badaniach Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Wynikało z nich, że “20 proc. botów publikujących na Twitterze treści związane z ostatnimi wyborami we Francji zostało wynajętych na czarnym rynku i zamieszczało fake news mające zdyskredytować obecnego prezydenta Emmanuela Macrona”. Podobne sztuczne konta działały podczas wyborów w Stanach Zjednoczonych.

Kto stoi za tego typu sztuczkami w Polsce? Nie wiadomo.

Nie da się jednak ukryć, że korzystają obie strony politycznego sporu. Jedni mają dowód, że obecne protesty to wcale nie wkurzeni młodzi ludzie, a działania potężnego wroga, któremu władza nadepnęła na odcisk. Drudzy mają kolejne potwierdzenie, że ich polityczni rywale to paranoicy, którzy wszędzie widzą zamachy i spisek.

A za wszystko może odpowiadać trzeci gracz, np. zagraniczny, który cieszy się, że Polacy znowu są podzieleni i mają kolejny temat do kłótni.

Problem w tym, że niczego nie wiemy. Możemy się tylko domyślać i podejrzewać. Jest za mało danych, by cokolwiek zweryfikować. To bardzo groźna, niebezpieczna sytuacja.

Tymczasem z astroturfingu już zrobiono kolejny temat do wyśmiewania. Twórca humorystycznych obrazków "Andrzej Rysuje" publikuje komiks, z którego wynika, że wszelkie teorie związane z astroturfingiem to bujdy na resorach. Absurdalne teorie spiskowe. Co, wierzysz, że ktoś ten filmik wypuścił specjalnie? A świeczki to przyniósł protestującym Prometeusz? 1 listopada to też ustawka? Ha-ha-ha!

Na Twitterze wyciągane są wpisy przedstawiające absurdalne teorie. Zgoda, są śmieszne, ale automatyczne wyśmiewanie astroturfingu nie różni się niczym od głosów, że takie same świeczki są dowodem na spisek.

Stanowisko w tej sprawie zależy od tego, po której stronie barykady się stoi: albo nie wierzy się w twitterowe boty, albo twierdzi się, że to finansowane przez Brukselę konta. Absurd goni absurd.

Twitterowe boty manipulujące społeczeństwem to nie teorie spiskowe. Z tym walczą państwa na całym świecie. Można śmiać się z “faksów”, ale lepiej zastanowić się, co zrobić, by płatne trolle były szybciej i skuteczniej namierzane. Albo jak się przed nimi chronić. Tymczasem udaje się, że nie istnieją i nie mogą działać w Polsce. Ewentualnie wierzy się, że są efektem działań przeciwników partii rządzącej z całego świata. Histeryczne komentarze nie przybliżą nas do tego, by internetowe boty nie siały w polskim internecie spustoszenia. A to coraz poważniejszy problem.

Komentarze (64)