SM‑70 - automatyczny strażnik graniczny, który strzelał do ludzi
Jak zabezpieczyć granicę przez nielegalnym przekraczaniem? Gdy rzesze desperatów próbowały uciec z komunistycznych Niemiec na Zachód, władze sięgnęły po automatycznych, uzbrojonych strażników. Maszyny miały jedno zadanie: strzelać do ludzi.
25.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 00:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W czasie Zimnej Wojny kraje bloku wschodniego miały poważny problem: wbrew zaklęciom propagandy ludzie za wszelką cenę usiłowali wydostać się i uciec na Zachód. Powstrzymać mogli ich tylko uzbrojeni strażnicy i represje.
Trudność polegała na tym, że skuteczne uszczelnienie granicy było drogie: wymagało zaangażowania znacznych sił, licznych patroli i budowy niezbędnej infrastruktury. Również najbardziej oczywisty pomysł, czyli ochrona granicy za pomocą pól minowych, miał słabe punkty.
Miny nie najlepiej znosiły wieloletnie przebywanie w ziemi, zalewanie wodą, upały i zamrażanie. Poza tym, aby pole minowe było skuteczne, musiało być tworzone przez tysiące ukrytych ładunków, co także generowało koszty.
Zobacz także
W takich okolicznościach władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej postanowiły sięgnąć po dość nie typowe rozwiązanie i zabezpieczyć granicę przy pomocy samopałów, opracowanych w czasie II wojny światowej przez Niemców na potrzeby obozów koncentracyjnych.
Nazistowski pomysł
Pomysłodawcą tego rozwiązania był Erich Lutter z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, który opracował koncepcję zabezpieczenia obozów koncentracyjnych strzelającymi pułapkami.
Miało na celu ograniczenie liczby strażników, potrzebnych do pilnowania licznych więźniów. Pomysł nigdy nie został zrealizowany, ale dokumentację przejęli Sowieci, którzy następnie udostępnili ją swoim sojusznikom ze wschodnich Niemiec.
Automatyczni strażnicy
W nowoczesnym, przemysłowym wydaniu pułapki, opracowane przez nazistów, przybrały formę kierunkowych min SM-70, których prototypy opracowano dla Niemców w wojskowym instytucie inżynierii VUSTE w sojuszniczej Czechosłowacji.
Urządzenie umieszczano na granicznym ogrodzeniu, a z miny wyprowadzany był długi przewód. Jego poruszenie inicjowało wystrzał.
Eksplozja 110 gramów trotylu wyrzucała z pułapki 80 metalowych odłamków, co na dystansie do 25 metrów (maksymalny zasięg był większy – ponad 100 m) gwarantowało zabicie osoby, która zbliżyła się do ogrodzenia. Ciekawym dodatkiem było zabezpieczenie przed ptakami – dodatkowy przewód, rozciągany nieco powyżej właściwego, dzięki czemu ptaki mogły na nim usiąść bez inicjowania wystrzału.
71 tys. pułapek
W latach 70. władze umieściły wzdłuż granicy NRD aż 71 tys. takich pułapek, zabezpieczając w ten sposób około 440 km linii granicznej (pułapek nie stosowano na murze berlińskim).
Kilka egzemplarzy SM-70 zostało wykradzionych i dostarczonych na Zachód, gdzie wywołały zrozumiałe oburzenie. Rozwiązanie zostało uznane za niezgodne z prawem międzynarodowym, co spowodowało polityczną presję i uzależnienie przyznania kredytów od demontażu zabójczych pułapek. Po kilku latach SM-70 zostały stopniowo usunięte i zastąpione klasycznymi polami minowymi.
Według ostrożnych szacunków podczas prób ucieczki ze wschodnich Niemiec zginęło ponad 900 osób. Około 140 zostało postrzelonych przez SM-70. Ostatnia ofiara, 20-letni Frank Mater, zginęła 22 marca 1984 roku