Gwiezdne wojny wydarzyły się naprawdę. Program zbrojeniowy, który zmienił świat

Gwiezdne wojny wydarzyły się naprawdę. Program zbrojeniowy, który zmienił świat

Gwiezdne wojny wydarzyły się naprawdę. Program zbrojeniowy, który zmienił świat
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik
03.05.2020 08:27

Gwiezdne wojny to coś więcej niż ikona popkultury. Przed laty tym mianem określano ambitny program zbrojeniowy. Choć Amerykanie nie doprowadzili go do końca, prawdziwe gwiezdne wojny zmieniły świat, w którym żyjemy.

Zimna wojna upływała pod znakiem atomowej psychozy. Obawa, że wrogie mocarstwo gdzieś tam, daleko właśnie odpala rakiety z głowicami nuklearnymi, towarzyszyła społeczeństwom przez dziesięciolecia. W latach 80. pojawił się jednak pomysł, jak zneutralizować zagrożenie. Ambitny program zbrojeniowy został – początkowo złośliwie – nazwany gwiezdnymi wojnami.

Przez dziesięciolecia rakieta balistyczna wydawała się bronią, której nie sposób powstrzymać. 5500 rakiet V-2, jakie pod koniec drugiej wojny odpalili Niemcy, spadało na swoje cele, głównie Londyn i Antwerpię, nie dając atakowanym szans na przeciwdziałanie. Jedynym sposobem na uniknięcie V-2 było zniszczenie wyrzutni, zanim rakieta została odpalona. Po starcie na wszelkie działania było już za późno – pozostawała nadzieja, że rakieta nie trafi w cel, co zdarzało się mniej więcej w jednej trzeciej przypadków.

W kolejnych latach V-2 stała się podstawą programu rakietowego kilku krajów, a własne technologie pozwalające na produkcję rakiet balistycznych stworzyło w czasie zimnej wojny co najmniej kilkanaście państw (obecnie liczba ta jest znacznie większa). Rozwój broni rakietowej i broni jądrowej dość szybko doprowadził do sytuacji, w której dwaj najwięksi gracze dysponowali bronią gwarantującą całkowite zniszczenie wroga niezależnie od tego, kto zaatakuje pierwszy.

Obraz
© Domena publiczna

Start testowanej przez Amerykanów rakiety V2 - misja Bumper 8

Wzajemne gwarantowane zniszczenie

Był to tzw. doktryna MUD (Mutual Assured Destruction – wzajemne gwarantowane zniszczenie), która wprawdzie została zdefiniowana przez RAND Corporation, jednak była oczywista dla obu przeciwników. W takiej sytuacji rozpoczynanie atomowej wojny nie miało żadnego sensu – nie można było jej wygrać.

Pojawiały się różne próby wyjścia z tej sytuacji. Jedną z nich było rozmieszczanie rakiet możliwie blisko terytorium przeciwnika — w przypadku Amerykanów było to m.in. terytorium Turcji, a Związek Radziecki usiłował podobnego manewru z Kubą, co doprowadziło do słynnego kryzysu kubańskiego. Innymi sposobami na uzyskanie przewagi było zastosowanie mobilnych wyrzutni czy okrętów podwodnych zdolnych do odpalenia rakiet u wybrzeża przeciwnika. Jednak atomowy konflikt niezmiennie oznaczał przegraną dla obu stron. W filmie "Gry wojenne" obrazowo porównano to z niemożliwą do wygrania grą w kółko i krzyżyk.

Obraz
© kadr z filmu

Kadr z filmu "Gry wojenne"

BAMBI łapie rakiety

W takiej sytuacji szansą na zdobycie przewagi było uniemożliwienie przeciwnikowi wykonania skutecznego odwetu. Oznaczało to, że skuteczna obrona antyrakietowa stawała się – paradoksalnie – najważniejszym atutem niezbędnym do przeprowadzenia ataku, który miałby sens i szanse powodzenia. Pierwsze próby skonstruowania takiego systemu podjęto jeszcze w 1958 roku – zaledwie rok po wysłaniu na orbitę pierwszego satelity.

W Stanach Zjednoczonych przystąpiono wówczas do pracy nad projektem Defender, którego kluczowym elementem był Ballistic Missile Boost Interceptor, czyli BAMBI. Założenia programu, jak wiele innych pomysłów powstałych w apogeum zimnej wojny, były niezwykle spektakularne. Projekt Defender oznaczał umieszczenie na orbitach geostacjonarnych (satelita znajduje się wówczas stale nad tym samym obszarem) nad Związkiem Radzieckim od 400 do 3600 satelitów z antyrakietami BAMBI.

Po wykryciu odpalenia rakiety, co było prostym zadaniem ze względu na ogrom ciepła wydzielanego przy starcie, satelity miały wystrzeliwać z góry na wznoszący się cel pocisk BAMBI, który rozwijałby w powietrzu metalową sieć niszczącą rakietę. Ten osobliwy i skomplikowany w realizacji pomysł został w 1968 roku porzucony. Niszczenie rakiet metalową siecią wydawało się niezbyt dobrym rozwiązaniem w sytuacji, gdy pojawiła się nowa, obiecująca technologia – lasery, nad którymi rozpoczęto intensywne prace od lat 60.

Podobne zwalczaj podobnym

Zanim dopracowano laser tak, by mógł przydać się do zestrzeliwania rakiet, ktoś wpadł na pomysł, że najlepszym zabezpieczeniem przed wybuchem jądrowym jest wybuch jądrowy, z zastrzeżeniem że następuje daleko od celu ataku.

Realizujący to założenie od początku lat 60. projekt Sentinel zakładał, że w kierunku radzieckich rakiet atomowych zostaną wystrzelone amerykańskie antyrakiety XLIM-49 Nike-Zeus z głowicami jądrowymi. Do spotkania miało dojść w górnych warstwach atmosfery – eksplozje antyrakiet miały wytworzyć tam ścianę ognia niszczącą nadlatujące rakiety wroga.

Trudno ocenić skalę skażeń wywołanych taką obroną, jednak pomysł wydawał się na tyle sensowny, że postanowiono go rozwinąć. Z inicjatywy ówczesnego sekretarza obrony, Roberta MacNamary, od 1964 roku wdrażano system Safeguard, który przewidywał użycie rakiet antybalistycznych dalekiego i krótkiego zasięgu: Spartan (160 km) i Sprint (ponad 40 km). W obu przypadkach antyrakiety miały zniszczyć zagrożenie za pomocą wybuchów jądrowych w atmosferze.

Obraz
© Domena publiczna

Do 1975 roku udało się wdrożyć system Safeguard w bazie Nekoma, gdzie miał chronić pobliskie silosy z rakietami balistycznymi. Po osiągnięciu gotowości bojowej cały program został skasowany po uznaniu go za nieefektywny. Widoczną z daleka pozostałością programu Safeguard jest konstrukcja w kształcie piramidy, kryjąca w sobie działający do dziś radar wczesnego ostrzegania.

Pewien wpływ na rozwój tego typu instalacji miał podpisany w 1972 roku traktat ABM, w którym Stany Zjednoczone i Związek Radziecki zobowiązały się nie tworzyć narodowych systemów antyrakietowych. Zgodnie z postanowieniami traktatu każdy z krajów mógł zbudować jeden system o ograniczonym zasięgu, chroniący wybrany rejon — stolicę lub bazę z silosami rakiet balistycznych.

Rosjanie nie pozostają z tyłu

Prace nad własnym systemem antyrakietowym od 1953 roku (prace koncepcyjne rozpoczęto jeszcze w latach 40.!) prowadzili również Rosjanie. W początkowym okresie wymyślili ciekawe rozwiązanie — pocisk V-1000 miał razić cel za pomocą 16 tys. wolframowych kulek. To właśnie dzięki niemu w 1961 roku po raz pierwszy w historii udało się zestrzelić rakietę balistyczną.

W latach 60. porzucono jednak pomysł niszczenia rakiet głowicami odłamkowymi — podobnie jak w Stanach Zjednoczonych zdecydowano o zastosowaniu antyrakiet z głowicami jądrowymi. Opracowany według tych założeń system A-35 był tworzony przez całe lata 60. i osiągnął gotowość bojową w 1974 roku.

Obraz
© Domena publiczna

Podmoskiewski system A-35

Poszczególne elementy A-35, czyli radary i bazy rakietowe, skupiono wokół Moskwy, jednak jego gotowość bojowa była niska. Z czasem zmodyfikowano założenia. Radziecki system antyrakietowy miał być zdolny do przechwycenia zaledwie jednej rakiety balistycznej, a rakiety z głowicami bojowymi postanowiono umieszczać na stanowiskach wyłącznie w razie wzrostu napięcia na arenie międzynarodowej.

Wynikało to przede wszystkim z faktu, że zasilane ciekłym paliwem rakiety nie mogły (w przeciwieństwie do amerykańskich) stale utrzymywać gotowości bojowej.

Laser wkracza do gry

Przełom pojawił się wraz z dopracowaniem technologii laserowej. Pod koniec lat 70. była ona na tyle zaawansowana, że dało się — teoretycznie — wykorzystać promień światła do zniszczenia rakiety. Rozwojowi tej koncepcji sprzyjał fakt, że choć Związek Radziecki dysponował kilkunastoma tysiącami głowic atomowych, to liczba rakiet międzykontynentalnych była o rząd wielkości mniejsza - było ich około 1400.

Wniosek był prosty: lepiej zwalczać 1400 startujących rakiet, niż próbować przechwycić kilkanaście tysięcy głowic nad Stanami Zjednoczonymi. Miały to umożliwić umieszczone w Kosmosie lasery. Przy założeniu, że jeden satelita będzie wyposażony w 24 lasery, wystarczyłoby umieścić na orbicie zaledwie kilkadziesiąt takich obiektów, by już na samym początku ograniczyć skalę każdego ataku. W porównaniu z setkami czy tysiącami satelitów proponowanych w programie Defender wydawało się to całkiem realnym założeniem.

Nawet jeśli nieliczne rakiety zdołałyby się przedrzeć przez tę pierwszą linię amerykańskiej obrony, wciąż można byłoby wykorzystać systemy naziemne. Dawało to — przynajmniej w teorii — po raz pierwszy w historii szansę na obronę Stanów Zjednoczonych przed zmasowanym atakiem rakietowym. W teorii pozwalało również na wykonanie nuklearnego uderzenia i zachowaniu — mimo odwetu — szansy na przetrwanie.

Obraz
© Domena publiczna

Ronald Reagan wygłasza orędzie, ogłaszając rozpoczęcie programu SDI

Rozpoczęcie programu SDI

23 marca 1983 roku prezydent Ronald Reagan wygłosił orędzie do narodu, w którym zadał słynne pytanie: - Czy nie byłoby lepiej ratować życie ludzi, zamiast mścić ich śmierć?

W orędziu ogłosił rozpoczęcie programu SDI (Strategic Defense Initiative — Inicjatywa Obrony Strategicznej). Jego kluczowym założeniem było skrócenie czasu reakcji od wykrycia startu rakiety do jej zniszczenia dzięki umieszczeniu systemu antyrakietowego nie na powierzchni planety, ale na jej orbicie. Było to sprzeczne z postanowieniami Układu o zasadach działalności państw w zakresie badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej, podpisanego również przez Stany Zjednoczone w 1967 roku.

Rozwój technologii kosmicznych, poprzedzający wygłoszenie orędzia jak również coraz większe znaczenie Kosmosu dla bezpieczeństwa USA sprawiły, ze jeszcze w 1982 roku powstało dowództwo odpowiedzialne za działania w przestrzeni kosmicznej - Air Force Space Command.

Przystąpiono również do weryfikacji pierwotnych założeń. Pomysł, by za przechwycenie radzieckiego ataku odpowiadała nieliczna flota satelitów, uznano za nietrafiony. Kilkadziesiąt zawieszonych na orbicie, dużych obiektów było celem łatwym do wykrycia, śledzenia i neutralizacji za pomocą rakiet ASAT. Rozwiązaniem było radykalne zwiększenie liczby satelitów. Skomplikowane, duże systemy miały zostać zastąpione rojem miniaturowych, tanich i możliwych do masowej produkcji i dostarczania na orbitę satelitów Brilliant Pebbles.

W 1987 roku zdefiniowano kluczowe elementy SDI – umieszczone na orbicie systemy uzbrojenia oraz orbitalne i naziemne systemy odpowiedzialne za wykrywanie i namierzanie rakiet przeciwnika. Kosmiczna broń została określona akronimem SBI (Space-Based Interceptors).

Istniało wiele pomysłów na ten komponent — od laserów rentgenowskich (przewidywano zasilanie ich przez reaktory jądrowe lub – w najbardziej fantastycznej koncepcji – serię wybuchów jądrowych na orbicie), przez lasery chemiczne, po broń kinetyczną, jak m.in. railgun.

Krytyka i następstwa programu SDI

Krytycy programu szybko nazwali go "Gwiezdnymi Wojnami", co miało podkreślać jego oderwanie od rzeczywistości, jednak nazwa zaczęła funkcjonować bez swojego pierwotnego, negatywnego wydźwięku. Choć przez całe lata 80. pracowano nad rozwojem systemów wchodzących w skład SDI, to nie sposób odmówić racji krytykom.

Jeszcze 1987 roku Amerykańskie Towarzystwo Fizyczne, jedna z największych i najbardziej prestiżowych tego typu organizacji na świecie, zakwestionowało możliwość wdrożenia SDI w dającej się przewidzieć przyszłości. Zdaniem fizyków, pomysł wybiegał tak daleko w przyszłość, że aby określić szanse na jego realizację, konieczna była co najmniej dekada badań. Zanim udało się je zrealizować, nastąpił koniec zimnej wojny i program militaryzacji kosmosu został przerwany w 1991 roku.

Powstał wówczas raport, z którego wynikało, że zagrożenie zmasowanym atakiem minęło i kluczowe jest skupienie się nad zabezpieczeniem kraju przed pojedynczymi rakietami, które mogłyby zostać zastosowane do ataków terrorystycznych. Rozwijane od tamtego czasu systemy antyrakietowe są wierne tym założeniom i koncentrują się na obronie przed jedną lub kilkoma rakietami jednocześnie.

Z perspektywy czasu pojawiły się sprzeczne interpretacje programu SDI. Choć jego realizacja ze względu na bariery technologiczne była niemożliwa, to miał wpływ na finał zimnej wojny. Zgodnie z zimnowojenną zasadą równowagi sił rozpoczęcie prac przez Amerykanów wymusiło na ZSRR podjęcie technologicznego wyścigu zbrojeń, którego centralnie planowana, niewydolna gospodarka nie była w stanie udźwignąć. Finał tej historii jest powszechnie znany: w 1989 rozpoczął się rozpad radzieckiej strefy wpływów, a samo państwo przestało istnieć w 1991 roku.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)