Samolot 6. generacji dla US Navy. Boeing kontra Northrop Grumman
Druga połowa marca to zdecydowanie czas myśliwców 6 generacji w USA. To także, jak się zdaje, czas wielkich przemian w amerykańskim przemyśle lotniczym.
W piątek 21 marca Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych Ameryki poinformowały, że w programie NGAD, który miał wyłonić następcę samolotu przewagi powietrznej F-22 Raptor, wygrał koncern Boeing, pozostawiając w polu pokonany koncern Lockheed Martin.
F-47, bo tak nazywać ma się przyszła maszyna USAF, ma być samolotem niezwykle zaawansowanym, niezwykle drogim, a sam w sobie ma stanowić "jądro systemu", który ma współtworzyć z kilkoma typami bezzałogowych statków powietrznych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy warto kupić statyw Ulanzi Fotopro F38 Quick Release Video Travel Tripod 3318?
Sukces ten stanowi wielką szansę dla Boeinga, który boryka się z wieloma trudnościami natury techniczno-technologicznej (patrz: problemy tankowca KC-46A Pegasus czy maszyn pasażerskich), a w konsekwencji także z problemami finansowymi. Lockheed zapowiedział już, że zamierza niezależnie od wyniku kontraktu kontynuować prace nad rozwojem swoich maszyn.
Agencja informacyjna Reuters donosiła 25 marca, że US Navy zamierza pójść w ślady USAF i wskazać zwycięzcę we własnym programie F/A-XX. Nie doszło do tego z niewiadomych przyczyn, choć możliwe, że decyzja zapadnie niebawem. Dość przypomnieć, że w programie biorą udział koncerny Boeing i Northrop Grumman (Lockheed Martin został usunięty z programu z powodu oferowania niespełniających wymagań rozwiązań).
Obie firmy mają za sobą określone walory: Boeing jest producentem standardowych morskich samolotów bojowych F/A-18 Super Hornet i EA-18G Growler, zaś NG budował najlepsze morskie samoloty bojowe swoich generacji, a ponadto w razie zwycięstwa byłby trzecim dostawcą myśliwców dla Pentagonu.
Ogromne ryzyko
Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że wybór zwycięzców w tak ważkich programach, zwłaszcza w dobie narastającej rywalizacji na Pacyfiku, jest tyleż wyborem merytorycznym, co politycznym. Od lat bowiem amerykańscy eksperci wskazywali, że w USA wytworzyła się niebezpieczna, bliska monopolowi sytuacja. W obu kluczowych programach maszyn 5 generacji, ATF (przyszły F-22A) i JSF (przyszły F-35A/B/C) wygrał koncern Lockheed Martin.
Koncern przejął więc dwa najbardziej lukratywne programy: topowego myśliwca przewagi powietrznej i wspólnego nowatorskiego "konia roboczego" dla US Army, US Navy i USMC. Pozostałe koncerny zostały na polu maszyn taktycznych albo z niczym, albo z mniej perspektywicznymi programami maszyn 4 generacji (Boeing).
Niektórzy komentatorzy wskazywali wręcz, że sytuacja groziła całkowitym zniszczeniem zdolności do opracowywania nowych taktycznych samolotów bojowych poza Lockheed Martin. Pytano: a co, jeżeli kolejna maszyna Lockheeda się nie uda, kto zapewni Ameryce dominację w powietrzu? Rozdzielenie kontraktów między większą liczbę firm pozwala na zachowanie lub nawet na odtworzenie zdolności i tworzy sytuację, w której Pentagon zawsze ma jakąś alternatywę.
Zawsze w konkursie na nowy samolot można wybierać między dwiema czy nawet trzema konstrukcjami, a jeśli program się nie uda, zawsze zostanie firma, która może znaleźć wyjście awaryjne. W razie powstania monopolu takiej sytuacji by nie było.
Nie tylko maszyny załogowe
Samoloty wielozadaniowe 6 generacji mają mieć bezzałogowych towarzyszy, zgodnie z koncepcją "loyal wingman" (lub "collaborative combat aircraft"). W programie USAF Collaborative Combat Aircraft, w ramach którego Pentagon zamierza kupić co najmniej 1000 odrzutowych dronów, konkurują zupełnie inne firmy: Anduril i General Atomics.
Anduril oferuje maszynę Fury, Genera Atomics zaś rodzinę modułowych maszyn Gambit. 1000 maszyn (a docelowo znacznie więcej) ma współpracować z F-47 i F-35A, maszyny załogowe mają nadzorować po 2 drony każda (przy założeniu, że NGAD będzie ok. 200, a F-35A do współpracy z dronami CCA dostosowanych zostanie 300). Cena 1 CCA ma wahać się od 25 proc. do 33proc. ceny F-35A, a więc będzie to 20-28 mln dol., co oznacza znaczny wzrost kosztów. W roku podatkowym 2026 zostanie wyłoniona jedna firma, która dostanie ten lukratywny kontrakt.
Oczywiście USAF i US Navy realizują też inne programy maszyn bezzałogowych. W ramach samego CCA jest realizowany "podprogram" Off-Board Sensing Station, mający na celu zbudowanie "latającego zestawu sensorów", który w sposób bezpieczny dla pilota i drogiej maszyny załogowej zbierałby i przekazywał informacje dla własnych sł.
Podstawą będzie prawdopodobnie General Atomics XQ-67A, członek rodziny Gambit. Drugim "podprogramem" ma być uzbrojony Off-Board Weapons Station, zwiększający siłę rażenia lotnictwa. Z kolei US Navy rozwija bezzałogowy tankowiec powietrzny Boeing MQ-25 Stingray, a nie sposób zapomnieć o tym, że są i inne firmy, które oferują porównywalne rozwiązania (choćby Kratos ze swoim XQ-58 Valkyrie). Stosunkowo niski koszt (ale i mniejsze zdolności) maszyn bezzałogowych sprawiają, że prace nad nimi mogą podejmować nawet mniejsze, mniej zamożne lecz innowacyjne firmy, dla których "próg wejścia" w bardziej prestiżowych programach byłby nie do pokonania.
Różnorodność lekiem na problemy?
Zarówno podział programów perspektywicznych samolotów załogowych (kontynuacja F-35, NGAD, F/A-XX) między różne firmy, jak również mnogość programów maszyn bezzałogowych i ich potencjalnych zwycięzców sprawiają, że w USA powstaje sytuacja, jakiej nie było od dekad.
Wskutek konsolidacji amerykańskiej zbrojeniówki wokół Big Five (Lockheed Martin, Boeing, Northrop Grumman, RTX, General Dynamics), ale też mniejszych koncernów, zanikło wiele firm z branży lotniczej. Oczywiście nie zawsze całkiem znikały: np. legendarny Grumman (wykupiony przez Northropa w 1994 r.) mógł podjąć walkę o nową maszynę dla US Navy, bez przejęcia McDonnell Douglas w 1997 r. (zresztą spółka sama powstała 3 dekady wcześniej z połączenia dwóch firm…) Boeing nie miałby działu odpowiedzialnego za myśliwce ("właściwy" ostatni myśliwiec Boeing dostarczył w latach 30. XX wieku).
Ale dawniej potężne spółki niemal zanikły: Republic (firma odpowiedzialna za P-47 Thunderbolt i wiele innych) została w 1965 r. przejęta przez Fairchilda, firmę też dziś właściwie martwą. Bell nie produkuje już samolotów, z kolei North American (np. P-51 Mustang) przestał się liczyć właściwie jeszcze w latach 60. i dziś jego pozostałości stanowią własność Boeinga.
Gdy USA miały do dyspozycji wiele firm, Siły Zbrojne mogły przebierać w ofertach. Wzrost kosztów związanych z realizacją programów, błędne decyzje zarządów itp. prowadziły jednak do upadku kolejnych firm i konsolidacji. Oczywiście amerykańskie koncerny dziś właściwie nie mają sobie równych jeśli chodzi o finanse czy zatrudnienie, ale molochy mają tendencję do ograniczania innowacyjności. Ponowny podział prac w segmencie lotniczym między wiele firm w połączeniu z amerykańskimi możliwościami finansowymi może rzeczywiście stanowić drogę ku zachowaniu dominacji nad konkurencją, a ta przecież nie śpi.
Gonienie Chin?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że amerykańskie wzmożenie decyzyjne w kwestii maszyn 6 generacji jest związane z grudniowymi demonstracjami chińskich samolotów Chengdu J-36 i Shenyang J-50. W świecie fanów awiacji i militariów wywołały one sporo zamieszania, prowadząc nierzadko do nieco histerycznych komentarzy o przewadze nad USA. Przedstawiciele USAF jednak uspokajają, dowodząc, że to Waszyngton zachowuje przewagę. Czy na pewno, to pokaże przebieg amerykańskich programów.
W Europie (i nie tylko) powstają dwa przyszłe systemy walki powietrznej: francusko-niemiecko-hiszpański FCAS/SCAF i brytyjsko-włosko-japoński GCAP. O ile ten pierwszy notuje problemy, o tyle drugi posuwa się stale naprzód i ma szansę stosunkowo szybko wejść do służby. Wydaje się, że to on będzie głównym konkurentem eksportowych, uproszczonych wersji F-47 na rynkach globalnych, a przecież chętnych raczej nie zabraknie.