Są groźniejsze niż wyprzedaże. Niedługo tak będziemy płacić za wszystko
Regularne, głośne wyprzedaże nie są już więcej potrzebne, byśmy co miesiąc posłusznie robili zakupy. Jest nowy, znacznie skuteczniejszy sposób na wyciąganie pieniędzy z portfela. Przyznaję: na mnie działa lepiej niż promocje.
W takie dni jak "czarny piątek" wielu obawia się, że wydało więcej niż powinno, na dodatek na rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebowało. Znam ten ból, bo mnie też ciężko było przejeść obojętnie obok kolejnych obniżek - a to niższa cena na książkę, a to na film, a to na płytę i buty. W końcu takich prawdziwych wyprzedaży jest w roku zaledwie kilka, więc można sobie na nie pozwolić.
Doszło jednak do mnie, że groźniejsze nie są atrakcyjne promocje, a moje… subskrypcje. Czyli miesięczny abonament, którym opłacam przeróżne usługi.
Ucieszyłem się, że HBO Go staje się niezależne i wreszcie bez problemów obejrzę nowe “Twin Peaks” i nadrobię “Watahę”. Wcześniej prezent sprawiła mi oferta Legimi, dzięki czemu dostęp do ogromnej liczby książek mogę mieć też na Kindle’u. Wystarczy tylko płacić miesięcznie abonament.
Ale przecież co to jest - pomyślałem. Kolejne 25 zł za filmy, 40 zł na książki. Opłaca się, bo przecież pojedyncze tytuły potrafią tyle kosztować. A tu mówimy o ofercie składającej się z tysięcy cyfrowych produktów.
Tak to działa. Właśnie tak wpada się w sidła. Podliczyłem, ile miesięcznie wydaję na cyfrowe usługi. Netflix, Showmax, Spotify, od czasu do czasu PlayStation Plus to już ponad 100 zł. Wiem, że wraz z premierą kolejnego sezonu “The Grand Tour” w grudniu dojdzie jeszcze Amazon Prime Video. No i HBO GO także zostanie w końcu rozliczone, które niestety razem ze specjalnym pakietem kosztuje w sumie 45 zł. Przekroczyliśmy 150 zł.
Jak się okazało, przed abonamentem na ebooki uratowała mnie stara wersja Kindle’a. Ale to też jest oferta, którą jestem bardzo zainteresowany, więc w teorii można doliczyć kolejne 40 zł.
Powstrzymuję się przed zakupem pakietu sportowego, chociaż akurat z tych wszystkich rzeczy jest najtańszy - 15 zł. Za 44 zł mógłbym jeszcze mieć dostęp do nieograniczonej liczby seansów w kinie. I, sumując potencjalnie atrakcyjne dla mnie oferty, 250 zł wydane miesięcznie. A więc regularnie, a nie tylko z okazji wyprzedaży.
Maciej Samcik, bloger zajmujący się finansami, cytował wyniki ankiety, z której wynika, że “ w Polsce połowa konsumentów robiących zakupy przez internet (a więc „elity”) nie ma żadnej subskrypcji”.
“Z tych, którzy jakieś subskrypcje mają, połowa wydaje na nie mniej niż 200 zł miesięcznie. A tylko mniej niż 20 proc. deklaruje, że płaci więcej niż 400 zł miesięcznie” - pisze Samcik.
Podejrzewam, że nawet “mniej niż 200 zł” przez kilka miesięcy to w ogólnym rozrachunku więcej niż jednorazowo wydaje się przy okazji “czarnego piątku”. Wprawdzie jedna ankieta sugeruje, że w “black friday” przeciętny Polak wydał w ubiegłym roku w tym dniu 413 zł, ale raczej trudno w to uwierzyć. Z badania GfK wynika, że aż 60 proc. konsumentów nie planuje korzystać z ofert, a w 2016 roku zaledwie 12 proc. nabywców dokonało w ten dzień zakupu jakiegokolwiek produktu. Ba, 2/3 ankietowanych Polaków nie spotkało się wcześniej z takimi określeniami.
Właśnie dlatego subskrypcje są groźniejsze niż głośne wyprzedaże. Są zdradliwe. “To tylko kilkanaście złotych” myślimy i aktywujemy kolejną usługę. Suma pobierana jest co miesiąc, ale w dniu, w którym zaczęliśmy z niej korzystać. Czyli 43 zł ucieka 12, a 19,99 zł 18 dnia, a 39,99 zł 25 dnia miesiąca.
Nie mamy sytuacji jak po wyprzedażowym szale, gdy wchodzimy na konto i widzimy, ile nam ubyło. Drobne kwoty odpadają co jakiś czas, więc ich nie sumujemy.
A największy paradoks polega na tym, że nie ma się wyrzutów sumienia. Przynajmniej ja nie mam. A po promocjach zdarzało mi się zastanawiać, czy na pewno to rozsądny zakup, czy nie lepiej było wybrać czegoś innego, czy ja w ogóle tego potrzebowałem. Mnóstwo cyfrowych treści powoduje, że nie żałuję opłacania abonamentu. Zdaję sobie nawet sprawę, że tego jest za dużo, więc suma, którą miesięcznie płacę, jest atrakcyjna. Niewiele za tak wiele.
I ta złudna iluzja kontroli. Że przecież w każdej chwili można zrezygnować. To tylko na próbę, jeden miesiąc i potem koniec. Rzeczywiście tak to działa, ale ja z lenistwa albo przyzwyczajenia trzymam się abonamentu, nawet jeżeli korzystam mniej (a to normalne, przy takiej liczbie usług). “Niech już będzie, może za chwilę pojawi się jakaś nowość, więc potem znowu będę musiał aktywować, za dużo roboty” - takie jest moje podejście.
Subskrypcje to przyszłość. W wielu państwach Unii Europejskiej aż 30 proc. konsumentów ma więcej niż pięć subskrypcji. Abonamenty wychodzą poza internet, czego dowodem jest oferta Cinema City i możliwość oglądania nieograniczonej liczby filmów, jeśli korzysta się z usługi. Czy tak wkrótce będziemy płacić za wszystko? Nie będziemy właścicielami, tylko udostępni się nam swoją ofertę na czas opłacania usługi? Niewykluczone.