Zemsta więźniów Auschwitz na oprawcach z SS. Sięgnęli po broń, której Niemcy śmiertelnie się bali
Radzieccy jeńcy przetransportowani jesienią 1941 roku do Auschwitz byli traktowani gorzej niż zwierzęta. Głodzenie, praca pond siły oraz szalejąca epidemia tyfusu sprawiały, że codziennie umierały ich dziesiątki. Ale paradoksalnie, to właśnie śmiercionośna choroba dała im okazję do zemsty na oprawcach.
Historię opisał w książce Ucieczka z Auschwitz Andriej Pogożew. Był on jednym z nieszczęśników, którzy latem 1941 roku, w trakcie inwazji niemieckiej na ZSRS, dostali się do niewoli, a następnie zostali przetransportowani do Auschwitz.
Epidemia tyfusu w Auschwitz
Po latach relacjonował, że niedożywieni więźniowie szybko zaczęli chorować na tyfus plamisty. Choroba, z uwagi na brak opieki lekarskiej i horrendalne warunku bytowe, zbierała mordercze żniwo:
Wszy w walce z Niemcami
Właśnie w tych makabrycznych okolicznościach jeden z towarzyszy niedoli o nazwisku Wiktor Kuzniecow wpadł na genialny w swej prostocie sposób na to, jak zemścić się na nieludzkich esesmanach. Pogożew pisał:
Plan zdecydowanie przypadł do gustu późniejszemu autorowi Ucieczki z Auschwitz, ponieważ "był bardzo prosty" i leżał w zasięgu możliwości jeńców. Wszy – oceniał – "mogły stać się tajną bronią. I to jaką bronią!".
Inni więźniowie również ochoczo przyklasnęli pomysłowi Kuzniecowa. Nie ma się zresztą czemu dziwić. W końcu jak podkreślał Pogożew jeńcy po raz pierwszy od miesięcy mieli "realną szansę zemścić się za śmierć kolegów, zemścić za nasze cierpienia".
Szybko pojawiły się rezultaty
Osadzeni od razu przystąpili do opracowywania metod wykorzystania chorobotwórczych "pocisków". Szybko okazało się, że:
Po dwóch dniach przygotowań dotychczasowe ofiary w końcu zdecydowały się na użycie swojej, trzymanej w papierowych torbach, improwizowanej broni biologicznej. Zamierzano przystąpić do działania w trakcie liczenia więźniów. Jak można przeczytać w Ucieczce z Auschwitz:
Niemcy zmieniają reguły
Więźniowie z innych baraków szybko podchwycili pomysł Kuzniecowa. Jednakże skala sukcesu okazała się zgubna. Niemcy, sami lub dzięki donosowi któregoś z osadzonych, zorientowali się, że fala zachorowań w ich szeregach nie jest dziełem przypadku. W efekcie:
Każdego kto nie dostosowałby się do tych wytycznych miała czekać śmierć, zaś nawet najmniejsze "poruszenie się skutkowało okrutnym biciem, które często kończyło się śmiercią podejrzanego". Tak zakończyła się akcja zarażania strażników tyfusem.