Marketingowy nokaut irańskich dronów?
Przeprowadzony 13 kwietnia zmasowany irański atak na Izrael z jednej strony był bardzo interesujący, biorąc pod uwagę skalę, z drugiej zaś zakończył się zwyczajnie: zwycięstwem izraelskiej obrony przeciwlotniczej.
05.05.2024 | aktual.: 05.05.2024 20:33
Czy Iran się z tym liczył? Prawdopodobnie tak, ale ważniejsza od samych skutków była kwestia prestiżu. Według oficjalnych informacji żaden ze 170 dronów wystrzelonych przez Iran na Izrael nie przedostał się przez szczelny parasol Cahalu. To samo dotyczy ponad 30 pocisków manewrujących i ponad 120 balistycznych.
Stało się to przyczynkiem do rozważań, czy irańskie bezzałogowce są cokolwiek warte. Tak nieskuteczny atak zrodził obawę, że reputacja trzeciego bliźniaka (programu budowy systemów bezzałogowych, dwoma innymi są programy rakietowy i nuklearny) ulegnie mocnemu nadszarpnięciu. Miałoby to daleko idące skutki, jeśli chodzi o irańską projekcję siły na Bliskim Wschodzie i poza tym regionem świata.
Jaki jest jednak wniosek? Globalne zainteresowanie irańskimi dronami prawdopodobnie nie osłabnie pomimo nieudanego ataku na Izrael. Zawsze będzie potrzeba tanich (ale mało zaawansowanych technicznie) środków napadu powietrznego, aby walczyć z przeciwnikiem nie tak zaawansowanym pod względem potencjału jak Izrael czy Stany Zjednoczone. Bezprecedensowy atak z połowy miesiąca raczej nie zmniejszy rosnącego globalnego apetytu na bezzałogowe systemy Teheranu, szczególnie wśród krajów, które chciałyby się uniezależnić od zachodniego uzbrojenia albo takich, które nie mają szansy na ich pozyskanie z uwagi na embargo czy niezgodność z interesami politycznymi, szczególnie jeśli chodzi o amerykańską politykę zagraniczną.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Fabian Hinz, pracownik naukowy ds. analiz obronnych i wojskowych w Międzynarodowym Instytucie Studiów Strategicznych, podkreślił w wywiadzie dla Breaking Defense, że większość krajów potencjalnie zainteresowanych irańskimi dronami nie kupiłaby ich w celu użycia ich przeciwko przeciwnikom podobnym do Izraela i USA.
W kwietniowym ataku brały udział dwa reprezentatywne typy dronów: Szahed-131 i jego większy brat Szahed-136. Pierwszy ma zasięg od 700 do 1000 kilometrów, a drugi zaś – od 1000 do 2000 kilometrów. Wszystkie te dane mają charakter szacunkowy, gdyż te podawane przez tubę propagandową Teheranu są niewiele warte. Wymienione dwa typy dronów (prawdopodobnie wraz z Mohadżerami-6) używane są szeroko przez rosyjskie wojsko na froncie działań wojennych w Ukrainie. Zadebiutowały operacyjnie znacznie bliżej domu podczas ataku bojowników Huti na Arabię Saudyjską w 2019 r.
Za zakupem i użyciem irańskich systemów bezzałogowych przemawia przede wszystkim asymetria kosztów. Pociski przeznaczone do niszczenia tych dronów są znacznie droższe niż koszty produkcji i użycia tych dronów. Przeprowadzanie ataków za ich pomocą nakłada na obrońcę większe koszty, co przyczynia się do drenowania budżetu. Przykład izraelski nie jest tu odosobniony, gdyż szczególnie na swojej skórze odczuwała to Arabia Saudyjska, która narażona była (a właściwie nadal jest) na ataki ze strony Ansar Allah. W przypadku Izraela czy Arabii Saudyjskiej koszt niszczenia bezzałogowców nadal jest wyższy niż koszt użycia tych dronów.
Kalkulacja koszt-efekt może wyglądać atrakcyjnie dla wielu zagranicznych nabywców, od rządów państw aż do klientów niepaństwowych. Według źródeł irańskich kilka miesięcy po inwazji Rosji podobno 22 kraje wykazały zainteresowanie zakupem tamtejszych dronów. Zdaniem izraelskiego ministra obrony Joawa Gallanta nawet ta liczba może być bardzo zaniżona i w faktycznie może sięgać aż 50.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dane zebrane przez Instytut Pokoju Stanów Zjednoczonych wykazały, że oprócz niepaństwowych sojuszników, takich jak Hezbollah i czy milicje szyickie w Iraku i Syrii, nabywcami bsl i amunicji krążącej stało się co najmniej siedem krajów, od Tadżykistanu po Wenezuelę. Według Behnama Ben Taleblu z Fundacji na rzecz Obrony Demokracji potencjalnymi kolejnymi celami mogą być Boliwia lub Białoruś, ale już teraz są obecne w strefach konfliktowych lub w uzbrojeniu państw na czterech kontynentach: w Azji, Afryce, Europie i Ameryce Południowej. Nic w tym dziwnego, gdyż kraje Afryki i Bliskiego Wschodu, które nie mają problemu z irańską polityką i jednocześnie nie mają dużo pieniędzy na zakup drogich dronów.
Szczególnie rynek afrykański jest dobrym obszarem do rywalizacji chińsko-irańskiej z uwagi na popyt (konfliktogenność), jak i zasobność portfeli tamtejszych klientów. Chiny mają oczywistą przewagę z uwagi na siłę swojego kompleksu wojskowo-przemysłowego, ale poza Pekinem Iran ma niewielu konkurentów na niszowym rynku. W kwestii amunicji krążącej to nawet irańskie maszyny mają pewną przewagę nad chińskimi, przede wszystkim przemawia za nimi kwestia doświadczenia operacyjnego.
Teheran nie ma żadnego rywala w Rosji. Po pierwsze, rosyjski przemysł obronny nigdy nie brylował w zakresie bsp, czego przykładem jest sięgnięcie po irańskie maszyny podczas wojny z Ukrainą. Jak dotąd tylko mjanmańskie siły zbrojne wykorzystują drony Orłan-10, nie licząc Kazachstanu i Armenii, które są krajami byłego Związku Sowieckiego. Amunicja krążąca Łańcet-3 nie jest jeszcze gotowa na eksport.
Rosjanie mają duże problemy z wolnymi mocami produkcyjnymi, które pozwoliłyby na eksport, ciągle odbudowując straty materialne w Ukrainie. Nie są w stanie zaspokajać potrzeb klientów zagranicznych, a ponadto zaufanie do rosyjskiego uzbrojenia jest na pewno mniejsze niż przed 24 lutego 2022 r. W przeciwieństwie do Irańczyków, którzy produkują je w dużej mierze, aby dostarczyć sojusznikom na Bliskim Wschodzie. Teheran jest bardzie dystrybutorem uzbrojenia niż eksporterem, dlatego też brak oficjalnych wzmianek o jakichś spektakularnych kontraktach. Największą zaletą irańskich dronów jest to, że mogą być dostarczane z mniejszymi zobowiązaniami i mniejszymi obawami co do interoperacyjności.
Na początku tego miesiąca Reuters poinformował, że irańskie drony znalazły się w uzbrojeniu sudańskich sił zbrojnych, podsycając wojnę domową w tym państwie. Miały tam trafić już w ubiegłym roku. Siły rządowe początkowo używały artylerii, samolotów i starszych dronów do likwidowania rebeliantów w gęsto zaludnionych dzielnicach Chartumu i innych miast. Starania te nie szły jednak w parze z efektami. Jednak już na początku stycznia – według bezpośrednich obserwatorów – z bazy wojskowej Wadi Sajidna na północ od Chartumu zaczęły startować znacznie skuteczniejsze drony.
Sudańskie siły zbrojne zaprzeczały, jakoby używane systemy bezzałogowe pochodziły bezpośrednio z Iranu i odmówiły podania informacji, w jaki sposób je zakupiono ani ile jest w uzbrojeniu. Faktem jest, że w ubiegłym roku przywrócono kontakty dyplomatyczne, a Iran jest zaangażowany w rozwój współpracy wojskowej, traktując to państwo jako rynek zbytu dla swojego uzbrojenia. Ponadto w zamian za broń islamska republika uzyskała bazę wypadową na Morzu Czerwonym po afrykańskiej stronie.
Irańskie systemy bezzałogowe trafiły do afrykańskiego państwa prawdopodobnie w grudniu 2023 r. i styczniu 2024 r. Wówczas samolot transportowy Boeing 747-200 obsługiwany przez linie lotnicze Gheszm Fars odbył sześć lotów z Iranu do Port Sudan. W tym samym czasie wywiad paramilitarnych Sił Szybkiego Wsparcia donosił o dostawach dronów Mohadżer-4, Mohadżer-6 i Ababil. W styczniu Mohadżera-6 uchwyciło zdjęcie satelitarne na pasie startowym bazy Wadi Sajidna.
Kazus sudański potwierdza, co napisano wyżej. Irańskie bezzałogowe statki powietrzne i amunicja krążąca nadal będą łakomym kąskiem. Szczególnie dla tych biednych państw, które tanim kosztem będą chciały osiągnąć swoje cele. Nadal będą atrakcyjne dla aktorów niepaństwowych, szczególnie tych, które są zainteresowane erozją izraelskiego potencjału obronnego. Tamtejsze media podawały, że łączny koszt efektorów obrony przeciwlotniczej, które wystrzelono, aby poradzić sobie z irańskim atakiem z 13 kwietnia, osiągnął pół miliarda dolarów. Tym samym irańskie drony pozostają względnie tanim środkiem napadu powietrznego.