Izraelski atak na iracki reaktor
7 czerwca 1981 roku Izraelczycy zbombardowali iracki reaktor atomowy Osirak. Dzięki temu Saddamowi Husajnowi nie udało się wyprodukować bomby atomowej.
31.05.2023 10:48
Już w 1976 roku Irak kupił od Francji atomowy reaktor typu Osiris, a następnie drugi, mniejszy, typu Isis, rzekomo dla celów badawczych. Zainstalowano je w Ośrodku Badań Atomowych w miejscowości Tuwaitha, 18 kilometrów na południe od Bagdadu. Transakcja od początku budziła zaniepokojenie Amerykanów, choć jeśli rzeczywistym celem Saddama Husajna był wojskowy program nuklearny, to pozyskiwanie zeń niezbędnego do tego plutonu bez zaalarmowania Paryża, który systematycznie kontrolował jego eksploatację, było niemal niemożliwe. Co więcej, Francuzi wyposażyli sprzęt w dodatkowe, tajne mechanizmy zapobiegawcze, o których poinformowali Amerykanów.
Nie wiadomo jednak, czy poinformowali też Izraelczyków, którzy od początku kategorycznie protestowali przeciwko transakcji, ani też czy uzyskanymi z Paryża zapewnieniami podzielili się z nimi Amerykanie. Nie wiadomo też, czy Jerozolima byłaby gotowa na nich polegać: Husajn wielokrotnie mówił o konieczności skonstruowania broni atomowej, żeby przeciwstawić się Izraelowi. W obliczu zaistniałej sytuacji Izrael zdecydował się na środki radykalne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nieudany sabotaż
W 1979 roku, gdy zaczęła się budowa instalacji w Tuwaicie, agenci Mossadu dokonali sabotażu reaktora, zanim opuścił on Francję; nie spowolniło to jednak prac w sposób znaczący. Rok później w Paryżu został zamordowany szef irackiego programu atomowego Jahija El Maszad, egipski profesor po studiach w Moskwie. Kilka tygodni później w wypadku samochodowym zginęła prostytutka, którą policja paryska wiązała z zamachem na Irakijczyka. Francja oficjalnie oskarżyła o jego zabicie Mossad, ale Izrael zaprzeczył.
Transport wyposażenia reaktora oraz potrzebnego do jego uruchomienia paliwa atomowego odbywał się odtąd jednak bez przeszkód. W dodatku także Włochy sprzedawały do Iraku technologię, która miała zastosowanie w produkcji broni atomowej i być może pozwoliłaby obejść znane francuskie zabezpieczenia.
Tymczasem w Iranie obalono szacha, zaś Irak, pozostający z nim w konflikcie granicznym i zaniepokojony wpływem, jaki na jego własną szyicką większość mógł mieć triumf ajatollaha Chomeiniego, zaatakował wschodniego sąsiada. We wrześniu 1980 roku dwa irańskie phantomy zbombardowały ośrodek w Tuwaicie, wyrządzając jednak jedynie niewielkie szkody. Prace nad uruchomieniem reaktora trwały nadal. Wywiad izraelski szacował, że zostaną ukończone latem roku 1981.
Problematyczna misja
Decyzja, by zniszczyć reaktor – któremu Francuzi nadali nazwę od połączenia słów Osiris i Irak – zapadła już, po ostrych sporach w rządzie, w 1979 roku. Wszyscy się zgadzali, że jest wskazana, ale jej przeciwnicy byli zdania, że koszt będzie zbyt wysoki: grozi wywróceniem bardzo jeszcze świeżego i kruchego procesu pokojowego z Egiptem oraz wywołaniem ostrego konfliktu politycznego z Paryżem.
Decyzja w końcu zapadła, ale wówczas podstawowym problemem stało się to, że izraelskie samoloty musiałyby przelecieć ponad 1600 kilometrów w jedną tylko stronę – i to nad terytorium jednego z dwóch wrogich państw arabskich, Jordanii lub Arabii Saudyjskiej. Konieczne było wyposażenie maszyn w dodatkowe zbiorniki oraz tankowanie w locie. Obawiano się także reakcji lotnictwa irackiego – podczas lotów zwiadowczych iracki mig-21 zaatakował izraelskiego phantoma i pilot musiał się katapultować.
Problem paliwa rozwiązały kupione w USA samoloty cysterny, a problem irackiego lotnictwa przypadkowo rozwiązali Irańczycy, którzy zbombardowali jego główną bazę, zadając Irakijczykom ciężkie straty. Problemu trasy jednak oczywiście nie można było rozwiązać, więc sięgnięto po podstęp. Kiedy 7 czerwca 1981 roku osiem izraelskich F-16 oraz osłaniająca je szóstka F-15 wzbiło się w powietrze z bazy w Etcijon, wleciawszy w jordańską przestrzeń powietrzną, piloci rozmawiali z jordańskimi kontrolerami lotniczymi po arabsku z akcentem saudyjskim, skutecznie ich przekonując, że są saudyjskim patrolem, który omyłkowo zboczył z trasy. Potwierdzili tę wersję, wlatując w przestrzeń powietrzną Arabii Saudyjskiej, gdzie z kolei udawali, mówiąc z akcentem jordańskim, patrol jordański.
Królewska wpadka
Jednym z pilotów uczestniczących w nalocie był porucznik Ilan Ramon, w przyszłości pierwszy izraelski kosmonauta, który zginąć miał w roku 2003 w katastrofie amerykańskiego promu kosmicznego "Columbia". Dziś, gdy trasę każdej maszyny śledzą komputery, taki podstęp nie byłby możliwy – ale niemal pół wieku temu, przy odpowiedniej dawce bezczelności i łucie szczęścia, mógł się powieść. Ale niezwykłym zbiegiem okoliczności izraelską formację zauważył z pokładu swego jachtu w zatoce Akaba król Jordanii Husajn. Rozpoznał izraelskie oznakowania samolotów, zauważył dodatkowe zbiorniki paliwa – i trafnie uznał, sam będąc pilotem, jaki jest cel Izraelczyków. Polecił natychmiast przez radio, by ostrzeżono Bagdad, ale z powodu zakłóceń komunikacyjnych jego wiadomość nie dotarła na czas.
Taka w każdym razie nadal jest wersja oficjalna, która wszelako budzi pewne wątpliwości. Izraelskich pilotów szkoli się w różnych umiejętnościach, ale akurat znajomość arabskiego w jego różnych wariantach nie jest jedną z nich. W arabskich monarchiach na ogół się nie zdarza, by bezpośredni rozkaz króla nie został wykonany, bo gdzieś zawiódł sprzęt. No i wersja ta milczy o tym, jak tłumaczyli Izraelczycy swój powrotny lot nad Arabią Saudyjską i Jordanią, zwłaszcza że ta ostatnia już dzięki królowi wiedziała, że po ich niebie przeleciała izraelska formacja. Sądzić należy, że nawet udawanie przez pilotów lingwistów akcentu irackiego na niewiele by się zdało.
"Zbliża się Armagedon"
Po dwóch godzinach i czterdziestu minutach lotu Izraelczycy znaleźli się nad celem. Maszyny wspięły się na wysokość 2000 metrów (wcześniej leciały nisko z obawy przed radarami), po czym zaatakowały z lotu nurkowego. Każdy z F-16 zrzucił po dwie 900-kilogramowe bomby Mark 84, z których przynajmniej połowa trafiła w cel. Późniejsze irackie śledztwo ujawniło, że iracka ochrona przeciwlotnicza Tuwaithy miała akurat wtedy przerwę obiadową, więc wyłączyła – w trakcie trwania wojny, świeżo po udanym irańskim nalocie na bazę lotniczą – nawet radary.
Wszystkie maszyny izraelskie bezpiecznie powróciły do bazy. W nalocie zginęło dziesięciu żołnierzy irackich oraz francuski technik. Zaatakowany obiekt został w znacznym stopniu zniszczony; Francja zapowiedziała pomoc w jego odbudowie, lecz do tego nigdy nie doszło. Na drodze stanęła najpierw wojna irańsko-iracka, a potem międzynarodowe sankcje na Iran. Tuwaitha została ostatecznie zniszczona w dziesięć lat później w nalocie USA podczas pierwszej wojny w Zatoce.
Izraelski nalot potępiła najpierw Rada Bezpieczeństwa, a potem Zgromadzenie Ogólne ONZ. W obu wypadkach USA głosowały za rezolucjami i w ramach retorsji zablokowały sprzedaż Izraelowi kolejnych F-16. IAEA potwierdziła, że nic nie świadczyło, by Osirak mógł być wykorzystywany do celów wojskowych, potępiła atak i zawiesiła wszelką współpracę z Izraelem.
Prezydent USA Ronald Reagan w prywatnym dzienniku zapisał, że na skutek akcji izraelskiej "zbliża się Armagedon", a premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher publicznie porównała ją do sowieckiej inwazji na Afganistan. Oba państwa odegrają później w pierwszej, a następnie drugiej wojnie w Zatoce kluczową rolę. Oficjalnym powodem drugiej z nich była chęć zapobieżeniu wyprodukowaniu przez Husajna broni atomowej. Dowodów na takie możliwości irackiego dyktatora, a choćby intencje, nigdy nie znaleziono.
Źródło: Tekst stanowi fragment najnowszej książki Konstantego Geberta "Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela" (Agora 2023).