Rozejm bożonarodzeniowy. Zamiast strzelać, żołnierze zaczęli śpiewać kolędy
24.12.2020 09:46, aktual.: 02.03.2022 23:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zamiast frontowej rzezi – życzenia, prezenty i wspólne kolędowanie. Boże Narodzenie na froncie pierwszej wojny światowej było dla polityków szokiem: żołnierze wcale nie chcieli się zabijać. Dlatego zrobiono wszystko, by skutecznie pozbawić ich ludzkich uczuć.
Zaczęło się niewinnie, od ozdobionych choinek, którymi Niemcy przystroili swoje okopy. Później, w noc wigilijną, zaśpiewali swoje kolędy. Anglicy odpowiedzieli oklaskami, po czym zaśpiewali własne. Tej nocy nikt nie strzelał. A gdy nadszedł świt, żołnierze zaczęli wychylać się z okopów.
Każdego innego dnia oznaczało to pewną śmierć. Ale tym razem było inaczej – w pierwszy dzień świąt żołnierze z położonych naprzeciw okopów zaczęli składać sobie życzenia, ignorując nawoływania oficerów przerażonych nagłą utratą woli walki wśród podwładnych.
Żołnierze nie chcą walczyć
Ktoś zaproponował, by wspólnie odnaleźć i pogrzebać zabitych, leżących na ziemi niczyjej, która na co dzień była pooraną ostrzałem artyleryjskim strefą śmierci. Żołnierzy wrogich armii pochowano we wspólnym, zbiorowym grobie. Pomiędzy okopami angielski kapelan odprawił także mszę, w której wzięli udział żołnierze obu stron.
Późniejszy rysownik, Bruce Bairnsfather, po tym, jak wymienił się guzikami z niemieckim oficerem, zauważył: "Zobaczyłem celowniczego karabinu maszynowego, który w cywilu był fryzjerem amatorem, obcinającego nienaturalnie długie włosy jakiemuś Boche (określenie Niemców), który cierpliwie klęczał na ziemi, gdy maszynka przesuwała się po jego karku."
Niedawni przeciwnicy zaczęli ze sobą rozmawiać, wymieniać się adresami i przekazywać podarunki. A także częstować papierosami, alkoholem i aktualnie dostępną żywnością. Jak w liście wspomina Anglik, Frederick W. Heath: "Gdybyśmy mieli więcej puddingu, wszyscy Niemcy by się poddali."
Mecz między drutami kolczastymi
Na rozmowach, życzeniach i prezentach się nie skończyło, bo na ziemi niczyjej rozegrano nawet mecz piłkarski. A ponieważ chętnych do gry było więcej, niż przewidują przepisy, w praktyce grupy wojska biegały za piłką pomiędzy liniami zasieków.
Wśród uczestników tamtych wydarzeń był m.in. Bertie Felstead, uznany w 1999 roku za najstarszego człowieka w Wielkiej Brytanii. Słynny weteran tak wspominał tamte chwile:
"Ktoś podsunął ten pomysł i jakoś udało nam się zrobić futbolówkę. To nie był typowy mecz, a raczej coś z rodzaju "wszyscy na wszystkich". Po każdej ze stron było może z 50 osób. (…) Nie wiem, jak długo to trwało, prawdopodobnie pół godziny i nikt nie notował wyniku."
To właśnie ten element świątecznego zawieszenia broni stał się jego symbolem i w późniejszych latach był mocno mitologizowany. Jego skala była jednak bardzo mała. Owszem, mecze pojawiają się we wspomnieniach żołnierzy, ale najczęściej jako zasłyszana historia, a nie wydarzenie, w którym piszący bezpośrednio brali udział, przez co sam fakt frontowych rozgrywek był wielokrotnie kwestionowany.
W spontanicznym zawieszeniu broni wzięło udział około 100 tys. żołnierzy. Tak masowe wystąpienie nie mogło ujść uwagi najwyższych dowódców i władz państwowych: politycy i wyżsi dowódcy wpadli w panikę. Bo cud bożonarodzeniowy – jak po latach nazywano niespodziewany rozejm – uporczywie nie chciał przestać się dziać.
Jak przywrócić wojnę?
Wybiła godzina kończąca ustalone zawieszenie broni i choć na niektórych odcinkach wrócono do wojowania, to w wielu miejscach żołnierze obu stron nie mieli najmniejszej ochoty zabijać się nawzajem.
Doskonale wiedzieli, że pobliskiej linii okopów nie zajmują krwiożercze monstra, tylko tacy sami ludzie, których kaprys losu ubrał w obce mundury i rzucił na front, by w imię wielkiej polityki zabijali podobnych sobie nieszczęśników.
Spokój na froncie – trwający w niektórych miejscach aż do początku stycznia – Anglicy zakończyli dopiero za pomocą strzelców wyborowych, którzy strzelając do wychylających się żołnierzy zmusili ich do podjęcia walki. Niemcy zastosowali inną metodę – wycofali część jednostek, zastępując je innymi, które nie miały okazji zbratać się z przeciwnikiem.
Klęska propagandy
Rozejm bożonarodzeniowy – bliski idei starogreckiej ekechejri czy średniowiecznemu rozejmowi bożemu, był nie tylko triumfem człowieczeństwa. Był także klęską działań propagandowych.
Nic dziwnego, że po takich doświadczeniach, organizując Biuro Propagandy Wojennej, którego celem było odczłowieczenie i zohydzenie wrogów, Anglicy zaprosili do współpracy najwybitniejszych pisarzy i dziennikarzy epoki (uczestnictwa w kampanii nienawiści odmówił jedynie Rudyard Kipling).
Podobnie uczynili Francuzi, którzy zorganizowali własny odpowiednik - Maison de la Presse. Wyolbrzymione lub całkiem zmyślone historie o wojennych okrucieństwach, którym każdy cywilizowany człowiek powinien się przeciwstawić wyruszając na front, zaczęły krążyć po świecie.
Równie zdeterminowani byli Amerykanie, gdzie władze musiały najpierw przekonać obywateli, wśród których miliony miały niemieckie korzenie, że Stany Zjednoczone powinny w ogóle przyłączyć się do wojny. To właśnie z tamtej kampanii pochodzi ikoniczny dziś plakat Jamesa Montgomery’ego Flagga "Uncle Sam Wants You".
Wróg to nie człowiek
O ile w pierwszych miesiącach Wielkiej Wojny propaganda skupiała się na merytorycznych argumentach i próbowała wytłumaczyć społeczeństwu, dlaczego wojna jest konieczna, to cywilizacyjne hamulce szybko puściły.
Wroga na wszelkie sposoby dehumanizowano, wyolbrzymiając popełnione i przypisując mu całkowicie wymyślone zbrodnie.
Kogo nie cieszy pokój?
Także dowództwo walczących armii wyciągnęło wnioski i zrobiło wiele, by rozejm bożonarodzeniowy już się nie powtórzył. Oficerów, którzy wzięli udział w świątecznym zawieszeniu broni, spotkały przeniesienia (choć skala szykan bywa często przejaskrawiana). Przyspieszono także rotację oddziałów, przerzucając je wzdłuż linii frontu tak, by żołnierze nie mieli czasu i okazji na poznanie swoich przeciwników.
Ewentualne, oddolne próby organizowania rozejmu uniemożliwiono w prosty i skuteczny sposób: świątecznymi długotrwałymi nawałami artyleryjskimi, które zmuszały żołnierzy do ukrycia się i nie dawały szansy na jakiekolwiek porozumienie.
Mimo tych przeciwności świąteczne zawieszenie broni, choć w znacznie mniejszej skali, powtórzono przez dwie kolejne zimy.
Jednak nie wszyscy żołnierze cieszyli się z rozejmu, czego przykładem są zapiski niemieckiego kaprala z 16. Bawarskiego Rezerwowego Pułku Piechoty. Obserwując kolegów, bratających się z brytyjskimi żołnierzami, w swoim notatniku pisał z oburzeniem: "Takie rzeczy nigdy nie powinny się wydarzyć w czasie wojny!" Kapral nazywał się Adolf Hitler.