Rocznica wybuchu w Czarnobylu: "Nie wiedzieliśmy, że to reaktor. Nikt nam tego nie powiedział"
26 kwietnia 1986 roku - w Czarnobylu dochodzi do wybuchu reaktora Elektrowni Jądrowej.
"O promieniowaniu nie wiedzieliśmy prawie nic. (…) Potem ci chłopcy, którzy niedługo potem umarli, poszli na dach. Waszczyk Kolia, Wołodia Prawik i inni. Wspięli się po drabinie i nie widziałem ich więcej" - wezwany w środku nocy do pożaru w elektrowni Grigorij Khmel nie miał pojęcia, że jedzie gasić reaktor. Trafił w sam środek największej katastrofy jądrowej w historii.
Podobnie jak w przypadku wielu innych tragicznych wydarzeń, w Czarnobylu nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii. Jej zwiastunem był fakt, że spiesząc się z oddaniem elektrowni do użytku, dwa lata wcześniej nie przeprowadzono wszystkich testów. W gruncie rzeczy chodziło o formalność – skrócenie lub wyeliminowanie kilkudziesięciosekundowej przerwy, jaka mogłaby wystąpić pomiędzy awaryjnym wyłączeniem reaktora a uzyskaniem pełnej mocy przez generatory awaryjne zasilające m.in. aparaturę kontrolną.
Niewielki problem, który można było rozwiązać, kupując dodatkowy, spalinowy generator prądu, w gospodarce centralnie planowanej okazał się wielkim wyzwaniem. Od banalnego, ale niezaplanowanego zakupu prostsze okazało się przeprojektowanie i przetestowanie głównego turbogeneratora elektrowni.
Tym, co różniło czarnobylski reaktor od większości stosowanych współcześnie, był jego militarny charakter. Choć zadaniem elektrowni była po prostu produkcja energii, został skonstruowany tak, by produkować pluton-238, używany do zasilania sond kosmicznych i budowy głowic jądrowych. Związane z tym rozwiązania konstrukcyjne oznaczały, że w przypadku niektórych awarii moc reaktora zamiast maleć, będzie samoczynnie wzrastać.
Wartą wspomnienia postacią był również zastępca naczelnego inżyniera w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, Anatolij Stiepanowicz Diatłow, który bezpośrednio odpowiadał za przeprowadzenie testu i nadzór nad nim. Diatłow był doskonałym specjalistą, który swoją pozycję osiągnął nie dzięki poparciu partii, ale za sprawą rzetelnej pracy naukowej. W rezultacie miał autorytet wśród podwładnych bez zastanowienia wykonujących wszelkie polecenia przełożonego.
Do każdej katastrofy prowadzi długi łańcuch zdarzeń
25 kwietnia wszystko było w najlepszym porządku. Solidnie przygotowano się do zaplanowanego testu, załoga została przeszkolona z procedur awaryjnych i… w pobliskiej elektrowni przerwano produkcję energii. Aby nie dopuścić do blackoutu, elektrownia w Czarnobylu musiała chwilowo zawiesić swój eksperyment i pracować normalnie.
Zgoda na wykonanie testu przyszła wiele godzin później, gdy w pracy była kolejna zmiana załogi, której nikt nie przeszkolił z procedur awaryjnych. Nikt jednak nie zaprzątał sobie głowy takim drobiazgiem i zgodnie z planem przystąpiono do kontrolowanego wyłączenia jednego z reaktorów.
Brak doświadczenia załogi i presja ze strony Diatłowa, który popełniał kolejne błędy, ale nikt nie odważył się mu przeciwstawić, doprowadziły do niestabilności reaktora. W teorii nie by ło to równoważne z katastrofą – konstruktorzy elektrowni przewidzieli taką możliwość i opracowali układ awaryjny, który miał zadziałać w takiej sytuacji. Problem polegał na tym, że układ ten został wcześniej ręcznie wyłączony, aby nie przeszkadzał w czasie eksperymentu.
Dwie eksplozje
Długi łańcuch popełnionych w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin błędów zakończył się o godzinie 1:23:40. Aleksander Akimow, kierownik zmiany, rozpoczął wówczas tzw. SCRAM (procedurę awaryjnego wygaszenia łańcuchowej reakcji rozszczepienia) i zaczął wprowadzać do rdzenia grafitowe pręty pochłaniające neutrony.
Na ratunek było już jednak za późno. Pręty nie zostały prawidłowo wprowadzone do rdzenia i moc reaktora w ciągu siedmiu sekund wzrosła z 300 MW do 30 GW. Rosnące ciśnienie rozerwało zbiorniki chłodziwa, a topiące się paliwo zaczęło wpadać do wody, zmieniając ją w parę. Ciśnienie wewnątrz reaktora zaczęło szybko rosnąć i o godzinie 1:24:20 nastąpiła pierwsza eksplozja – para rozerwała osłonę reaktora.
Spowodowane pierwszym wybuchem zniszczenia sprawiły, że wewnątrz reaktora zaczęło dochodzić do termolizy wody, co skutkowało wydzielaniem się wodoru i tlenu. Efektem była druga eksplozja. Tym razem nie wywołało jej ciśnienie pary wodnej, ale wybuch wodoru, który podpalił elementy konstrukcyjne reaktora i wyrzucił do atmosfery radioaktywny pył.
Strażacy nie wiedzą o niebezpieczeństwie
Pierwszymi ofiarami katastrofy w Czarnobylu byli strażacy. Początkowo nikt nie powiadomił ich o zagrożeniu i zostali wezwani po prostu do pożaru w elektrowni — jej dyrektor Wiktor Briuchanow postanowił zataić informacje o skażeniu. Problem polegał również na tym, że zagrożeniem było nie tylko promieniowanie. Pożar trawiący m.in. grafitowe osłony reaktora powodował wydzielanie ogromnej ilości szkodliwych gazów.
Pogląd na to, jak zabójcza dla ekip ratowniczych była praca przy usuwaniu skutków katastrofy, daje poniższa infografika ze skalą porównawczą dawek promieniowania, przyjmowanych przy różnych okazjach:
Prowadzona z wielkim poświęceniem czy – z punktu widzenia decydentów – pogardą dla życia ludzi akcja ratownicza polegała również na zrzucaniu na reaktor ze śmigłowców piasku i innych substancji. To właśnie wówczas doszło do tragicznego i zarejestrowanego przez kamery wypadku, gdy śmigłowiec Mi-8 zahaczył wirnikiem o liny dźwigu i spadł wraz z załogą do reaktora.
Elektrownia działała wiele lat po katastrofie
Do akcji ratunkowej zaangażowanych mnóstwo służb i jednostek. O jej skali świadczy wielkie (i w ostatnich latach pustoszejące) cmentarzysko napromieniownych pojazdów, które po zakończeniu działań zostały zgromadzone w jednym miejscu z wymontowanymi silnikami.
Bezpośrednim następstwem katastrofy była ewakuacja okolicy, w tym miast Czarnobyla i Prypeci i utworzenie wokół elektrowni zony – zamkniętego i wyludnionego obszaru, nazywanego również Strefą Wykluczenia, w której znalazł się m.in. gigantyczny i będący bohaterem wielu teorii spiskowych radar pozahoryzontalny, nazywany Okiem Moskwy.
Nie znaczy to jednak, że cała okolica została skażona. O nieprawdziwości takich sądów świadczy m.in. fakt, że elektrownia w Czarnobylu działała do 2000 roku, a w zonie przez cały czas nielegalnie przebywali nieliczni mieszkańcy. Ciekawym skutkiem ubocznym wysiedleń było stworzenie nieoficjalnego rezerwatu przyrody — na terenach opuszczonych przez ludzi zaobserwowano bardzo szybkie odradzanie się gatunków, które wytępiono tam dziesiątki lat wcześniej. Pojawiły się m.in. żubry, niedźwiedzie brunatne i rysie.
Promieniowanie większe w polskich miastach, niż w Prypeci
Warto w tym miejscu zastanowić się nad skutkami katastrofy, bo są one z reguły albo bagatelizowane, albo wyolbrzymiane. Za bezpośrednie ofiary katastrofy uznaje się co najmniej 28 osób zmarłych w wyniku napromieniowania i 2, które poniosły śmierć w wyniku poparzeń. To jednak nie koniec tragicznego bilansu. Ostrą chorobę popromienną zakończoną śmiercią odnotowano u co najmniej 134 osób. Czarną dziurą w statystykach jest również bilans ofiar wypadków budowlanych, do których – według naocznych świadków – często dochodziło podczas prowadzonej w pośpiechu akcji ratunkowej.
Za pośrednie ofiary Czarnobyla uważa się około 4000 osób zmarłych z powodu nowotworów, będących prawdopodobnie następstwem katastrofy. To bardzo dużo, warto jednak zachować odpowiedni kontekst – wbrew alarmującym doniesieniom efektem katastrofy nie było napromieniowanie połowy Europy.
Dobrym przykładem nieuzasadnionej paniki jest np. porównanie promieniowania w centrum Czarnobyla (około 0,2 µSv/h) i w centrum Warszawy (0,32 µSv/h). W obu przypadkach promieniowanie, choć pochodzi z różnych źródeł, jest całkowicie niegroźne dla zdrowia.
Zakłady chemiczne groźniejsze od elektrowni
Nie umniejszając znaczenia czarnobylskiej tragedii warto umieścić ją w odpowiednim kontekście. Z punktu widzenia liczby ofiar, Czarnobyl był groźną, ale z pewnością nie największą katastrofą przemysłową.
Nie sposób porównywać go np. z tragedią w indyjskim Bhopalu, gdzie w wyniku wypadku w fabryce pestycydów zginęło około 3 tys. osób. Co więcej, dalsze 20 tys. zmarło w wyniku późniejszych powikłań.
Mimo mniejszej liczby ofiar katastrofa w Czarnobylu miała jednak znacznie większe znaczenie psychologiczne i do dzisiaj jest odstraszającym przykładem przywoływanym przez przeciwników energii jądrowej.
Czarnobyl w popkulturze
Czarnobyl stał się symbolem i jak każdy symbol po pewnym czasie zaczął żyć własnym życiem, eksploatowany jako wyrazisty motyw kultury masowej. Od 1986 roku pojawiło się wiele nawiązań do katastrofy – Czarnobyl stał się inspiracją m.in. dla grupy Kraftwerk czy Davida Bowiego i zdążył wystąpić w serii komiksów Marvela.
Czarnobyl jest również wdzięcznym motywem dla filmowców. Nawiązania do niego pojawiają się m.in. w "Z Archiwum X", "Transformersach" czy serialu "Zdarzenie", a o perypetiach czwórki Amerykanów, którzy odwiedzili zonę, opowiada horror klasy B "Czarnobyl. Reaktor strachu".
Urokowi Czarnobyla uległ także niezmordowany John McClane, który odwiedza zonę w 5. części "Szklanej pułapki". Motyw katastrofy wykorzystuje również branża gier – wystarczy wspomnieć choćby jedną z misji z "Call of Duty 4: Modern Warfare" czy serię "S.T.A.L.K.E.R.", w której cała akcja toczy się w otaczającej elektrownię, odciętej od świata zonie (pojawiające się w grze artefakty nawiązują do czegoś realnego – w wyniku katastrofy powstała bowiem nowa, silnie radioaktywna substancja krystaliczna o nazwie czarnobylit).