Radioaktywne substancje z Fukushimy znalezione na drugim kontynencie. Trafiły nawet do win
26.07.2018 09:24, aktual.: 26.07.2018 10:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Siedem lat temu potężne tsunami uderzyło w elektrownię atomową Fukushima. Od tego czasu Japończycy borykają się z problemem skażonej radiacją wody, większość z niej, po wstępnym oczyszczeniu trafia do kranu. Okazało się, że śladowe ilości radioaktywnego cezu-137 znaleziono w kalifornijskich winach.
Naukowcy natrafili na ślady izotopu cezu-137 w winach z Kalifornii. Nie pojawia się on naturalnie, tylko w wyniku rozszczepienia jądrowego. Jego pojawienie się w kalifornijskich winach łączy się z Katastrofą Elektrowni Atomowej Fukushima-1. Argumentem są podobne lata produkcji.
Wina zawierające minimalne ilości izotopu cezu-137 pochodziły z roczników 2009 - 2012. Na całe szczęście w butelkach znaleziono tak śladowe ilości, że nie byłyby w stanie zagrozić zdrowiu. Francuscy naukowcy z Centrum Badań Nuklearnych w Bordeaux wzięli pod lupę wina Cabernet Sauvignon i rosé z lat 2009-2012. W winie wyprodukowanym po 2011 roku liczba wykrytych substancji radiaktywnych wzrosła dwukrotnie.
Kalifornia znajduje się na wybrzeżu sąsiadującym z Japonią. Fukushimę i stan Kalifornia dzieli około 8350 km w linii prostej. To tylko pokazuje, jak jedna katastrofa może wpływać na środowisko na całej planecie.
Do podobnych zanieczyszczeń doszło także w europejskich winach po katastrofie w Czarnobylu w 1986 roku. Naukowcy z Bordeaux najpierw przeskanowali zamknięte butelki win, a następnie spopielili je, aby ustalić skład chemiczny. W ten sposób udało się potwierdzić zawartość cezu-137.
Skażona woda jest składowana w gęsto umieszczonych zbiornikach. Podczas silniejszego trzęsienia ziemi lub kolejnego tsunami, mogą one ulec uszkodzeniu. To niesie za sobą możliwość ogromnego skażenia terenów zamieszkałych. W 2015 roku pojawiła się informacja od zarządcy elektrowni, iż katastrofy można było uniknąć. Jednak nie zostały spełnione odpowiednie normy bezpieczeństwa.
Pod koniec 2017 roku, władze operujące reaktorem jądrowym podjęły decyzję o wylaniu radioaktywnej wody do Oceanu Spokojnego. Była ona filtrowana aby zmniejszyć ilość substancji takich jak cez i stront. Niestety nie udało się pozbyć z niej trytu, czyli izotopu wodoru.
Japończycy twierdzą, że jego promieniowanie nie jest szkodliwe dla oceanu. Nie zgadzają się z tym przede wszystkim miejscowi rybacy. Według nich, zagrożenie wciąż istnieje.
Japonia chce się pozbyć szkodliwych substancji. Nie jest to zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, jak niebezpieczna jest taka ilość składowana w jednym miejscu. Najgorsze jest to, że skażonej wody wciąż przybywa, a miejsca jest coraz mniej. Elektrownia codziennie produkuje jej 150 ton.
Generalnie wypompowywanie skażonych substancji do wody nie jest żadną nowością. Elektrownie atomowe korzystają z tej metody utylizacji odpadów od lat. Jednak nie dzieje się to na taką skalę. Według Światowej Organizacji Zdrowia, normą dla wody pitnej wynosi 10 tysięcy bekereli. Natomiast woda z Fukushimy jest sześć razy bardziej zanieczyszczona trytem.