Porazisz prądem niewinnego człowieka? Eksperyment Milgrama nie pozostawia złudzeń
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jak to możliwe, że przeciętni ludzie zmieniają się w żądne krwi potwory? Przeprowadzony przed laty eksperyment wskazał możliwą odpowiedź. Choć z czasem zaczął być mocno krytykowany, płynące z niego wnioski nie napawają optymizmem.
Siedzący na krześle człowiek wierci się niepewnie. Widać, że nie czuje się komfortowo i przypuszcza, że już za moment spotka go coś nieprzyjemnego. Ma rację – siedzący za szybą eksperymentator nie zamierza odpuszczać.
Zgodnie ze scenariuszem karze uczestnika eksperymentu elektrowstrząsami. I choć wie, że granica ogromnego bólu została już dawno przekroczona, a każdy kolejny wstrząs może być śmiertelny, brnie dalej w swoją rolę. Robi, co mu każą.
Jednym z pytań, jakie zadawał sobie świat po drugiej wojnie światowej, było to, dotyczące postępowania "zwykłych Niemców". Jak to możliwe, że wielu empatycznych i skądinąd przyzwoitych ludzi, było zdolnych do dokonania mrożących krew w żyłach okrucieństw?
Stanfordzki eksperyment więzienny
Nowe spojrzenie na ciemniejszą stronę ludzkiej natury przyniosło kilka eksperymentów. Prawdopodobnie najsłynniejszym z nich jest tzw. stanfordzki eksperyment więzienny. Przeprowadzony w 1971 roku z inicjatywy i pod nadzorem Philipa Zimbardo zakładał losowe podzielenie przypadkowych osób na strażników i więźniów.
Jego rezultaty i wyciągnięte wnioski były porażające. "Strażnicy" i "więźniowie" szybko weszli w swoje role, a grupa dysponująca władzą zaczęła jej w okrutny sposób nadużywać. Eksperyment ze względu na eskalację przemocy wyrwał się spod kontroli i musiał zostać zakończony.
Po latach eksperyment stanfordzki doczekał się bardzo mocnej krytyki. Pojawiły się także zarzuty, dotyczące ingerencji organizatorów w jego przebieg i zachęcania "strażników" do większej brutalności. Ostatnie lata przyniosły wysyp krytycznych ocen eksperymentu i prób podważenia płynących niego wniosków.
Krytyka i próba obrony Philipa Zimbardo
Próbę analizy tego stanu rzeczy podjął m.in. Kamil Izydorczak, psycholog z SWPS, który doszedł do ciekawych wniosków. Lawina krytyki, jaka w ciągu ostatnich kilku lat spadła na eksperyment stanfordzki to w zasadzie komentarze i nawiązania do jednego, niepozbawionego błędów artykułu Bena Bluma, "The lifespan of a lie", który faktycznie analizował i podważał metody i wnioski Zimbardo. Jak stwierdza Kamil Izydorczak:
"Ilość błędów popełnionych w badaniu Zimbardo nie powinna skłaniać nas do przymykania oka na jakość krytyki a ocena samego eksperymentu i jego oryginalnych wniosków to nie to samo, co ocena uproszczonych interpretacji z popularnego obiegu. Eksperyment stanfordzki to bardziej dydaktyczna opowieść a nawet przypowieść – ma nas zszokować i przestrzegać. Ma to o tyle sens, o ile wnioski płynące z SPE zostałyby udowodnione gdzie indziej."
W tej kwestii szokujące niekiedy doniesienia wydają się potwierdzać wnioski Zimbardo. Wystarczy wspomnieć choćby słynny skandal z torturowaniem więźniów, do którego dochodziło w kontrolowanym przez Amerykanów więzieniu Abu Ghurajb.
Nazizm nasz powszedni
Innym doświadczeniem, które bezpośrednio odwoływało się do fundamentów nazizmu, był eksperyment o nazwie "Trzecia Fala". Przeprowadzony przez Rona Jonesa, nauczyciela historii z Palo Alto, polegał na stopniowym wprowadzaniu wśród uczniów absurdalnych zasad, budowaniu poczucia przynależności do grupy, a także na rozbijaniu osobistych relacji pomiędzy jej członkami.
Wystarczyło kilka dni, by wśród rówieśników pojawiła się segregacja, prześladowanie osób łamiących narzucone zasady, a także grupa uzurpująca prawo do stosowania przemocy.
Eksperyment zakończono po zaledwie pięciu dniach. Tyle wystarczyło by pokazać, jak w demokratycznym społeczeństwie można zaszczepić idee, charakterystyczne dla ustroju totalitarnego.
Prądem w ucznia, czyli eksperyment Milgrama
Odmienny eksperyment przeprowadził w 1964 roku psycholog Stanley Milgram. W zainscenizowanych przez niego okolicznościach badani ludzie mieli sprawdzać zdolność zapamiętywania u drugiego uczestnika eksperymentu (w tej roli występował pomocnik Milgrama), w przypadku błędu "karząc" go coraz silniejszymi impulsami elektrycznymi.
W rzeczywistości "karany" odgrywał ból, bo żaden impuls nie następował. Pod wpływem autorytetu osoby nadzorującej badanie, uczestnicy byli jednak gotowi do aplikowania coraz silniejszych kar, łącznie z takimi, które mogły zagrażać życiu.
Z czasem eksperyment został poddany mocnej krytyce. Dotyczyła ona przede wszystkim pomijanych przez Milgrama faktów, dotyczących oporu badanych przed zadawaniem cierpienia i nacisków, jakim byli poddawani ze strony eksperymentatorów.
Również i w tym przypadku pojawiła się fala krytycznych artykułów, podważających metodologię, wyniki i wnioski płynące z eksperymentu. Problem polega na tym, że w kolejnych latach wielokrotnie go powtarzano, często ulepszając czy nieco modyfikując metody badawcze.
Wyniki – w ogólnym zarysie – były podobne: jesteśmy podatni na wpływ autorytetów do tego stopnia, że potrafimy krzywdzić innych tylko dlatego, że każe nam to robić ktoś, kogo z jakiegoś powodów darzymy zaufaniem lub przed kim czujemy respekt.
Polacy też rażą prądem
W 2017 roku zweryfikowali to badacze z wrocławskiego wydziału Uniwersytetu SWPS, którzy zauważyli, że eksperyment Milgrama nigdy nie był odtwarzany w Europie Środkowej. Doświadczenie prowadzone pod kierunkiem psychologa, Tomasza Grzyba, potwierdziło wcześniejsze wnioski.
Zobacz także
Przebieg eksperymentu był nieco odmienny, a nauczyciele mieli do dyspozycji tylko 10 przycisków, odpowiadających coraz silniejszym "kopnięciom" prądem. Aż 90 proc. badanych zgodziło się nacisnąć ten dziesiąty, odpowiedzialny w ich mniemaniu za najsilniejszy szok elektryczny. Co ciekawe – i podkreślane przez badaczy – poziom empatii nie wpływał na podejmowane decyzje.
Wnioski z eksperymentu, opublikowane w książce "Posłuszni do bólu", wydają się wyjątkowo pesymistyczne. Łatwo skłonić nas do okrutnych zachowań i krzywdzenia innych ludzi. Nawet, gdy nie chcemy robić tego sami, wystarczy, że ktoś nam każe.