Depresja. Miliony Polaków nie mają sił, aby żyć© Getty Images | Richard Levine / Contributor

Depresja. Miliony Polaków nie mają sił, aby żyć

Bolesław Breczko
23 sierpnia 2019

Na depresję zapada co dziesiąty Polak. To prawie 4 mln cierpiących. 25 procent z nich może popełnić samobójstwo. Większość nie szuka pomocy.

- Widział pan kiedyś osobę z ciężką depresją? – pyta mnie profesor Łukasz Święcicki. – Nie? Pokażę – mówi psychiatra z ponadtrzydziestoletnim doświadczeniem.

Prowadzi mnie do oddziału zamkniętego Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Na korytarzu ludzie snują się powoli. Nie słychać "krzyku nienormalnych", to bardziej wymysł Hollywood niż rzeczywistość szpitali psychiatrycznych.

Wchodzimy do sali, w której leży Andrzej, najcięższy przypadek depresji na oddziale. Przy jego łóżku siedzi żona. On, podparty poduszkami leży bez ruchu.

- Proszę zobaczyć – mówi profesor i podnosi rękę Andrzeja.

Ta zamiast natychmiast opaść, opuszcza się powoli.

– To nie on robi, to jego ciało nie ma siły zareagować, nawet na naturalny odruch - wyjaśnia lekarz.

Potem wkłada rękę pod głowę Andrzeja. Okazuje się, że chory nie leży na poduszce, wisi kilka centymetrów nad nią. To efekt depresji.

- Teraz i tak jest już lepiej – mówi żona. – Od rana zaczął się już troszkę opuszczać.

- A słyszy nas w ogóle? – pytam, bo Andrzej ma otwarte oczy, ale nie reaguje, gdy o nim rozmawiamy.

- Tak – mówi lekarz – Panie Andrzeju, słyszy nas pan? – pyta.

- Słyszę – mówi ledwo słyszalnym głosem.

- A jak się pan czuje? Smutny pan jest? – pyta profesor.

- Tak. Smutny – szepcze.

Wychodzimy. Profesor Święcicki pokazuje mi inne, ciężkie przypadki.

Maria leży na łóżku podparta na łokciu. Musi być pod kroplówką, bo sama się nie napije nawet jeśli będzie umierała z pragnienia, a szklanka z wodą będzie stała w zasięgu ręki.

Maciej, zamknięty w różnych oddziałach od czterech lat. Kolejny ciężki przypadek depresji, tym razem ze skłonnościami samobójczymi.

- Nie możemy go wypuścić, bo podejmie próbę samobójczą – tłumaczy prof. Święcicki. - Za każdym razem tak jest.

Depresja odbiera ludziom wolę życia, jego smak i umiejętność odczuwania przyjemności. Zabijają się nie dlatego, że chcą zakończyć cierpienie. Nie widzą sensu w dalszym życiu.

Depresja? Mnie to nie dotyczy

Gdyby nagle każda osoba z depresją zechciałaby zapisać się do lekarza, to na wizytę czekałoby się nawet dwa lata. Dziś to "jedynie" 3 do 5 miesięcy. Ale taki scenariusz raczej się nie wydarzy. Świadomość depresji jest niska, Polacy leczą się niechętnie, a od pierwszego objawu depresji do pierwszej wizyty u lekarza mija średnio 11 lat.

- Wtedy byłem przekonany, że to jest normalne – opowiada o swoich doświadczeniach z depresją Arkadiusz Stando, mój redakcyjny kolega. – Nieustająca presja doprowadziła u mnie do aspołeczności. Bałem się poznawać nowych ludzi, nie chciałem nikogo do siebie dopuścić, a zadzwonienie do obcej osoby było dla mnie koszmarem. Do tego dołączyła nerwica serca i ataki paniki.

Teraz Arek wie, że wieczne poczucie braku własnej wartości, przygnębienia i strachu przed nowymi sytuacjami wcale nie jest czymś normalnym. Że musiał to po prostu wyleczyć lekami i terapią. Pytam go, jak wygląda atak paniki.

- W czasie ataku nachodził mnie ogromny strach, że coś złego dzieje się z moim ciałem, że za chwilę umrę – tłumaczy. – Serce zaczynało mi walić szybko, mocno jakby miało mi się wyrwać z klatki piersiowej. Do tego był ostry ból, duszności i strach. Potem przychodzi osłabienie graniczące z utratą przytomności. Zawroty głowy, wymioty.

Fachowo nazywa się to wtórny lęk przed śmiercią. Po tym, jak Arek opowiedział mi, co czuł za pierwszym razem, uważam, że angielska nazwa lepiej to oddaje – „sense of impending doom”, czyli uczucie nadchodzącej zagłady.

Wiedza o depresji wśród lekarzy rodzinnych jest mała

Arek przez 9 lat chodził do różnych lekarzy, którzy nie potrafili mu pomóc. Żaden nie zasugerował nawet, że powodem napadów paniki może być zaburzenie psychiczne. Oprócz ataków Arkowi towarzyszył nieustający brak energii i strach przed światem. To sprawiło, że jego życie stało w miejscu. Nie rozwijał się ani zawodowo, ani osobiście.

- Jakiś rok temu brat zaprosił mnie na wczasy we Włoszech. Mieliśmy jechać tam samochodem – mówi Arek o tym, co skłoniło go do pójścia do psychiatry. – Ale wtedy jeszcze wszelka podróż była dla mnie tak silnym stresem, że nawet nie brałem jej pod uwagę. W samochodzie nie wytrzymałbym nawet godziny, co dopiero kilkunastu.

Opowiada, że mimo strachu chciał pojechać z na wakacje. Dlatego poszedł do psychiatry sam. Od dłuższego czasu podejrzewał, że jego problemy mogą wynikać z głowy. Psychiatra to potwierdził.

- Dostałem lek i już kilka dni później pojechałem do Włoch – mówi. – Nadal się stresowałem, ale dałem radę. Teraz trochę żałuję, że nie poszedłem do psychiatry wcześniej, ale z drugiej strony nie chcę przejmować się przeszłością. Wiem też, ze z epizodu depresyjnego nie da się wyjść samemu. Nie pomogą nawet znajomi, którzy będą wyciągać na spacery i do kina. Przez lata czekałem, aż w moim życiu pojawi się ktoś, kto mi pomoże. Okazało się, że tym kimś muszę być ja sam. A najlepsze co może zrobić znajomy? Zaciągnąć taką osobę do psychiatry.

Europejska czołówka! Piłkarze mogliby pozazdrościć

10 proc. Polaków to niecałe 4 mln ludzi. Tylu Polek i Polaków jest według statystyk dotkniętych depresją. Lekarzy psychiatrów jest natomiast 4 tysiące. Przynajmniej tyle opłaca składki w Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym. Część z nich równie dobrze może pracować za granicą. Psychiatrów dziecięcych jest jeszcze mniej – kilkuset.

- W Europie jesteśmy na przedostatnim miejscu – mówi prof. Łukasz Święcicki. – Chyba przed Węgrami albo Bułgarią, nie pamiętam dokładnie. Oceniam, że z czasem będzie jeszcze mniej.

Depresja 11-latki

Antonina Antkowiak, nazywana przez przyjaciół i znajomych Tosią, opowiada mi o swoich doświadczeniach na Skypie.

Teraz ma 17 lat, a za sobą epizod depresji ze skłonnościami do okaleczania się. Nie ma na sobie czarnej bluzy z kapturem, kolczyków na twarzy i ciemnego makijażu. Ma na sobie jasny sweter. Na ścianie jej pokoju nie wiszą pentagramy ani odwrócone krzyże. Są za to plakaty i zdjęcia zespołów muzycznych. Tosia wygląda i brzmi jak normalna nastolatka.

Normalne nastolatki powinny myśleć o koleżankach, chłopakach, zainteresowaniach i w najlepszym wypadku o szkolnych ocenach. Tosia martwiła się tym, aby nikt nie zobaczył jej blizn na rękach po tym, jak się cięła w szkolnej łazience. Martwiła się, że zawodzi swojego tatę, który wymagał od niej dobrych ocen, a ona nie mogła zmusić się do nauki. Martwiła się, że zawodzi mamę, nauczycieli i wszystkich wokół. Za te "zawodzenia" karała się zadając sobie ból. Najpierw uderzała rękami w ścianę. Potem cięła skórę na rękach.

Najlepiej, gdyby polskie dzieci chorowały tylko na katar

Depresja u dzieci i nastolatków w Polsce to rosnący problem. Problem, którego nie ma komu rozwiązać. Tosia na wizytę u psychiatry przez NFZ czekała kilka miesięcy. Dlatego poszła prywatnie, tam trzeba czekać „tylko” 2-3 miesiące. No i oczywiście zapłacić, od 150 do 250 zł za wizytę.

Dziewczyna trafia do lekarza po kilku latach tłamszenia w sobie emocji i samodzielnej walki. Ani jej rodzice, ani nauczyciele nie mieli pojęcia, że Tosia może mieć depresję i że potrzebuje pomocy. Zarzucano jej lenistwo i obijanie się. Nauczycielka od WF-u dorzuciła jeszcze swoje 3 grosze wyzywając ją od grubych. Do depresji dołączyły kompleksy. Lekarz rodzinny nie potrafił pomóc.

Prof. Święcicki zaproponował rozwiązanie problemu niewiedzy wśród lekarzy pierwszego kontaktu: Ośrodki Wczesnej Diagnostyki Depresji. Miałyby to być centra w miastach wojewódzkich Polski, w których lekarze rodzinni mogliby zasięgać opinii doświadczonych psychiatrów. Nie musieli by się nawet widzieć z nimi osobiście. Rozmawialiby z nimi przez internet.

Projekt trafił do Ministerstwa Zdrowia, gdzie został negatywnie oceniony przez Opinię Rady Przejrzystości.

- Pokazywałem ten projekt psychiatrom z Norwegii – opowiada prof. Święcicki. – Chcieli go brać w całości i robić w swoim kraju. Wtedy nie mogłem im tego tak po prostu udostępnić, bo projekt nie był już mój tylko Ministerstwa Zdrowia, a ono nie było zainteresowane zdrowiem psychicznym Norwegów.

Wiele przyczyn jedneego problemu

Depresję należy leczyć. Chociaż nie wywołuje jej konkretny wirus ani bakteria, to leczenie wymaga pomocy profesjonalisty. Przyczyn depresji może być wiele, a coraz więcej z nich fundujemy sobie sami jako społeczeństwo.

- Depresja to zaburzenie o wielu przyczynach – mówi dr Agnieszka Burnos z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Może być wywoływana zarówno przez uwarunkowania osobowościowe, jak i czynniki zewnętrzne . Tych jest ostatnio niezwykle dużo . Należą do nich m.in. stres zawodowy, przemęczenie, pośpiech, dążenie do posiadania, brak akceptacji społeczeństwa wobec inności np. homofobia i wiele innych.

Dr Burnos pracuje także jako psychoterapeuta, bo na niektóre lekkie i umiarkowane przypadki depresji, wystarczy odpowiednia terapia i obejdzie się bez leków. O dobrego psychoterapeutę, podobnie jak o psychiatrę, też niestety trudno, ale tu problem jest jeszcze większy.

- Nie ma ustawy, która określałaby zawód psychologa – mówi dr Burnos. – Każdy, nawet po dwumiesięcznym kursie może sobie otworzyć gabinet i brać po 200 zł za wizytę.

- Ja też?

- Tak, pan też.

Księgowa. Zawód podwyższonego ryzyka

- Miałam taką pacjentkę, księgową. One w ogóle bardzo często trafiają do psychiatrów i psychologów – opowiada dr Burnos. - Nie wiem, czy to ten zawód powoduje problemy, czy osoby o predyspozycjach do depresji go wybierają, ale takie są statystyki. Ta pacjentka była bardzo wrażliwa, a do tego ciągle była pod presją ze strony szefowej. Stale dochodziło do krzyków, a cała sytuacja ocierała się o mobbing. Doszło do tego, że rzuciła pracę z hukiem bez żadnego planu.

Według dr Burnos coraz więcej zaburzeń depresyjnych jest spowodowanych przez mobbing w pracy.

Do tego dołączają: presja, goniące terminy, praca ponad siły i po godzinach, brak czasu i sił na bliskość z drugim człowiekiem. Ten długotrwały stres i napięcie pozbawiają energii do życia, wywołują nieustający smutek, powodują drażliwość i wybuchowość. Jej pacjentka musiała nosić specjalny aparat na zęby, bo z nerwów zgrzytała nimi i ścierała sobie szkliwo.

- Niestety, coraz częściej ludzie sami "leczą" służbowy stres butelką wina albo kilkoma piwami po pracy – mówi dr Burnos. – Zamiast wracać do domu i przytulić się do żony lub męża łatwiej im sięgnąć po używki. Dają one natychmiastowy efekt wyciszenia jednak kosztem związku. To może prowadzić do rozwodu, które jest kolejną przyczyną zaburzeń depresyjnych nie tylko u dorosłych, ale także u dzieci.

Światełko w tunelu

Tosia w wieku 17 lat radzić sobie całkiem nieźle. Pomogła terapia i pobyt w psychiatrycznym oddziale zamkniętym. Przed rozpoczęciem roku szkolnego wróciła na oddział jeszcze na miesiąc, żeby dobrać leki.

Arek przemógł strach przed jazdą samochodem i poznawaniem nowych ludzi. Kolejnym krokiem jest dla niego lot samolotem.

Andrzej leży na oddziale zamkniętym. Pomagają mu elektrowstrząsy, ale tylko na jakiś czas. Przy jego łóżku żona czeka, aż razem będą mogli wrócić do domu.

Większość wyjdzie na prostą i poukłada sobie życie. Bo depresja, to nie wyrok na całe życie. Można ją wyleczyć, trzeba tylko zacząć.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (786)