Pojechałem do Chin. Przeżyłem szok już po wyjściu z samolotu
Minęła ósma godzina lotu, samolot wreszcie zatrzymuje się przy terminalu, a nad głowami pasażerów gaśnie sygnalizacja informująca o konieczności zapięciu pasów. "Welcome to China" – mówi kapitan. Niedługo później zrozumiałem, że dotarłem do kraju, w którym wszystko jest inne niż w Europie. "Welcome to China" – usłyszałem raz jeszcze podczas kontroli paszportowej. No to witajcie, Chiny.
Podróże po Europie mają to do siebie, że w większości przypadków nie wymagają odpowiedniego przygotowania. Planując podróż na drugi koniec świata, do Chin, z internetowych blogów podróżniczych można się dowiedzieć, że o ile organizacja samej podróży nie sprawia trudności, tak już sam pobyt może wymagać od Europejczyków odpowiedniego przygotowania.
Wybierając się do Pekinu na wydarzenie organizowane przez jedną z chińskich firm produkujących przede wszystkim smartfony (a od jakiegoś czasu również samochody elektryczne), zacząłem się zastanawiać, czy wyjazd rzeczywiście zaskoczy mnie tak, jak twierdzą ci, którzy już wcześniej mieli okazję odwiedzić Państwo Środka. Pierwszy szok przeżyłem już po wyjściu z samolotu.
Wielkość Chin jest więc oczywistością, ale prawdziwą skalę uświadomiłem sobie dopiero po wyjściu z samolotu na lotnisku w Pekinie. Przejście z bramki do punktu kontroli paszportowej zajmuje przynajmniej 10 minut szybkiego marszu. O wiele bardziej szokująca jest kolejna część lotniska – aby odebrać bagaże, należy wsiąść do lotniskowego… pociągu. Ten po kilku minutach drogi dociera z pasażerami do kolejnego gigantycznego punktu, gdzie na taśmach przewracają się przynajmniej setki bagaży.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dopiero w tym miejscu, oczekując na swoją walizkę, dostrzegłem, że z każdego miejsca jestem obserwowany przez kamery. I nie ma w tych słowach ani trochę przesady. Kamery w Chinach są dosłownie wszędzie, choć na lotnisku w takiej ilości, że najprawdopodobniej nie ma tam ani centymetra kwadratowego, którego swoim "wzrokiem" nie obejmują obiektywy. Monitoring znajduje się nie tylko w tak krytycznych obiektach jak lotniska. Kamery są absolutnie wszędzie i nawet jeśli komuś wydaje się, że ich nie ma, to gwarantuję, że gdzieś są.
– Cyfrowa inwigilacja jest w Chinach faktem, a chińskie miasta należą do najbardziej naszpikowanych narzędziami do obserwacji ludności, głównie kamerami – wyjaśniała dr Alicja Bachulska, ekspertka ds. Chin European Council of Foreign Relations. Polityka bezpieczeństwa jest kluczowa dla chińskich władz, a tę najłatwiej realizować właśnie poprzez tzw. holistyczne podejście do bezpieczeństwa, pod którym skrywają się setki kamer na każdej z pekińskich ulic.
Europejska motoryzacja? Jaka europejska motoryzacja?!
Po długiej podróży – i to nie tej spędzonej na pokładzie samolotu, a tej, którą musiałem przebyć na lotnisku, żeby wreszcie wyjść przed terminal, wreszcie mogę znaleźć transport do hotelu. Po wyjściu na zewnątrz jestem zaskoczony kolejny raz – tym razem samochodami, które zastałem na parkingu.
Mijają mnie auta BYD, Beijing, kilka innych marek, których nie jestem w stanie rozpoznać, jedno BMW, a za nim kolejne dziesiątki samochodów z chińskimi "znaczkami" na klapie bagażnika. Co jednak zdziwiło mnie najbardziej – Chińczycy stosują to samo oznaczenie "elektryków" co Polska. Auta spalinowe mają niebieskie tablice rejestracyjne, podczas gdy te napędzane na prąd – zielone.
Bez trudu można dostrzec, że w Państwie Środka elektromobilność już nie jest na etapie rozkwitu. Dawno zakwitła i teraz tylko coraz szybciej się "rozlewa". Jeszcze w ubiegłym roku w Chinach sprzedano ok. 10 mln nowych samochodów elektrycznych i to widać na drogach Pekinu. Zwykle są to rodzime dla Chin konstrukcje, jednak często pojawiają się też amerykańskie Tesle.
W końcu musiały pojawić się problemy
Obecność w Chinach to jednak nie same "ochy" i "achy" wobec wszechobecnych samochodów na prąd i marek, które dla przeciętnego Polaka są całkowicie abstrakcyjne, bo najpewniej nigdy o nich nie słyszał.
To również problemy, przed którymi przestrzegają blogerzy zajmujący się szeroko pojętą turystyką. Jakie konkretnie to problemy? Kontakt ze światem, do którego mamy dostęp w Europie. Facebook, Messenger, Instagram, Gmail… można wymieniać w nieskończoność. Będąc w Chinach – bez odpowiedniego przygotowania musimy mieć świadomość, że nie skorzystamy z zachodnich aplikacji. Nawet posiadając lokalną kartę SIM, nie powiedzie się próba wysłania wiadomości do najbliższych na Messengerze. Nie sprawdzimy też, co słychać u znajomych na Instagramie.
Chińskie władze dość skutecznie rozwiązały kwestię blokady zachodnich aplikacji. To nie jest tak, że pojawiając się w Chinach, Messenger, Facebook etc. nagle znikają z telefonu. One są – można je nawet włączyć, ale po długim czasie oczekiwania na wczytanie treści, po prostu rezygnujesz, bo i tak na ekranie aplikacji nie zobaczysz nic poza ikoną ładowania. Bez agresywnych powiadomień i wiadomości w jakikolwiek sposób zakazujących używania tych narzędzi. Po prostu nic się nie ładuje.
Z ratunkiem przychodzi VPN
Na szczęście mówiąc o "odpowiednim przygotowaniu" przed wyjazdem do Chin można mówić o jednym konkretnym narzędziu, w które warto się zaopatrzyć. To wirtualna sieć prywatna, szerzej znana jako VPN. Magiczne narzędzie, które można określić jako swego rodzaju "pośrednika", który przekazuje ruch pomiędzy nadawcą a odbiorcą.
W Chinach bez VPN ani rusz. Tamtejszy firewall i cenzura internetu skutecznie realizują wolę władzy, aby mieszkańcy przeglądali tylko to, co jest "bezpieczne". A takie są w zasadzie wszystkie treści, które nie są związane z prawami człowieka, religią, demokracją etc. Naturalnie Chińczycy muszą też pogodzić się z brakiem dostępu do popularnych m.in. w Europie aplikacji jak wspomniane wcześniej usługi Mety lub Google. Za łamanie firewalla Chińczykom grożą dotkliwe kary finansowe, w związku z czym mieszkańcy decydują się korzystać tylko z tego, na co pozwala władza.
VPN pozwala "obejść" blokady wynikające z regionu, w którym się znajdujesz i uruchomić w zasadzie każdą aplikację, której na co dzień używasz w Polsce. Co jednak istotne – VPN warto włączyć już przed wjazdem do Chin, bo na miejscu może się okazać, że połączenie zostanie zablokowane, a ty zostaniesz skazany na chińskie aplikacje. A w zasadzie to jedną. Może dwie – więcej ci nie potrzeba.
Jedna aplikacja do wszystkiego. Dosłownie
WeChat – to słowo, które zrozumie absolutnie każdy Chińczyk. W Państwie Środka to aplikacja, w której załatwisz absolutnie wszystko. Przede wszystkim jednak służy do komunikacji. Postanowiłem więc zabezpieczyć się na wypadek problemów z VPN-em i zainstalowałem WeChata na swoim telefonie.
Choć niektóre osoby, z którymi wybrałem się do Chin, zwracały uwagę, że proces ich rejestracji był dość skomplikowany, bo wielokrotnie kończył się błędem podczas zakładania konta z zupełnie nieznanego powodu, w moim przypadku poszło całkiem gładko. Do czasu.
Kiedy pomyślnie przejdziesz rejestrację w WeChat, aplikacja poprosi cię o weryfikację. Tutaj trzeba mieć pod ręką kogoś, kto już WeChata ma. Dlaczego? Ano dlatego, że ten "ktoś" musi zeskanować twój kod QR, potwierdzając, że ty to ty. Dopiero wtedy możesz korzystać z tej aplikacji typu "wszystko w jednym". Problem jednak w tym, że weryfikacja nie zawsze działa. Przynajmniej nie zadziałała u mnie przez całe pięć dni w Pekinie.
"Lokalsi" skanowali mój kod, ale za każdym razem otrzymywali to samo powiadomienie – "kod QR wygasł". Problemem jest też to, że weryfikację konta można przeprowadzić raz na miesiąc lub dwa razy na pół roku. No cóż. Została mi druga aplikacja "do wszystkiego", ale bez komunikatora. Alipay. I odkryłem, dlaczego na każdym kroku w Chinach trafiałem na kody QR.
Kraina kodami QR płynąca
Przyznam, że zakupy w Polsce robię stosunkowo często. Jeśli liczyć jeszcze zakupy online, śmiało mogę powiedzieć, że kupuję bardzo często. Doceniam, że w zasadzie w każdym sklepie zapłacę telefonem, przykładając go do terminala. Lubię też płacić Apple Pay-em lub BLIK-iem w internecie.
W Chinach naturalnie o tych metodach płatności muszę zapomnieć. O BLIK-u z oczywistych przyczyn, natomiast o płatności fizyczną kartą z tego względu, że Chińczycy uważają, że mają na to lepszy pomysł i absolutnie wszystkie punkty sprzedaży oklejają kodami QR.
Jak więc odbywają się płatności w Chinach? Wystarczy posiadać aplikację Alipay albo wspomniany WeChat, który – mimo iż nazwa sugeruje, że jest komunikatorem – pozwala również płacić za zakupy. W aplikacji podpinasz kartę i z uśmiechem na twarzy udajesz się na zakupy. Nie ma znaczenia, czy chcesz coś kupić w dużej galerii handlowej, osiedlowym sklepiku czy u sprzedawczyni pod domem, która ma do zaoferowania tylko kilka kilogramów owoców. Absolutnie wszędzie zapłacisz przez kod QR.
Mając uruchomioną odpowiednią aplikację, skanujesz wspomniany kod, a aplikacja pyta cię, ile zapłacić sprzedawcy. Podajesz kwotę, a ta natychmiast trafia we wskazane miejsce. I koniec. Nie musisz robić nic więcej. Chcesz wypożyczyć rower elektryczny? Zapłacisz skanując kod QR. Pożyczasz publiczny powerbank, żeby pół godziny później oddać go w innym punkcie? Zeskanuj kod QR. Płacisz za parking? Uchyl szybę w aucie, zeskanuj kod QR i możesz jechać. A może w drodze powrotnej do Polski, będąc na lotnisku, postanowisz kupić coś w automacie z napojami? Wyciągnij telefon, zeskanuj kod QR i dostaniesz upragnioną colę lub wodę.
Kraj rozwinięty technologicznie, ale wymagający odpowiedniego przygotowania
Nie uważam, że podróż do Chin jest wyzwaniem nie do pokonania. Warto jednak mieć na uwadze, że Państwo Środka rządzi się nieco innymi prawami niż Polska, czy szerzej Europa. Przede wszystkim dotyczy to technologii, do której jesteśmy przyzwyczajeni we własnych domach, a z której nie do końca możemy korzystać na drugim końcu świata.
Dlatego, aby cieszyć się z podróży do Chin, warto przygotować przede wszystkim telefon, który pozwoli ci na kontakt ze światem. Warto mieć ze sobą nawet dwa urządzenia z różnymi VPN-ami, aby mieć pewność, że wirtualna sieć nie zawiedzie.
Aby nie pozostać w obcym kraju bez pieniędzy, zadbaj też o przynajmniej dwie, choć warto mieć nawet trzy, karty bankowe. Rozsądne będzie wzięcie jako jednej z nich karty kredytowej. Sam podczas swojego pobytu przekonałem się, jak szybko reagują polskie banki podczas podejrzanych transakcji i po pierwszej odrzuconej (z niewiadomej przyczyny) transakcji w jednym z chińskich sklepików, dostałem powiadomienie, że moja karta została zablokowana.
Wyjazd był możliwy dzięki zaproszeniu Xiaomi.
Norbert Garbarek, dziennikarz Wirtualnej Polski