PIAT – przeciwpancerna "kusza" Powstańców warszawskich. Pocisk był napędzany sprężyną
Powstańcy, którzy 1 sierpnia stanęli w Warszawie do walki z Niemcami, byli niedostatecznie uzbrojeni i wyposażeni. Brakowało zarówno broni strzeleckiej, jak i sprzętu, pozwalającego na walkę z niemiecką bronią pancerną. Najskuteczniejszą bronią przeciwpancerną, jaką dysponowali powstańcy, okazały się nieliczne, dostarczone z Wielkiej Brytanii PIAT-y. Jak działały i jakie były ich możliwości?
01.08.2022 | aktual.: 01.08.2022 11:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mniej więcej w połowie drugiej wojny światowej do rąk żołnierzy – zarówno niemieckich, jak i alianckich – zaczęła trafiać skuteczna broń przeciwpancerna, wykorzystująca pociski z głowicami kumulacyjnymi. Wprawdzie głowice kumulacyjne stosowano już wcześniej w granatach i minach, jednak pełnię swojej skuteczności pokazały po zastosowaniu ich w pociskach miotanych przez granatniki przeciwpancerne.
Obok amerykańskiej Bazooki oraz niemieckich Panzerfausta i Panzerschrecka, swój chrzest bojowy przeszedł brytyjski PIAT, użyty po raz pierwszy podczas lądowania aliantów na Sycylii. Sprzęt ten szybko zastąpił różnego rodzaju rusznice czy karabiny wielkokalibrowe, które – wraz z poprawą opancerzenia czołgów – stawały się coraz mniej skuteczne.
Brytyjskie granatniki przeciwpancerne PIAT dostarczano także żołnierzom ruchu oporu w krajach okupowanej Europy. Niewielka liczba PIAT-ów – prawdopodobnie 29 – trafiła także do rąk warszawskich powstańców.
Granatnik ze sprężyną
PIAT (Projector Infantry Anti-Tank) był bronią wykorzystującą dość nietypowe rozwiązanie. Za sprawą mechanicznego napędu pocisków miał więcej wspólnego z kuszą niż wyrzutnią rakiet. W prostej, rurowej wyrzutni znajdowała się sprężyna z iglicą. Przed pierwszym strzałem należało ją napiąć, co wymagało oddziaływania siłą około 90 kg. Po napięciu sprężyny i umieszczeniu w wyrzutni pocisku, można było oddać strzał. Załadowana broń ważyła niecałe 16 kg i miała około metra długości.
Pocisk był wyrzucany głównie siłą zwolnionej sprężyny, jednak miał w dolnej części niewielki ładunek miotający. Jego rola była pomocnicza – odpalenie ładunku miało na celu przede wszystkim ponowne, automatyczne napięcie sprężyny wyrzutni tak, aby ta była natychmiast gotowa do kolejnego strzału.
Pocisk z PIAT-a poruszał się z prędkością ok. 120 m/s. Tak niewielka prędkość rzutowała na skuteczny zasięg broni – w przypadku poruszających się celów było to około 100 metrów.
Do celów nieruchomych można było strzelać na dalsze dystanse, sięgające 300 m. Sam pocisk był stosunkowo lekki (1,2 kg), ale zapewniał przebicie ponad 100 mm pancerza. Pozwalało to na eliminację każdego niemieckiego czołgu (w przypadku Tygrysa przy trafieniu w bok lub tył).
Idealna broń do walki w mieście
Sposób działania PIAT-a sprawiał, że broń ta wydawała się idealna do walki w mieście, gdzie ograniczony zasięg nie był wielkim problemem. Ponieważ ładunek miotający w pocisku był niewielki, za granatnikiem nie powstawała "strefa śmierci" tworzona przez gorące gazy wylotowe.
Dzięki temu PIAT mógł być używany do strzelania z zamkniętych pomieszczeń, okien domów, piwnic czy różnego rodzaju umocnień. Co więcej, wystrzał nie generował dużej ilości dymu, co utrudniało zlokalizowanie strzelca.
Problematyczna obsługa
W teorii PIAT był bardzo skuteczną bronią, mającą wiele zalet. Niestety, teoria mocno rozmijała się z praktyką. Było to wynikiem konstrukcji granatnika, którego mechanizm po zabrudzeniu pyłem czy piaskiem – o co w warunkach prowadzonych walk nie było trudno – pracował z dużym trudem, zacinał się i utrudniał efektywne użycie broni.
"Na podwórzu stoi zmartwiony Fogel. Trzyma w ręku uzbrojony pocisk PIAT-a i pochyla się nad rozłożonym na schodach kocem. Na kocu porozkładane części tej piekielnej maszyny. Obok Kostek próbuje naciągnąć sprężynę, pomagając sobie nogą i soczystymi przekleństwami pod adresem niemieckich czołgistów i naszych zachodnich sojuszników, którzy — jego zdaniem — zrzucili "te graty" na utrapienie nam, a nie niemieckim czołgom" – to tylko jedna z krytycznych opinii, jakie znajdziemy m.in. w zbiorze wspomnień "Pamiętniki żołnierzy baonu "Zośka". Powstanie Warszawskie".
Skuteczna broń, której było za mało
Wiele problemów wynikało również z niedostatecznego przeszkolenia obsługi. Aby mechanizm PIAT-a zadziałał prawidłowo, broń musiała być pewnie i stabilnie trzymana – w przeciwnym razie odrzut gazów nie napinał po wystrzale sprężyny.
Powodowało to poważne problemy – teoretycznie PIAT-a można było przeładować w pozycji siedzącej, ale w praktyce, gdy mechanizm był zacięty, do ponownego, ręcznego napięcia mechanizmu trzeba było wstać i wyprostować się, co często okazywało się niemożliwe.
Mimo krytycznych opinii właściwie użyty PIAT był efektywną bronią. Nie jest znana dokładna liczba niemieckich pojazdów, które udało się wyeliminować z jego pomocą, ale zachowane relacje powstańców wskazują, że pociski z PIAT-ów skutecznie eliminowały niemiecki sprzęt. Niestety – zarówno tej, jak i każdej innej broni – powstańcy mieli za mało.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski