Obwód Kaliningradzki, czyli niezatapialny lotniskowiec Putina
Styczeń 2022 roku. Świat wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na rosyjską agresję na Ukrainę. W rosyjskiej telewizji pojawia się infografika, na której pokazany jest również atak – poprzez przesmyk suwalski – na Polskę. Śmiała kreska wiedzie z Obwodu Kaliningradzkiego.
Cofnijmy się do początków kwietnia 1945 roku.
- Hurra! – krzyczał, nie bardzo wiadomo po co, starszy lejtnant. T-34, ostrożnie wystawiając zza ściany tylko lufę, kolejnymi pociskami zmieniał w gruzy to, co jeszcze zostało z secesyjnej kamienicy. Drugi T-34 miał mniej szczęścia – na środku skrzyżowania zatrzymał go strzał z panzerfausta. Płonął czołg, kamienica, całe miasto. W morzu płomieni umierał Königsberg. Robił miejsce dla Kaliningradu.
Miasto Kalinina. Taką nazwę nadali nowi zdobywcy miejscu, w którym Immanuel Kant podziwiał gwiaździste niebo i rozmyślał nad prawem moralnym, a Jan Kochanowski na karcie "Tragedii" Seneki Młodszego zapisał pierwszą znaną próbkę swojej poezji.
Zanim Kaliningrad stał się Kaliningradem, jako Königsberg przez długie lata stanowił perłę Prus Wschodnich. Założony w 1255 roku przez Krzyżaków, zawdzięczał swoją pierwotną nazwę warowni, nazywanej po łacinie castrum de Coningsberg - zamkiem Królewska Góra. Niesiona falą dziejów osada, a później miasto, przez długie lata obrastało tłuszczem hanzeatyckiego dobrobytu.
Rosło wraz z Krzyżakami, by w końcu – jako stolica Prus Książęcych – stać się lennem polskiego króla, do czego nawiązywała polska nazwa Królewiec. A potem – już jako Königsberg – weszło w skład i stało się ważnym ośrodkiem Prus i Cesarstwa Niemieckiego.
Siedem mostów i jedna komnata
Czy da się przejść przez siedem królewieckich mostów, używając każdego z nich tylko raz? Banalna na pozór łamigłówka, nawiązująca do położenia miasta, urosła wieki temu do matematycznego problemu, zwanego zagadnieniem mostów królewieckich.
Głowiło się nad nim wiele mądrych głów, aż genialny matematyk, Leonhard Euler, rozrysował problem i znalazł rozwiązanie (przejścia nie ma!), kładąc przy okazji podwaliny pod teorię grafów.
Królewiecki spokój i dobrobyt odszedł jednak w niepamięć wraz z rokiem 1944 i sypiącymi się z nieba, alianckimi bombami. Razem z miastem płonął zamek, a wraz z zamkiem – legendarna Bursztynowa Komnata. Tak przynajmniej głosi jedna z hipotez, bo bursztynowy skarb również dobrze mógł być w tym czasie na Dolnym Śląsku. Albo w Mamerkach pod Węgorzewem, gdzie działała Kwatera Główna Niemieckich Wojsk Lądowych.
Königsberg nie istnieje
W 1945 roku Königsberg staje się miastem frontowym. Choć gauleiter Erich Koch zapowiada, że Sowieci nigdy go nie zdobędą, przez długie miesiące trwa operacja Hannibal – desperacka ewakuacja na Zachód wojsk i cywilów. Bierze w niej udział wszystko, co pływa, jak choćby cumujący w Gdyni wycieczkowiec MS Wilhelm Gustloff.
W końcu nadchodzi kwiecień 1945 roku. Otoczone, odcięte miasto płonie w ogniu walk ulicznych. Niemcy, nie mając dokąd uciec, walczą do końca – żołnierze przebijają tunele w piwnicach, walki toczą się nie o domy, ale o piętra i pokoje. Mieszają się niemieckie mundury i rodzaje wojsk – walczą emeryci z Volkssturmu, Fallschirmjäger i spóźnione na ewakuację niedobitki 5 Dywizji Pancernej.
Rosjanie zasypują miasto pociskami artylerii, również wielkich kalibrów. Dom po domu wyrywają Niemcom grupy szturmowe z miotaczami ognia. Königsberg przestaje istnieć, historyczna zabudowa w 80 proc. zmienia się w gruzy. 9 kwietnia miasto kapituluje.
Niezatapialny lotniskowiec "Wielkiego Kartografa"
Polacy – wbrew ustaleniom Wielkiej Trójki - wierzą, że miasto znajdzie się w granicach nowej Polski. Po niemieckiej kapitulacji powstają zręby polskiej administracji, straże przepędzają szabrowników, a na pomoc miastu rusza nawet batalion ludowego wojska. Wszystko na nic.
Stalin z właściwą sobie subtelnością kreśli nowe granice linijką, rozcinając na pół drogi, pola i miejscowości. Pomiędzy Polskę i Litwę (wówczas radziecką republikę) wciska sowiecką eksklawę, wysunięty na zachód, niezamarzający port wraz z przyległościami – marzenie rosyjskich władców od czasów Piotra Wielkiego.
"Kusok germanskoj ziemli" (kawałek niemieckiej ziemi) Stalin wyszarpuje dla ZSRR w 1945 na konferencji w Poczdamie.
Jego następcy będą zapewne błogosławić przenikliwość "Wielkiego Kartografa": już w XXI wieku niezatapialny lotniskowiec Kaliningrad staje się asem w rosyjskim rękawie. To nie tylko port, lotnisko i – od 2021 roku – gwardyjska "ciężka" dywizja. To także wiecznie głodny nasłuch radioelektroniczny, nowoczesny wywiad, pochłaniający emisje elektromagnetyczne z połowy Europy.
Jakie siły stacjonują obecnie w Obwodzie Kaliningradzkim?
Jednostki lądowe stacjonujące na terenie Obwodu Kaliningradzkiego podlegają 11. Korpusowi Armijnemu. Siły te przeszły w ostatnich latach poważną reorganizację. Powstała 18. Gwardyjska Dywizja Zmechanizowana, którą tworzą trzy pułki zmechanizowane i jeden pancerny, dysponujący co najmniej trzydziestoma zmodernizowanymi czołgami T-72B3 i zmodernizowanymi transporterami opancerzonymi BTR-82A. Nieznana jest liczba starszego sprzętu, który – zakonserwowany – może zostać użyty do sformowania kolejnych jednostek. Niektóre źródła, jak m.in. raport Ośrodka Studiów Wschodnich, wskazują na znacznie większą liczbę czołgów w Obwodzie – ich liczba może sięgać nawet 300.
- To jest oczywiście poważne zgrupowanie ofensywne, które może być użyte w różnych kierunkach. [Dywizja] z nazwy zmotoryzowana, ale w istocie pancerna, zdolna do dokonania poważnego wyłomu – może na Warszawę, a może na Suwałki, albo do ofensywy wstecz, przez Litwę, by przebić korytarz lądowy między Rosją i Kaliningradem – tak reorganizację sił w Obwodzie Kaliningradzkim ocenia rosyjski komentator i analityk Paweł Felgenhauer.
Wzmocnieniem sił lądowych są 7. Gwardyjski Pułk Zmechanizowany z – prawdopodobnie – trzydziestoma czołgami, 46. Batalion Rozpoznawczy, a także jednostki artyleryjskie i rakietowe, jak 244. Brygada Artylerii i 152 Gwardyjska Brygada Rakietowa (zestawy rakietowe 9K720 Iskander-M, RS30Smiercz, armatohaubice2S19M1 kal. 152), uzupełnione o niezbędne oddziały wsparcia, jak łączności czy obrony przeciwlotniczej (zestawy Tor-M2, S-300W czy S-400) i jednostki obrony wybrzeża z nadbrzeżnymi wyrzutniami pocisków 3K60Bał i rakiet przeciwokrętowych 3M55 systemu Bastion-P. Z wyrzutni Bastion mogą być wystrzeliwane także rakiety Oniks i Kalibr, o zasięgu – odpowiednio – 600 i co najmniej 1500 km.
Rosyjska Flota Bałtycka ma do dyspozycji trzy bazy - wBałtyjsku, Kronsztadzie i Łomonosowie, z czego pierwsza znajduje się w Obwodzie Kaliningradzkim, a dwie kolejne w Zatoce Fińskiej, blisko Petersburga.
Rosyjska flota ma największe siły na Bałtyku (Niemcy muszą dzielić swoje jednostki pomiędzy Bałtyk i Morze Północne), a w jej skład wchodzą m.in. niszczyciel rakietowy, dwie fregaty, cztery wielozadaniowe korwety i ponad 20 mniejszych korwet, a także co najmniej jeden okręt podwodny typu Kilo, siły przeciwminowe i desantowe. Warto podkreślić, że siły te mogą szybko ulec zmianie, bo Rosja ma możliwość przerzutu wodami wewnętrznymi – siecią rzek i kanałów – niewielkich korwet z innych flot, a część jednostek niedawno opuściła Bałtyk.
Komponent lotniczy Obwodu Kaliningradzkiego stanowią samoloty i śmigłowce 34. Mieszanej Dywizji Lotniczej Lotnictwa Morskiego Floty Bałtyckiej, wchodzące w skład trzech pułków lotniczych i pułku śmigłowców. To m.in. 21 wiekowych samolotów Su-27, 11 Su-24 i 8 nowszych Su-30SM, dysponujących największym potencjałem. Liczba samolotów w każdej chwili może się zmienić – w Obwodzie rozbudowano lotnisko w Czkałowsku, które jest obecnie jednym z największych lotnisk wojskowych w Rosji. Kolejne maszyny mogą zostać przebazowane na modernizowane lotnisko w Czerniachowsku.
Przesmyk suwalski: wielka mistyfikacja czy Fulda XXI wieku?
Mówiąc o Obwodzie Kaliningradzkim, nie sposób pominąć geografii. Rosyjską eksklawę oddziela od zaprzyjaźnionej Białorusi wąski pas Polski, którego zajęcie oznacza odcięcie Litwy, Łotwy i Estonii od krwiobiegu Unii Europejskiej i NATO. Z punktu widzenia Rosji to ważne zadanie: pozbawione możliwości wsparcia drogą lądową państwa bałtyckie nie będą w stanie odeprzeć ewentualnej agresji, a stacjonujące w nich siły NATO zostaną odcięte i zniszczone.
Ten apokaliptyczny scenariusz, choć kreślony często przez różnych ekspertów, nie musi jednak być jedynym słusznym. W swoim komentarzu zwraca na to uwagę m.in. gen. Waldemar Skrzypczak, wskazując na przecenianie znaczenia "przesmyku": - Trzeba sobie powiedzieć jednoznacznie, że demonizowany przez amerykańskich i polskich ekspertów przesmyk suwalski nie ma żadnego znaczenia operacyjnego, a co najwyżej taktyczne. W przypadku agresji Rosjanie nie będą patrzeć na mapę polityczną i zarysy granicy między Polską a Litwą. Po prostu przejadą przez teren, jaki sobie wybiorą.
Nie brak jednak komentatorów, jak były głównodowodzący siłami USA w Europie, gen. Ben Hodges, dla których rejon Suwałk to dzisiaj jeden z najbardziej zapalnych rejonów na kontynencie, o znaczeniu porównywalnym do jednego z symboli Zimnej Wojny – położonego w niemieckiej Hesji Przesmyku Fulda typowanego przed laty na miejsce, gdzie sowieckim atakiem rozpocznie się III wojna światowa.
Kółka na mapie
Wspominając o rosyjskiej broni i jej zasięgu warto zwrócić uwagę na realne znaczenie tej informacji. W medialnych doniesieniach na temat różnych broni jako ilustracja nieraz pojawia się mapka z okręgiem, pokazującym zasięg jakiegoś uzbrojenia – np. rakiet przeciwlotniczych S-400, których niektóre wersje mają zasięg 200 km. Wygląda to efektownie, w niektórych przypadkach groźnie, ale w gruncie rzeczy nic konkretnego z takiego obrazka się nie dowiadujemy. Dlaczego?
Kluczowy jest nie zasięg pocisku, ale możliwość wykrycia, rozpoznania i śledzenia celu. Tę zapewniają naziemne stacje radiolokacyjne, których zasięg ogranicza krzywizna Ziemi – wystarczy kilkadziesiąt kilometrów, by nisko lecący samolot był dla takiego radaru niewidoczny. Im większa odległość, tym większy pułap, na którym samolot może "schować się" za horyzontem radiolokacyjnym. Dlatego tak wielką rolę odgrywają dziś samoloty wczesnego ostrzegania, drony czy inne maszyny, wyposażone w jak najdoskonalsze sensory.
Problem ten nie dotyczy, rzecz jasna, tylko Rosjan. Przykładem jest tu choćby polski Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy. To jednostka wyposażona w nowoczesne, wysoko oceniane pociski rakietowe NSM, o zasięgu około 180 km. Czy to znaczy, że NDR "panuje" nad połową Bałtyku? Absolutnie nie, bo zasięg pocisków ograniczony jest zasięgiem naziemnych radarów, które cele na powierzchni wody mogą "zobaczyć" z odległości 40-50 km.
Baza morskich sił dywersyjnych
O ile pojawienie się w Obwodzie Kaliningradzkim nowych pocisków rakietowych czy samolotów bywa medialnie bardzo nagłaśniane, w Obwodzie stacjonują także siły rozwijane bez przesadnego rozgłosu. 390. Punkt Rozpoznawczy Specnazu to ośrodek, w którym stacjonują co najmniej dwie kompanie rozpoznawcze specjalnego przeznaczenia i kompania płetwonurków-minerów.
Morski Specnaz ma do dyspozycji ciekawy sprzęt – kutry szturmowe typu BK-16 i Raptor. Są to niewielkie, szybkie (70-90 km/h), jak na swoje gabaryty silnie uzbrojone w granatniki i broń maszynową jednostki. Przy zastosowaniu taktyki "uderz i uciekaj" przerzucane takimi kutrami nieliczne, 20-osobowe oddziały mogą zaatakować wybrane miejsca na wybrzeżu i ewakuować się po wykonaniu zadania.
Ani polskie wojsko, ani straż graniczna nie dysponują na razie jednostkami o podobnej charakterystyce, które mogłyby przechwycić rosyjskie kutry.