Nie rób tego w ten sposób. Najgłupsze sfinansowane pomysły
27.04.2018 12:58
Nie mam zamiaru bić w serwisy pokroju Kickstarter czy Polak Potrafi jako wylęgarnie ściemy i naciągactwa – zbyt wiele dobrych projektów zostało ufundowanych, by pomstować na zbiórki w sieci. Warto jednak przyjrzeć się drugiej stronie tego spektrum. Projektom, których twórcy przeszarżowali z obietnicami, którym ambicja przesłoniła rozsądek lub po prostu chcieli załapać się na darmową kasę, którą ludzie by im dali w zamian za nie tyle realizację, co obietnicę stworzenia czegoś niezwykłego. Czasem zbiórki wychodziły (a potem zostały zawieszane), czasem nie zebrano nawet ułamka niezbędnej kwoty. Nic dziwnego, że te pierwsze są dla wielu ciekawsze – gdzie dużo pieniędzy, tam i duża uwaga.
Po tym wstępie przejdźmy do sedna – oto najzabawniejsze (bądź najgorsze) kampanie crowdfundingowe.
SKARP – laserowa maszynka
Czy można golić się laserem? Twórcy SKARP uważają, że jak najbardziej. Mało tego, to nie tylko brzmi niesamowicie – jest wygodniejsze, sprawniejsze, wydajniejsze i nie podrażnia twarzy jak zwykłe maszynki. Czerwone plamy po goleniu mogą zniknąć dzięki chromoforowi – cząsteczce w ludzkich włosach, którą sprawia, że można go ściąć przy pomocy światła o odpowiedniej długości fali. Brzmi obiecująco, prawda?
Jednak rzeczywistość była boleśnie przykra. Golenie było niedokładne, wymagało precyzji i bardzo powolnych ruchów. Coś, co miało zrewolucjonizować golenie było gorsze od tradycyjnych metod. Za to opakowany w sprawny marketing, oparty o lasery i mądre wypowiedzi. Projekt zebrał na Kickstarterze cztery miliony dolary – więcej, niż planowana. Tutaj jednak trzeba zaznaczyć coś bardzo istotnego – serwis wymaga od organizatorów udowodnienia, że ich projekt działa i jest realizowalny. Dotyczy to wszystkich fizycznych przedmiotów, które chcemy sfinansować. Administratorzy zawiesili zbiórkę, bo twórcy nie mieli działającej maszynki.
Dlatego przenieśli się na Indie GoGo, serwisu określanego mianem "crowdfundingowego Dzikiego Zachodu" – z powodu bardziej liberalnych przepisów w regulaminie. W grudniu 2015 roku zebrano ponad pół miliona dolarów (dwa i pół razy tyle, ile wynosił cel) i… tyle. Po ponad dwóch latach twórcy dalej każą czekać na swój wynalazek, od czasu do czasu pisząc o problemach jakie napotykają. Teoretycznie nadzieja umiera ostatnia. Jednak w tym przypadku jest raczej matką głupich.
Aido – jak nie robić robotów
Robot członkiem rodziny? To scenariusz rodem z filmów science-fiction! Ale nie dla Ingen Dynamics z Palo Alto, która postanowiła stworzyć Aido – robota, który nie tylko będzie pełnił funkcję strażnika ogniska domowego, ale będzie również działał jako projektor, rozmówca oraz powiernik, który będzie rozpoznawał nasze twarze i odpowiednio reagował. Projekt sfinansowano w kwietniu 2016 roku, zbierają ponad 890 tysięcy dolarów (prawie sześciokrotność ustalonego celu). Twórcy popełnili jednak pewien błąd – podzielili się wideo, na którym pokazują postęp swoich prac.
Pod tym linkiem można znaleźć materiał z listopada zeszłego roku. Widać, że twórcy zdecydowanie nie przemyśleli, co wrzucają. Nie dość, że Aido zachowuje się, jakby miał depresję, to interfejs na jego twarzy ma pasek zadań z Androida. Mało tego, wyraźnie widać poruszający się po "twarzy" robota kursor myszy – trochę słabo jak na sterowane głosowo urządzenie.
Do tego dochodzi druga kwestia – mobilność. Aido porusza się ustawiony na kuli (trochę jak BB-8 z Gwiezdnych Wojen). Jednak według tego wideo, brakuje jej zaawansowania, by uzyskać dostatecznie płynny i naturalny efekt. Raczej jest rachitycznie i niemrawo. Ale w przeciwieństwie do laserowej maszynki, Aido ma ujrzeć światło dzienne w trzecim kwartale 2018 roku, kiedy zaczną się pierwsze wysyłki do wspierających. To będzie ostateczny test tej maszyny.
Triton – sztuczne skrzela
To dopiero była zbiórka. Szwedzki zespół inżynierów, który postanowił rzucić wyzwanie samej Naturze i stworzyć urządzenie pozwalające oddychać ludziom pod wodą. Czy taka potęga jest dana śmiertelnikom? Czy taka zabawa w Boga nie sprowadzi na nas zagłady? Nie, bo okazało się, że twórcy wyolbrzymili swój pomysł i rozdmuchali go do niebotycznych niemal rozmiarów.
Sama maska została zaprojektowana w 2013 roku, początkowo jako konceptualny produkt, który mógłby posłużyć do dalszych badań. Zamiast tego organizatorzy wrzucili go na Indie GoGo, ustalając, że cena Tritona po trafieniu na półki sklepowe wyniesie 300 dolarów. Zebrano ponad 900 tysięcy dolarów na urządzenie, które miało dokonać ekstrakcji tlenu z woda i pozwalać na pływanie przez 45 minut do głębokości ponad czterech metrów. Pojawiły się jednak wątpliwości ze strony ekspertów. Mianowicie, stworzenie takiego urządzenia jest niemal niewykonalne - jest za małe, by przefiltrować dużą ilość wody i dodatkowo odseparować tlen.
Skończyło się na wyjaśnieniach ze strony twórców, które na niewiele się zdały, bo ostatecznie zwrócono wszystkie pieniądze ze zbiórki. Potem rozpoczęto kolejną kampanię, która trochę zmieniła całą koncepcję. Triton przestał być sztucznymi skrzelami, a po prostu sprzętem do nurkowania z "płynnym tlenem" w cylindrach. Mało tego, nie dało się ich nabić ponownie, tylko kupić całkiem nowe. A sama koncepcja płynnego tlenu również wzbudziła wątpliwości. Na chwilę obecną zostajemy zatem ze swoimi płucami.
Deskolotka Hendo
Kto pamięta "Powrót do przyszłości"? Na pewno wielu kojarzy chociaż scenę, w której Marty McFly śmiga po ulicy w odległej dla siebie przyszłości 2015 roku na deskolotce – latającej deskorolce. Koniec z kółkami, wszystko działa dzięki sile nauki. Piękna propozycja, która oczywiście pojawiła się na Kickstarterze, przebijając w 2014 roku cel 250 tysięcy dolarów dwukrotnie.
Kosztująca w normalnej sprzedaży Hendo Hoverboard kosztowała 10 tysięcy dolarów, a do jej promocji zatrudniono legendę deskorolki – samego Tony'ego Hawka. Niestety, rzeczywistość znowu została złym bohaterem i zmiażdżyła oczekiwania. Deska działała na zasadzie magnesu, który unosił ją nad powierzchnią. Problem w tym, że ta powierzchnia musi być dobrym materiałem
przewodzącym.
Do tego sama jazda nie wyglądało szczególnie porywająco z prostej przyczyny – była po prostu wolna i toporna. Pojawił się również model 2.0 w 2015 roku ale cena i ogólne wrażenie, że sprzedawano ludziom koncept, a nie pełnoprawny produkt, nie przysłużyły się sprawie.
Crystal Wash 2.0 – pranie bez proszku
Detergenty mają swoich przeciwników – niektórych uczulają, a niektóry nie odczuwają pewną mniej lub bardziej racjonalną niechęć do "chemii". Do takich ludzi skierowano na Kickstarterze ofertę plastikowych kulek z ceramicznymi koralikami w środku, które wkładasz do prania, a które oczyszczają twoje ubrania jak dedykowany płyn lub proszek. Zebrano ponad 268 tysięcy dolarów z planowanych 100 tysięcy.
Jak działają te kulki? Wykorzystują pocieranie koralików wodę, by wytworzyć nadtlenek wodoru oraz skurczyć grupy molekuł wody. Nie rozumiesz? Nie szkodzi, to oszustwo ubrane w wielkie słowa. Interesujące jest jednak to, że sam pomysł wcale nie jest taki nowy. Oparto go na pomyśle z lat 90., który już wtedy został skomentowany przez chemików jako oszustwo, a Federalna Komisja Handlu wydała w 1999 roku ostrzeżenie przeciwko takim produktom, przy okazji nakładając grzywny na kilku producentów. Restrukturyzacja wody to stara, ciągle popularna, ale całkowicie fałszywa teoria.
Ale Crystal Wash 2.0 nie bez powodu ma cyfrę w nazwie – twórcy przygotowali bowiem dedykowaną apkę, która powiadamia, kiedy trzeba naładować koraliki w słońcu. I to wszystko za 60 dolarów. XXI wiek w pełnej krasie.