Netflix i "W głowie Billa Gatesa" pokazują, że pieniądze to nie wszystko. Ziemię uratuje inne podejście

Netflix wypuszczając miniserial "W głowie Billa Gatesa" pozwolił "przeciętnemu widzowi" lepiej poznać twórcę Microsoftu, jednego z najbogatszych ludzi na Ziemi. Ale nie dlatego warto go obejrzeć - trzeba to zrobić po to, by zobaczyć, dlaczego miliarderzy nie zbawią świata.

Netflix i "W głowie Billa Gatesa" pokazują, że pieniądze to nie wszystko. Ziemię uratuje inne podejście
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | PAP/EPA
Adam Bednarek

23.09.2019 | aktual.: 23.09.2019 16:27

Oglądając "W głowie Billa Gatesa" można się zdenerwować. W trzy odcinkowym serialu poznajemy nie tylko biografię założyciela Microsoftu - choć więcej w niej opowieści o dzieciństwie, rodzicach, miłości do żony niż skupieniu się na samej firmie i jej sukcesach. Spora część poświęcona jest temu, czym zajmuje się obecnie - pomaganiem światu.

Kiedy więc filantrop Gates próbuje niemal w pojedynkę "zbawić ludzkość", pracując nad problem zanieczyszczeń wody czy wyeliminowaniem polio, czułem irytację. Nie na samego geniusza, a bardziej na sam serial. Owszem, Gatesa wspiera wianuszek naukowców i inżynierów, ale w produkcji Netflixa występują głównie po to, by podziwiać i zachwalać głównego bohatera.

Bill Gates zmienia świat

W serialu "W głowie Billa Gatesa" widzimy miliardera, który tworzy supergrupy składające się z naukowców i inżynierów, by przeciwdziałać zagrożeniom. Bo przecież problemy, jak mówi Bill Gates, są jak gwoździe - trzeba podejść i je wbić.

Najciekawsze w dokumencie jest to, że Gatesowi się nie udaje. Ważny jest powód niepowodzeń. Kiedy plan zmniejszenia liczby zachorowań na polio ma szansę się ziścić, przeszkodą okazują się terroryści. W Nigerii czy Afganistanie zastraszają miejscową ludność, a w organizowanych przez nich zamachach giną wolontariusze. Gdy Gatesowi wydaje się, że wraz z zespołem stworzył bezpieczne, ekonomiczne i nietrujące środowiska reaktory atomowe, cała inwestycja zostaje wstrzymana przez wojnę handlową między USA a Chinami.

Obraz
© PAP/EPA | KAMIL ZIHNIOGLU

Ten upór jest z jednej strony godny podziwu. Ale z drugiej strony oglądam i myślę: gdzie są jakiekolwiek organizacje międzynarodowe, które powinny zająć się problemem? Dlaczego najwięksi tego świata nie interweniują, gdy tysiące dzieci umierają z powodu biegunki, wywołanej zakażoną ściekami wodą? Czy jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę najbogatszych, których musi ruszyć sumienie, żeby zatroszczyć się o innych?

Czasy superbohaterów minęły

Bill Gates nie widzi różnicy między stworzeniem programu komputerowego a np. wyeliminowaniem groźnej choroby. Wydaje mu się, że problem leży gdzieś w kodzie - trzeba znaleźć usterkę i napisać nową, poprawną wersję. Tymczasem miniserial "W głowie Billa Gatesa" to dowód na to, że jeden człowiek - nawet jeśli ma nieskończone fundusze - sam nie zbawi świata.

Potrzeba międzynarodowej współpracy i porozumień ponad podziałami. Grupa geniuszy nie będzie w stanie odpowiedzieć na terroryzm czy mocarstwowe aspiracje państw. Oglądając "W głowie Billa Gatesa" zadawałem sobie pytanie: dlaczego ktoś taki tego nie widzi?

Receptą Billa Gatesa na globalne ocieplenie jest stworzenie nowego źródła prądu. Potrzebujemy kolejnych innowacji, nowych pomysłów i rozwiązań, a jak już na nie wpadniemy, to Ziemia na pewno będzie zdrowa.

Tymczasem wielu naukowców uważa, że jedyną szansą jest zmiana nawyków wśród społeczeństw. Nie możemy dalej być tak "energożerni", jak ujęła to dr Ewa Bińczyk. Żadna technologia nie przywróci nam wymarłych gatunków, a każdy nowy pomysł dalej będzie opierał się na tworzeniu i eksploatowaniu.

Podejście Gatesa jest inne. Zresztą w dokumencie sam przyznaje, że wierzy w technologię i jej cudotwórczą moc. Owszem, sukces Microsoftu i popularność, jaką zdobył Windows ("Wiedzieliśmy, że zmieniamy świat", mówi żona, Melinda Gates) każe ufać, że wszystko jest możliwe. Tyle że teraz gra toczy się o znacznie wyższą stawkę.

Geniusz z ludzką twarzą

Chociaż przez większą część dokumentu Gates wydaje się geniuszem - szalonym, specyficznym, ale jednak kimś naprawdę wyjątkowym - to zakończenie jest gorzkie. Reżyser przyznaje, że po spędzeniu z Gatesem dwóch lat jego upór wydaje się być jego największą wadą. "Pracuj więcej", mające być receptą na każde niepowodzenie, nie działa, jeśli problemy są globalne i skomplikowane.

Można dziwić się naiwności Gatesa, ale i tak rodzi się pytanie: dlaczego takich jak on jest tak mało? Miliarderów, którzy są w stanie poświęcić część majątku na pomoc innym. A ich charytatywne pomysły nie będą na pokaz, bo tak naprawdę chodzi im tylko o to, żeby biedni poprawili swój status, dzięki czemu będą mogli kupować ich produkty.

Obraz
© East News

"W głowie Billa Gatesa" jedną odpowiedź podsuwa. Gates nie miał trudnego dzieciństwa, ale na jego drodze było kilka tragicznych wydarzeń. Śmierć przyjaciela, z którym miał realizować naukowe plany (to po jego odejściu Gates bardziej zakumplował się z Paulem Allenem, z którym później założył Microsoft) czy choroba matki to zdarzenia, które odcisnęły piętno. Widać to nawet w dokumencie, kiedy opowiada o niełatwych chwilach.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to ckliwe i być może naiwne tłumaczenie. Ale dużą zasługą "W głowie Billa Gatesa" jest to, że pokazuje bardziej ludzką twarz geniusza-miliardera. Widzimy jego wady, widzimy jego porażki - m.in. to, jak podchodził do pracy, nie tolerując tych, którzy nie chcieli dostosować się do szaleńczego tempa i pracy po nocach. Kiedy zaglądamy za kulisy, liczymy, że zobaczymy właśnie coś takiego.

wiadomościbill gateswindows
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)