Nawet FBI się poddało. Zrezygnowali z szukania sprawcy "najdziwniejszego napadu"
W zeszłym roku FBI oficjalnie zrezygnowało z dochodzenia w sprawie D.B. Coopera, który w 1971 roku porwał samolot i zniknął z pokładu z 200 000 dolarów w gotówce. Nigdy nie udało się ustalić, kim był tajemniczy porywacz i czy przeżył eskapadę. Nowe informacje pokazują, że naprawdę mógł to zrobić.
15.02.2020 | aktual.: 15.02.2020 15:11
Po jednym z najdłuższych i najbardziej wyczerpujących dochodzeń w historii 8 lipca 2016 roku FBI oddało akta przydzielone sprawie D.B. Coopera, aby skupić się na innych ważnych sprawach, głosi oświadczenie Federalnego Biura Śledczego USA. Te słowa zdecydowanie kończą poszukiwanie sprawcy jednego z najdziwniejszych napadów w historii. Chociaż FBI ceni sobie ogromną liczbę wskazówek dostarczanych przez opinię publiczną, żadna z nich nie doprowadziła do ostatecznej identyfikacji porywacza, dodaje biuro, zaznaczając, że wszelkie nowe dowody będą już przekazywane wyłącznie do celów historycznych. Po wielu latach śledztwa sprawa oficjalnie zostaje odłożona na półkę.
FBI wcale nie przesadza, mówiąc o najdłuższym i najbardziej wymagającym dochodzeniu. Cofnijmy się w czasie do wieczora 24 listopada 1971 roku. W tym momencie na pokładzie jednego z amerykańskich samolotów pojawia się pasażer i grozi: Mam ze sobą bombę!
Proszę siadać
O czwartej po południu na zachodzie USA wzniósł się z pasa startowego międzynarodowego lotniska w Portland Boeing 727, kierował się do Seattle z międzylądowaniem na tankowanie w Takomie. Po 40 minutach lotu mężczyzna siedzący na fotelu 18C i podróżujący jako Dan Cooper zamówił kieliszek bourbona. Obsługującej go stewardesie Florence Schaffner (ur. 1948) daje następnie list z tekstem: "W walizce mam bombę. Użyję jej, jeśli to będzie konieczne. To porwanie." Po poinformowaniu załogi o zdarzeniu stewardesa dostaje instrukcje, że ma usiąść obok Coopera.
Porywacz następnie przekazuje swoje prośby za pośrednictwem stewardessy. Chce, aby samolot krążył nad Takomą, dopóki nie otrzyma dwóch głównych i dwóch zapasowych spadochronów oraz 200 000 dolarów w gotówce. Jeśli żądania nie będą spełnione, wysadzi w powietrze cały samolot. Czy to możliwe, że blefuje? Najwyraźniej nie, stewardesie pokazuje zawartość walizki, w której kryje się plątanina drutów i coś, co wygląda dokładnie jak bomba!
Został tylko krawat
FBI szybko oceni sytuację i stwierdzi, że żądania porywacza w porównaniu z możliwymi konsekwencjami, jeśli faktycznie wysadzi samolot, są znikomą stratą. W związku z tym zgadzają się. Na lotnisku w Seattle dostaje teczkę z banknotami i spadochrony. W zamian Cooper uwalnia pasażerów i stewardessy. Pilotom po zatankowaniu rozkazuje lecieć do Meksyku.
Samolot startuje o 19:40 i zamiast w Meksyku, ląduje dwie godziny później w Reno w Nevadzie. Oficerowie okrążają samolot i wpadają do środka. Ku ich zaskoczeniu samolot, z wyjątkiem pilotów, jest całkowicie pusty. Oprócz Coopera brakuje również dwóch z czterech spadochronów i teczki z pieniędzmi. Po tajemniczym porywaczu pozostał tylko krawat ze spinką. Co się z nim stało?
Zniknął czy umarł?
Jeden z pilotów wspomina, że około 20 minut po starcie samolotu zapala się w kokpicie lampka kontrolna, wskazująca, że tylne drzwi samolotu nie są jeszcze zabezpieczone. Czy Cooper mógłby wykonać niebezpieczny skok? Wygląda na to, że tak. Ale cała sprawa ma pewien haczyk. Przez cały lot porwany samolot obserwują amerykańskie myśliwce F-06 i żaden z pilotów nie zauważył, żeby ktoś wyskoczył z samolotu. Nie można tego jednak z całą pewnością wykluczyć. Ale żadnego innego wyjaśnienia jego zniknięcia nie ma, ponieważ porwany samolot jest następnie przeszukiwany kawałek po kawałku. Setki żołnierzy, policjantów i ochotników przez kilka miesięcy przeszukują duży obszar, gdzie ewentualnie mógł spaść Cooper.
Jednak teren jest zbyt wielki i nie można go dokładnie określić. Wielu śledczych było wówczas przekonanych, że skok w mroźną noc był tak niebezpieczny, że szansa na przeżycie porywacza była znikoma. Ale nawet po długich poszukiwaniach nie znaleziono jego ciała, spadochronu ani ubrania wskazującego na jego śmierć lub nawet pomyślne lądowanie.
Czy w ogóle istniał?
Były śledczy FBI Richard Tosaw mówi, że Cooper skończył na dnie rzeki Columbia wraz z całym łupem. Inni badacze podają w wątpliwość, czy tajemniczy przestępca w ogóle istniał, przez chwilę pracują nad wariantem, że to stewardesa wymyśliła sobie pasażera z wybuchową teczką! Dane, pod którymi podróżował, nie były prawdziwe. Wsiadł do samolotu z fałszywymi dokumentami lub w ogóle bez nich.
Przesłuchania pasażerów i załogi nie przyniosły żadnych efektów. Cooper wydaje się najbardziej zwyczajnym człowiekiem na świecie. Niczym nie różni się od typowego biznesmena. Ubrany jest w czarny płaszcz, ciemny garnitur, białą koszulę z kołnierzykiem i czarny krawat. Na owalnej twarzy ma zwyczajne okulary. Z powodu niejasnego opisu policja ma naprawdę długą listę podejrzanych. Żaden z nich nie jest skazany za porwanie samolotu. Czy są to naprawdę jedyne wskazówki w sprawie?
Zaskoczył swoimi zdolnościami
Jednak załoga zauważyła coś dziwnego u mężczyzny. Zaskakujące było to, że Cooper znał lotniczą terminologię. Określił, jak szybko i na jakiej wysokości samolot powinien latać, i zna szczegóły techniczne porwanej maszyny. Najwyraźniej umie też korzystać ze spadochronu. Wszystko wskazuje na to, że przestępca przynajmniej przez pewien czas pracował w lotnictwie.
Na liście podejrzanych odnajduje się od razu kilku byłych spadochroniarzy. Głównym podejrzanym jest były amerykański pilot i spadochroniarz Richard McCoy, który 7 kwietnia 1972 roku, zaledwie kilka miesięcy po Cooperze, z uderzająco podobnym scenariuszem porwał samolot United Airlines w Denver w USA. Później został skazany za porwanie, ale nigdy nie przyznał się do poprzedniego porwania. Czy Cooper był dla niego jedynie inspiracją, czy może McCoy był prawdziwym sprawcą?
Z pieniędzy nie skorzystał
Chociaż policja w ciągu kolejnych 20 lat prowadzi dochodzenie w sprawie ponad tysiąca potencjalnych podejrzanych, nikt nie zostaje skazany za porwanie samolotu podczas lotu 305. Wszystkie ścieżki prowadzą do martwego punktu. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, kim był Cooper i jak naprawdę się nazywał. Jakby istniał tylko w tym krótkim czasie, kiedy pojawił się na pokładzie samolotu, i znowu zniknął. Dopiero 10 lutego 1980 roku pojawiły się pierwsze dowody, że nie był on duchem. Zaledwie kilka metrów od rzeki Columbia ośmioletni Brian Ingram (ur. 1972) pod cienką warstwą gliny znajduje plik pieniędzy o wartości 5880 dolarów przewiązany gumką. Następnie policja potwierdza, że jest to część pieniędzy, które zabrał Cooper. Ale dlaczego ich nie wykorzystał? Czy zakopał zdobycz i nie miał szansy po nią wrócić, czy rzeczywiście umarł gdzieś nad rzeką?
Przemawiają nowi świadkowie. Gazeta "Las Vegas Review-Journal" opublikowała zaskakujące świadectwo byłego przemytnika narkotyków Rona Carlsona, który twierdzi, że spotkał Coopera na imprezie w 1980 roku, potwierdzając tym, że przeżył. W wywiadzie telefonicznym z dziennikarzami krótko po zamknięciu sprawy zdradza nawet jego prawdziwe imię. Na przyjęciu z udziałem około 100 osób pojawił się dealer narkotyków Jon Richard Dick Briggs, który twierdzi, że jest Cooperem, pisze gazeta. Briggs wskazał przez okno apartamentu miejsce po północnej stronie rzeki Columbia i stwierdził, że można tam znaleźć część pieniędzy Coopera, mówi Carlson.
Kilka dni później wraz ze swoim znajomym z niedowierzaniem oglądają wiadomości o odkryciu pakietu banknotów Coopera. Znaleziono je dokładnie w tym miejscu, które wskazał Briggs. Ale obaj mężczyźni postanowili nigdy więcej o tym nie rozmawiać. Najwyraźniej przekonało ich dopiero niedawne zamknięcie sprawy. Czy to możliwe, że z powodu tajemnicy dwóch przemytników nigdy nie poznamy tożsamości D. B. Coopera? A może ich zeznania są zupełnie niewiarygodne?
Autor: Ewa Skorupka