Najpotężniejsza broń rosyjskiej armii. "Pinokio" w 6 sekund zniszczy całe miasto
W walkach z Państwem Islamskim siły irackie użyły niezwykłej broni. TOS-1 to konstrukcja opracowana jeszcze w Związku Radzieckim, która jedną salwą jest w stanie zniszczyć całe miasto.
Rakiety na czołgach
Co powstanie z połączenia "Katiuszy" i czołgu? Pomysł, by połączyć największą z zalet pierwszej broni, czyli ogromną siłę ognia, z atutem drugiej – odpornością i mobilnością – nie jest nowy i liczy sobie dobre 70 lat.
Czołgi z wyrzutniami rakiet pojawiły się na polach bitew już w czasie drugiej wojny światowej. Czołgowe podwozia dla "Katiusz" stosowali Rosjanie, a Amerykanie opracowali i użyli bojowo serię maszyn T34 Calliope. Były to "Shermany", na których wieżach umieszczono wieloprowadnicowe wyrzutnie rakiet.
Pomysł, choć teoretycznie sensowny, nie spotkał się jednak z entuzjazmem amerykańskich czołgistów. Choć w teorii Calliope dysponowała ogromną siłą ognia, to na tym kończyły się jej zalety. Wyposażony w taką wyrzutnię czołg by bardzo wysoki, a tym samym widoczny z daleka. Na domiar złego wysoko rozmieszczony, ciężki ładunek zmieniał środek ciężkości maszyny, co nie tylko zmniejszało jej mobilność, ale w skrajnych warunkach mogło powodować wywrócenie czołgu.
Dochodził również aspekt psychologiczny – umieszczenie kilkudziesięciu głowic nad górnym, najcieńszym pancerzem nie wpływało pozytywnie na morale, a w przypadku upadku całej konstrukcji na wieżę wyrzutnia mogła utrudnić ewakuację załogi. Na domiar złego salwa z Calliope – choć potężna – spowijała strzelającego Shermana tumanem dymu, stanowiąc doskonały wskaźnik celu dla artylerii przeciwnika.
Nic zatem dziwnego, że teoretycznie niezły pomysł przez dziesięciolecia nie zrobił wielkiej kariery, choć w kilku krajach próbowano – bez większego przekonania – udoskonalić go i wdrożyć w życie. Aż w końcu po latach powrócili do niego Rosjanie.
Stary pomysł, nowe wykonanie
Warto w tym miejscu pokusić się o dygresję. Z czego wynikała siła "Katiusz"? Pojedyncza rakieta nie była ani potężna, ani celna, a do tego większość wyrzutni umieszczono na wrażliwych na ostrzał ciężarówkach. Praktyka użycia tej broni polegała na zmasowanym ostrzale nieprzyjaciela – każda z wyrzutni mogła pozbyć się swojej zawartości w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund.
To samo dotyczyło całych oddziałów "Katiusz", a rozmach prowadzonych operacji, zwłaszcza pod koniec drugiej wojny sprawiał, że Rosjanie byli w stanie prowadzić ostrzał np. dywizją takich wyrzutni. W praktyce oznaczało to, że na przeciwnika, na niewielkim odcinku frontu, w ciągu kilkudziesięciu sekund spadało kilka tysięcy rakiet – efekt niemożliwy do uzyskanie przy pomocy konwencjonalnej artylerii.
Niewykluczone, że do tych właśnie doświadczeń odwoływali się inżynierowie z zakładów Transmasz w Omsku, którzy zaprojektowali umieszczoną na czołgowym podwoziu wyrzutnię rakiet niekierowanych TOS-1. Warto w tym miejscu podkreślić zamieszanie z terminologią, bo TOS-1 bywa również nazywany rakietowym miotaczem ognia, ciężkim miotaczem ognia czy artyleryjskim systemem rakietowym, a w użyciu – w zależności od wersji – są również nazwy "Buratino" (od rosyjskiej wersji "Pinokia") i "Sołncepiok".
Wyrzutnia jak broń jądrowa
Czym jest TOS-1? To umieszczona na podwoziu czołgu, obrotowa wyrzutnia 30 (TOS-1M) lub 24 (TOS-1A) niekierowanych rakiet z głowicami kalibru 220 milimetrów. Zaleta TOS-a to ogromna siła ognia, a opancerzenie i gąsienicowe podwozie zapewniają 46-tonowej maszynie doskonałą mobilność, prędkość dochodzącą do 65 km/h i możliwość towarzyszenia czołgom na polu bitwy.
TOS-1 nie ma obecnie na świecie konkurencji – w przeciwieństwie do popularnych w wielu armiach świata wyrzutni, rosyjska broń jest solidnie opancerzona i dorównuje mobilnością czołgom. Jest przy tym stosunkowo prosta, bo ze względu na ostrzeliwanie bliskich celów nie potrzebuje wyrafinowanego systemu kierowania ogniem, a ostrzał może rozpocząć już 90 sekund od zatrzymania. Co istotne, wszelkie czynności związane z otwarciem ognia 3-osobowa załoga może wykonać z wnętrza wozu.
Pojedyncza maszyna tego typu może w ciągu od 6 do 15 sekund wystrzelić swój śmiercionośny ładunek na odległość od zaledwie 400 metrów do 6 kilometrów, pokrywając salwą obszar 40 tys. metrów kwadratowych.
Jeśli dodamy do tego fakt, że rakiety mogą przenosić głowice termobaryczne, uzyskany efekt może być – i tak oceniają tę broń specjaliści – zbliżony do użycia taktycznych ładunków jądrowych. Spory obszar w pobliżu wyrzutni zmienia się w sterylną pustynię – bez skażenia, bez radioaktywnego opadu i bez międzynarodowych reperkusji.
TOS-1: zastosowanie bojowe
Choć broń opracowano w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku, to pierwsze potwierdzone bojowe użycie TOS-a miało miejsce dopiero dekadę później, pod koniec wojny w Afganistanie. Rosjanie walcząc z siłami Ahmada Szaha Masuda w dolinie Pandższeru, przetestowali wówczas dwie wyrzutnie. Po afgańskich testach zarekomendowano przyjęcie wyrzutni na uzbrojenie.
Z czasem dostosowano ją do podwozi zarówno T-72, jak i T-90, a sama wyrzutnia doczekała się nowego, 24-prowadnicowego wariantu. Warto przy tym zauważyć, że na oficjalny, publiczny pokaz tej broni trzeba było czekać kolejne 10 lat, do 1999 roku, czyli ponad dwie dekady od jej opracowania.
Wyrzutnie tego typu zostały również użyte w Czeczenii (wiele kontrowersji wywołał wówczas fakt podejrzewania Rosjan o zastosowanie broni chemicznej), a ostatnio także w Syrii. Jednej wyrzutni użyły siły irackie podczas udanej operacji przeciwko państwu islamskiemu w czasie walk o Mosul.