Najniżej położone miejsce na świecie. Jak dotarliśmy na dno Rowu Mariańskiego

Najniżej położone miejsce na świecie. Jak dotarliśmy na dno Rowu Mariańskiego

Najniżej położone miejsce na świecie. Jak dotarliśmy na dno Rowu Mariańskiego
Źródło zdjęć: © Eyos Expeditions, mat. prasowe
Łukasz Michalik
01.10.2020 16:50, aktualizacja: 03.10.2020 12:53

Rów Mariański to największa głębina na Ziemi. Jego najniższy obszar – Głębia Challengera – został odkryty już w XIX wieku. Ludzkość potrzebowała jednak dziesięcioleci, by wysłać tam pierwszego człowieka. Jak wyglądała pionierska misja?

Więcej ludzi było na Księżycu, niż w najgłębszym miejscu na Ziemi. Dno Rowu Mariańskiego oglądało na żywo tylko czterech śmiałków, z czego jeden dwukrotnie. Nic dziwnego – warunki panujące na głębokości stawiają ekstremalne wyzwania zarówno przed projektantami batyskafów, jak i ryzykantami, gotowymi zanurzyć się w ciasnej kapsule głębiej, niż można sobie wyobrazić.

Wszystko zaczęło się od odkrycia dokonanego w XIX wieku przez załogę statku badawczego Challenger. Badacze posłużyli się ołowianką – ciężarkiem umieszczonym na nierozciągliwej linie, dzięki któremu udało się wysondować dno Rowu Mariańskiego, określając rekordową głębokość na 8184 metry.

Następny etap badań przeprowadził po ponad 75 latach kolejny Challenger – statek nawiązujący nazwą do swojego poprzednika, również badający Rów Mariański. W 1951 roku operatorzy echosondy z Challengera określili głębokość Rowu Mariańskiego na 10900 metrów, jednak – z uwagi na wyskalowanie używanego sprzętu – przyjęto "bezpieczną" wartość 10863 metry. Niedługo później własne badania wykonali Rosjanie – ich pomiar wskazał aż 11034 metry.

A skoro istniała niezbadana głębina, pojawili się śmiałkowie gotowi, by – dosłownie – sięgnąć dna, wykorzystując w tym celu nowo zbudowany batyskaf Trieste.

Obraz
© mapy google

Głębia Challengera na Pacyfiku

Najlepsi na świecie

Warto na moment zatrzymać się przy załodze Trieste, bo – jak przystało na wyjątkową misję – była co najmniej nietuzinkowa. Tworzyli ją inżynier i oceanograf Jacques Piccard i sierżant Don Walsh.

W przypadku Jacquesa aż chciałoby się napisać: z "tych" Piccardów. Jego ojciec, August Piccard, był konstruktorem dwóch niesamowitych urządzeń – jednego stworzonego po to, by wznieść się jak najwyżej i drugiego, powstałego w celu dokładnie przeciwnym. W latach 30. XX wieku August Piccard konstruował pionierskie balony stratosferyczne, ustanawiając przy okazji parę rekordów świata w wysokości lotu.

W kolejnych latach August Piccard poświęcił się budowie równie pionierskich batyskafów – w jednym z nich, Trieste, jego syn osiągnął dno Głębi Challengera.

Aby opowieść o wyjątkowej rodzinie była kompletna, warto wspomnieć o wnuku Augusta i synu Jacquesa. Bertrand Piccard podążył śladami swoich przodków i także ma na koncie wyjątkowy wyczyn – jako pierwszy człowiek na świecie, wraz z Brianem Jonesem, okrążył Ziemię balonem bez międzylądowania. Obecnie bije kolejne rekordy przelotów samolotem napędzanym energią słoneczną, Solar Impulse 2.

Drugi z załogantów Trieste, również okazał się wyjątkowy – po sukcesie głębinowej misji zdobył wszechstronne wykształcenie i stał się jednym z kluczowych ekspertów morskich, działających na styku polityki, nauki i biznesu. To m.in. on nadzorował – po półwieczu – kolejną, załogową misję na dno Rowu Mariańskiego, zorganizowaną przez Jamesa Camerona.

Trieste idzie na dno

Batyskaf Trieste musiał wytrzymać ekstremalne warunki, w tym ciśnienie przekraczające ponad 1000 razy to panujące na powierzchni. O tym, jak odporny musiał być dobitnie mówi nam fakt, że podczas II wojny światowej bardzo dużą i bardzo niebezpieczną dla okrętów podwodnych głębokością było 200 metrów, osiągalne – przy dużym ryzyku – w wyjątkowych sytuacjach dla nielicznych modeli.

Obraz
© Domena publiczna

Batyskaf Trieste. Pod kadłubem widoczna sferyczna kabina załogi

Trieste nie przypominał typowego okrętu podwodnego. Jak po latach wspomina Don Walsh, był raczej czymś w rodzaju lodówki – zarówno pod względem ilości miejsca, jak i panującej wewnątrz temperatury – przy bardzo dużej wilgotności było tam około 7 stopni Celsjusza.

Kabina załogowa o sferycznym kształcie była umieszczona pod właściwym, znacznie większym kadłubem, mieszczącym w sobie aparaturę niezbędną do udanego zanurzenia, a przede wszystkim do bezpiecznego powrotu na powierzchnię. Wyposażono ją w jedno małe okienko, przez które załoga miała podziwiać najgłębsze miejsce na Ziemi.

9-godzinna podróż na samo dno zaczęła się jednak od problemów, bo osiadając na podłożu Trieste podniósł chmurę mułu, która na kilka minut całkowicie zasłoniła widoczność, a później mocno ją utrudniała, osiadając m.in. na jedynym okienku.

Obraz
© Domena publiczna

Kulista kabina załogowa i jedyne okienko batyskafu Trieste

Mimo tego udało się zaobserwować m.in. płastugę – rybę, której według aktualnego stanu wiedzy zdecydowanie nie powinno być na takiej głębokości. Po około 20 minutach batyskaf wyruszył w trwającą 5 godzin drogę powrotna na powierzchnię. Analiza zebranych wówczas danych pozwoliła ustalić, że Trieste osiadł na głębokości 10912 metrów.

Obraz
© Mes.co.jp

Podwodny robot Kaikō

Gdzie człowiek nie może, tam robota pośle

Kolejne eksploracje dokonano już bez udziału ludzi. Podwodne roboty badały rejon Rowu Mariańskiego, a konstrukcje takie jak japoński Kaikō czy amerykański Nereus ponownie osiągnęły jego dno, zbierając kolejne dane o głębokości podczas zanurzenia na około 10890 - 10900 metrów.

Na kolejną, załogową wyprawę trzeba było czekać pół wieku, gdy - z udziałem Dona Walsha – własną misję przygotował reżyser i odkrywca, James Cameron. Zorganizowana w 2012 roku, dwumiesięczna ekspedycja zakończyła się sukcesem.

Po 2,5 godziny opadania batyskaf z Cameronem osiągnął dno, a przyrządy pokazały głębokość 10 898 metrów. Co istotne, ambicją reżysera było nie tylko bicie kolejnych rekordów zanurzenia, ale przede wszystkim zebranie bezcennych danych. Dzięki specjalnemu chwytakowi pobrał próbki dna i zrobił zdjęcia przymocowanemu na zewnątrz batyskafu zegarkowi. Szwajcarski Rolex Deepsea tykał sobie w najlepsze, bez problemu znosząc wodę, napierającą 1147 kg na centymetr kwadratowy.

Obraz
© Wikimedia Commons, Richard Varcoe, Lic. CC BY-SA 4.0

Batyskaf Limiting Factor

Śmieci w głębinie

W 2019 roku przeprowadzono trzecią i czwartą – ostatnią, jak na razie – ekspedycję załogową. Zorganizował je Victor Vescovo – amerykański przedsiębiorca, a zarazem były oficer marynarki i kolekcjoner ekstremalnych rekordów.

W batyskafie Limiting Factor Vescovo osiągnął dno Rowu Mariańskiego dwukrotnie, podczas pierwszego zanurzenia ustanawiając przy okazji nowy rekord głębokości, wynoszący 10925 metrów.

Misje, obok swojego rekordowego wymiaru, przyniosły przy okazji bardzo smutne wnioski. Obok odkrycia nowego gatunku bezkręgowców i krewetek, Victor Vescovo ujrzał w najgłębszym miejscu na Ziemi coś, czego absolutnie nie powinno tam być – plastikową torbę i opakowania po słodyczach.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (169)