Na świecie dziwią się, że w Polsce ten sprzęt się nie sprzedaje
06.03.2017 19:10, aktual.: 07.03.2017 16:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Myślenie rodem z lat 90. - “komputer się opłaca, bo jest do nauki i do zabawy!” - poniekąd pokutuje w nas do dziś. Jak ktoś ma komórkę, to jest bogaty. Jak ktoś kupuje konsolę, to marnuje pieniądze na rozrywkę. Niestety z powodu niższych niż na Zachodzie zarobków uciekła nam radość z kupowania nowości i świadomość, że gadżet wcale nie jest wyznacznikiem bogactwa.
W piątek 3 marca swoją premierę miała nowa konsola Nintendo - Switch. O ile pojawienie się sprzętu na świecie wzbudziło wiele emocji, tak w Polsce premiera potraktowana została jako ciekawostka. Świadczą o tym nie tylko lekko ironiczne wpisy w mediach społecznościowych - “Nintendo nikogo!” - ale i fakt, że w sklepach Switch wciąż znajduje się na półkach i po konsolę nie ustawiają się kolejki. A tak było przy okazji premiery PlayStation 4:
Na Reddicie, gdzie pokazano zdjęcie polskiego sklepu i półkę pełną switchów, wywiązała się dyskusja, dlaczego Polacy nie rzucili się na premierowy sprzęt Nintendo. Bardzo często padały odpowiedzi naszych rodaków, którzy tłumaczyli się, że po prostu zarabiamy za mało, by kupować intrygujący, ale jednak mało praktyczny gadżet. Dla Amerykanina 300-400 dolarów to nic, dla nas 1400 zł to wydatek, który należy dokładnie przemyśleć. Bolesna prawda jest taka, że na rozrywkę aż tak bardzo pozwolić sobie nie możemy.
Oczywiście pojawiły się też komentarze, że Nintendo Switch kupować się po prostu nie opłaca. Jesteśmy rozsądni, bo nie rzucamy się na zabawkę tylko dlatego, że jest nowa.
Lubimy racjonalizować zakupy. Gadżet nie może być tylko gadżetem, musi pełnić jakąś funkcję. Android jest lepszy, bo daje swobodę - tłumaczą się kupujący telefony z tym systemem, a raczej trochę poniżają tych, którzy wybrali "jabłko". Skoro na coś wydajemy pieniądze, to musi mieć to sens.
Tak było zawsze. Polska jest krajem pecetów, bo kupno komputera w latach 90. było bardziej “opłacalne” - to nie tylko narzędzie do rozrywki, ale i nauki, mówiono. PSX podbiło nasze serca, bo konsolę dało się przerobić i uruchamiać pirackie kopie. Oczywiście dzisiaj większa popularność PlayStation nie ma nic wspólnego z “piratami”, a wynika raczej z mocnej promocji polskiego oddziału Sony i bierności Microsoftu oraz Nintendo, to podwaliny sukcesu leżą właśnie w tej “opłacalności”. Dziś może i zarabiamy nieco więcej, ale nadal nie możemy pozwolić sobie na to, by kupować sprzęty do grania ot tak sobie. Dla jednej gry nie kupimy konsoli - można tłumaczyć to rozsądkiem, ale przecież gdyby było nas stać na przyjemności, to wiele sprzętów w Polsce cieszyłoby się większą popularnością. A tak musimy wybierać. Lub jak kto woli: “kierować się rozsądkiem”.
Ocenianie jakości życia społeczeństwa danego kraju na podstawie popytu na gadżety wydaje się absurdalne, ale przecież do takich wniosków dochodzi się u nas bardzo często. W końcu nie przez przypadek w Polsce sprzęty Apple'a traktowane są przez wielu stereotypowo: jako symbol pewnego statusu albo dążenia do niego. Urządzenie, które sprzedaje się na całym świecie w milionach sztuk i jest bardzo powszechne, u nas często uznawane jest za gadżet dla tych, którzy lubią się wywyższać.
O tym, że smartfon może być symbolem statusu, świadczy przykład uchodźców. Gdy imigranci masowo zaczęli napływać do Europy, przeciwnicy ich przyjmowania wrzucali do internetu zdjęcia pokazujące uchodźców korzystających z internetu czy ładujących urządzenia elektroniczne.
Jak to? Mają smartfony? Przecież to tylko zabawki dla bogatych! A skoro oni mają, to wcale nie cierpią wojny w swoim kraju, są elitą. Brzmi to absurdalnie, ale takie komentarze się pojawiały. Zapomnieliśmy, że współczesne urządzenia wcale nie są dla nielicznych. Jednak przez nasze "ekonomiczne" podejście oceniamy je trochę inaczej.